Na portalu internetowym „Onet.pl” pojawił się ciekawy artykuł dotyczący kryzysu w związku małżeńskim i tego, kiedy warto sięgnąć po pomoc w postaci psychoterapii pary:
„W każdym związku pojawiają się lepsze i gorsze dni. Są jak przypływ i odpływ. Gorzej, gdy statek o imieniu „małżeństwo” wciąż zbacza z kursu i osiada na mieliźnie. Gdzie jest granica, po przekroczeniu której należy opuścić pokład i wrzucić do butelki pozew o rozwód? Kiedy zaś warto wskoczyć razem do szalupy ratunkowej i skorzystać z terapii małżeńskiej? I choć odpowiedzi uniwersalnej brak, istnieje kilka fundamentalnych pytań, które trzeba sobie zadać.
Każdy związek przechodzi przez różne etapy. Od momentu motyli w brzuchu, romantycznej miłości czy ekscytujących uniesień, poprzez wspólne zamieszkanie, rodzicielstwo, codzienne życie. Etapy te w naturalny sposób wiążą się z kryzysami, których przezwyciężanie pozwala na dalsze funkcjonalne i trwanie relacji.
I tu warto się zatrzymać. Może rzecz w tym, że za wszelką cenę staramy się uniknąć konfliktów, bo jesteśmy przekonani, że różnice zdań/oczekiwań/życiowych priorytetów nie powinny mieć miejsca w „dobrym małżeństwie”. Może w konsekwencji trwamy przez lata w ułudzie, że tworzymy z partnerem związek wyjątkowy, bez skazy i w pełni harmonijny. Jak na ironię, to pierwszy gwóźdź do małżeńskiej trumny. Taki związek nie może bowiem w pełni dojrzeć, rozkwitnąć. Pojawiają się niewypowiedziane żale, pretensje, rozczarowania. Ich spirala nakręca się i za rok, dwa mamy taki impas, że uniemożliwia on dalsze życie razem.
Czy ja go nadal kocham?
Łatwiej przemilczeć różnice zdań, trudniej udawać, że się kogoś kocha. Oczywiście trzeba tu oddzielić stan odurzenia i miłosnej euforii, jaki towarzyszy nam na początku znajomości od „osadzonego w czasie” uczucia, któremu towarzyszy sympatia, podziw, szacunek, zaufanie, poczucie bezpieczeństwa. To emocje, które już nie odurzają, a raczej dają spokój, ukojenie, poczucie „zakotwiczenia”.
Na dłuższą metę niewyobrażalne wydaje się dzielenie życia z osobą, której właściwie już nie lubimy, która nas drażni, irytuje, wprawia w zakłopotanie. Nie mówiąc już o sytuacji, gdy partner staje się naszym wrogiem, bo przez lata nas upokarzał, ranił, oszukiwał czy zdradzał. Wówczas decyzja o rozstaniu jest jedyną słuszną. Nie ma sensu ranić się od nowa każdego dnia, przemykać z pokoju do pokoju zaciskając zęby, czuć się obco we własnym domu. Niestety wiele par poddusza się w takim kotle przez całe życie. Co ich powstrzymuje?
– Często za decyzją o pozostaniu w trudnej, pozbawionej miłości lub toksycznej relacji kryją się obawy o dobro dzieci, przekonania wyniesione z domu odnośnie trwałości małżeństwa („jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz”, „trzeba nieść ten krzyż” etc.), poczucie niepewności jutra, wspólne zobowiązania finansowe – wymienia Agnieszka Pasternak, psychoterapeutka z Wrocławskiego Centrum Terapii.
Ja mu pokażę
Kiedy zastanawiamy się nad rozwodem, warto ustalić, co nami tak naprawdę kieruje. Może nie zależy nam na konsekwencji rozwodu, czyli osobnym życiu dla siebie i partnera. Może po prostu traktujemy rozwód jako narzędzie do osiągnięcia czegoś, formę straszaka, rodzaj szantażu? Może nie chcemy się rozwieść, tylko sprawić, by mąż zaczął nas lepiej traktować, zauważać naszą obecność, doceniać. To jest podejście podszyte myśleniem typu „rozwód uświadomi mu, ile stracił”. (…)”
cały artykuł można przeczytać tutaj:
http://kobieta.onet.pl/zdrowie/psychologia/poradnik-rozwodnika/kryzys-w-zwiazku-kiedy-ratowac-malzenstwo-kiedy-sie-rozwiesc/5kzgd