W „Wysokich Obcasach” pojawił się ciekawy wywiad dotyczący odporności i dojrzałości psychicznej. Rozmawiają redaktorka Agnieszka Jucewicz i psycholog dr Magdalena Kaczmarek:
„Dr Magdalena Kaczmarek – psycholog, adiunkt w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie. Interesuje się różnicami indywidualnymi, które mają znaczenie w radzeniu sobie z wyzwaniami, zarówno tymi pozytywnymi, jak i negatywnymi.
Prawdziwi twardziele, których nic nie rusza – są tacy ludzie?
Nigdy i nic? Wątpię. Chociaż w latach 60. i 70. w Stanach Zjednoczonych rzeczywiście w psychologii pojawiło się pojęcie „hardiness”, czyli dosłownie „twardość”. Opisywało ono ludzi, u których pewna kombinacja cech osobowości miała sprawiać, że byli oni w stanie sobie poradzić nawet z najbardziej traumatycznymi zdarzeniami. Mówiąc kolokwialnie: brali je na klatę i szli dalej. We mnie to pojęcie budzi wiele wątpliwości, bo to, jak człowiek sobie radzi ze stresem, nie jest jego stałą cechą, nie wynika jedynie z tego, jakie on ma predyspozycje. Gdyby założyć, że twardziele są zawsze jak skała, to jak wytłumaczyć chociażby samobójstwa takich niezłomnych ludzi jak znany polityk czy generał?
W latach 90. pojawiło się inne, moim zdaniem bliższe rzeczywistości pojęcie tzw. rezyliencji, zaczerpnięte z inżynierii, a konkretniej – nauki o materiałach. Jeśli materiał zostanie poddany dużej sile i się odkształci, ale nie pęknie, to znaczy, że jest rezylientny.
Inaczej mówiąc – sprężysty?
Raczej odporny. Są takie materiały i są tacy ludzie. To nie znaczy, że traumatyczne doświadczenia po nich „spływają”. One też ich zaburzają, ale dzięki pewnej pracy, którą ci ludzie wykonują, podnoszą się i dalej dobrze funkcjonują.
Tę umiejętność mają po prostu w sobie?
Pyta mnie pani, czy rezyliencja to kwestia genów? No właśnie nie. To jest cecha, którą każdy może się nauczyć w sobie wzmacniać. Bo ona nie zależy jedynie od tego, jacy jesteśmy, ale również od innych czynników, na przykład od tego, w jakim momencie życia spotyka nas to negatywne doświadczenie, jaki rodzaj wsparcia dostajemy, czy przed chwilą nie spotkała nas inna tragedia.
W jakich okolicznościach pojawiły się badania nad odpornością psychiczną?
Kiedy na nowo zaczęto definiować traumę. Przez dziesiątki lat po wojnie, gdy po raz pierwszy zajęto się traumą w psychologii, mówiono o tym, że jest to wydarzenie przekraczające normalne wyobrażenie, coś „niebywałego”: zagrożenie życia albo widok śmierci drugiego człowieka. Bycie ofiarą napaści, pobicia, gwałtu, katastrofy, pożaru, powodzi czy widok makabrycznych scen – to wszystko zakwalifikowano jako traumę. Ale kiedy – właśnie w latach 80. w USA – przeprowadzono badania nad powszechnością traumatycznych zdarzeń na dużej grupie ludzi, okazało się, że takie doświadczenia nie są ani rzadkie, ani „niebywałe” – przeszła je blisko połowa ludzi, z czego jedna trzecia nawet więcej niż raz. Rozszerzono też definicję traumy, bo zorientowano się, że nie musi dojść do zagrożenia życia czy zdrowia – wystarczy, że czyjeś poczucie bezpieczeństwa, integralność zostaną naruszone, na przykład w wyniku napaści rabunkowej, aby takie zdarzenie było traumatyczne.
I co się okazało?
Okazało się, że większość ludzi jakoś sobie radzi! I to było kolejne odkrycie, bo w badaniach zakładano, że trauma automatycznie oznacza zespół stresu pourazowego. To znaczy wiadomo było, że nie wszyscy na niego cierpią, ale bardziej się interesowano tymi, którzy go mieli, i tym, jak powstaje, niż całą resztą. W imię tego, że to przecież oczywiste, że jak w życiu człowieka dzieje się coś „nienormalnego”, to on reaguje na to psychopatologią: ma objawy przypominające depresję, izoluje się, unika tego, co się z traumą kojarzy, na przykład nie wychodzi z domu, jeśli był napadnięty, zmaga się ze wspomnieniami tego wydarzenia – na jawie i we śnie – jest drażliwy, ma kłopoty z koncentracją, ze snem itd. To są klasyczne objawy zespołu stresu pourazowego, czyli PTSD (posttraumatic stress disorder). W trakcie tych badań okazało się też, że to nieprawda, iż PTSD dotyka każdego po traumie i że w zasadzie pełne objawy tego zaburzenia rozwijają się u mniejszości ludzi. Jeśli chodzi o wypadki drogowe – poważne, nie takie, w których komuś się lusterko odgięło – to dotyczy około 10 proc. osób. (…)”
cały wywiad jest do przeczytania tutaj:
http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,53664,17169969,Twardziel__czyli_kto_.html