Na łamach „Wysokich Obcasów” ukazał się wywiad z psychoterapeutą Ewą Chalimoniuk. Rozmawia Agnieszka Jucewicz:
„Amerykański fotograf Nicholas Nixon przez 40 lat co roku robił jedno zdjęcie żonie i jej trzem siostrom. Na kilku pierwszych fotografiach, gdy siostry mają naście i dwadzieścia kilka lat, widać między nimi napięcie – niektóre pozują zwrócone bokiem do siebie, krzyżują ręce, mają ponure miny. Na tych z ostatnich lat, kiedy są już po sześćdziesiątce, jest między nimi czułość – przytulają się, zwracają ku sobie. Nie znam historii ich relacji, ale samo to, że co roku uczestniczą w tym projekcie, o czymś świadczy. To nie są fotografie typu „z rodziną najlepiej na zdjęciach”
Nie widziałam tego projektu, ale ta obserwacja pokrywa się i z badaniami, i z moim doświadczeniem terapeutycznym, z których wynika, że rodzeństwo jest nam najbardziej potrzebne dopiero po 30., 40. roku życia, właściwie dopiero wtedy, albo i później, mamy największą szansę przeformułować te relacje, jeśli wcześniej nie były zbyt dobre. Zwłaszcza jeśli potraciliśmy ważnych ludzi – rodziców, małżonków, dzieci, przyjaciół – bo wtedy silniej konfrontujemy się z przemijaniem i pojawia się tęsknota za bliskością z kimś, kto nas zna od początku. Z kim mamy wspólną historię.
I z kim można powspominać, jak to było naprawdę?
To jest możliwe pod jednym warunkiem: jeśli każde z rodzeństwa będzie w stanie przyjąć opowieść brata czy siostry o tym, jak to jego zdaniem „było naprawdę”. I zaciekawi się nią, zamiast bronić swojej prawdy na ten temat. Takie otwarcie zbliża i wzbogaca, bo wtedy możemy spojrzeć na rodzinę, ale też na siebie, innymi oczami. Dowiedzieć się na przykład, że nasza mama nas tuliła, a ojciec nosił na barana, chociaż my tego nie pamiętamy, albo że bywaliśmy złośliwi czy zazdrośni.
Czasem jednak ktoś nie chce dopuścić innej opowieści niż własna.
Bywa, że któreś z rodzeństwa jest zafiksowane na swojej wersji, bo ona pomaga mu/jej w jakiś sposób, dobry bądź nie, iść przez życie i mieć względnie przyzwoite mniemanie o sobie. Może być też tak, że rodzeństwo jest przesiąknięte narracją rodziców, ponieważ oni nadal są dla nich bardzo ważnymi postaciami i kwestionowanie ich wersji byłoby nie do zniesienia. Wszyscy nosimy w sobie mnóstwo projekcji i zaprzeczeń, zwłaszcza jeśli coś było dla nas trudne, bolesne, i często nie chcemy usłyszeć tego, co by nam o tym bólu przypomniało. Ale żadne z dzieci, nawet w najbardziej kochającej się rodzinie, nie ma identycznego doświadczenia tej rodziny.
Jak to rozumieć?
Dzieci rodzą się na różnych etapach życia rodziny. Inna jest rodzina z jedynakiem, inna, kiedy jest brat czy siostra, a jeszcze inna, kiedy dziecko rodzi się w wielodzietnej rodzinie, na przykład w dużym odstępie czasu. Wtedy tak naprawdę chowa się jak jedynak, a jego rodzeństwo pełni raczej funkcje rodzicielskie. Podobnie jest z dzieckiem, które ma więcej niż sześć-siedem lat i dopiero wtedy rodzi mu się siostra czy brat. Ono też ma często cechy jedynaka, bo osobowość, w tym zdolności interpersonalne, kształtuje się przez pierwsze sześć-siedem lat życia. A jeśli taki „jedynak” był oczkiem w głowie całej rodziny i nie nauczył się konfrontować z odmową, to do końca życia może się nie pogodzić ze stratą związaną z pojawieniem się rodzeństwa. (…)”
cały tekst jest do przeczytania tutaj:
http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,127763,19016363,splatane-wiezy.html