Grzegorz Lewicki, redaktor „Wprostu” napisał na temat tzw. syndromu Dorosłych Dzieci Toksycznych Rodziców:
„Z zewnątrz wszystko wygląda w porządku: odpowiedzialny ojciec, zaradna matka i poukładane dzieci. Ale pod powierzchnią skrywa się świat gorzkich relacji, gdzie strach, poczucie winy i dyskretny szantaż są na porządku dziennym. Tak samo jak brak świadomości, że dziecku dzieje się krzywda. Ludzie, którzy wyrośli w takich rodzinach, coraz częściej trafiają na psychoterapię. I coraz częściej słyszą, że są DDTR, czyli dorosłymi dziećmi toksycznych rodziców. – Nie jest to oficjalna klasyfikacja kliniczna, raczej nieformalna etykietka, punkt wyjścia do opisania swojego problemu – mówi Agata Markowska, psychoterapeuta z Gdańskiego Ośrodka Pomocy Psychologicznej dla Dzieci i Młodzieży. DDTR to syndrom, któremu można podporządkować całkiem konkretne problemy psychiczne.
Toksyczni rodzice, choćby zaspokajali potrzeby materialne, rzadko kiedy spełniają u dziecka potrzebę miłości i bezpieczeństwa. Choćby kochali, to nie czysto, lecz egoistycznie. To miłość warunkowa, w której syn czy córka jest środkiem dla realizacji celów, a nie autonomiczną osobą. Jedni bywają skrajnie zaborczy, a inni zaniedbujący, ale wszystkich ich łączy nękanie, niedopuszczanie do samodzielności, patologiczna ingerencja w życie i nieustanny emocjonalny szantaż.
Pierwszą cechą takiego dziecka jest podskórny niepokój. I wcale nie musi to być strach przed rodzicem alkoholikiem czy oprawcą seksualnym. To ciągła obawa, że nastrój ojca lub matki może się zmienić w każdej chwili. – Jest się niczym Grek we władaniu kapryśnych bogów – twierdzi Susan Forward, autorka książki „Toksyczni rodzice”. –Greccy bogowie byli wszechmocni, ale niekoniecznie sprawiedliwi. Mogli krzywdzić irracjonalnie – mówi Forward. – Tata ciągle wypominał mi, ile mu zawdzięczam, ciągle żyłem w przekonaniu, że zawsze może wybuchnąć awantura – opowiada 25-letni Mateusz, który dopiero niedawno dowiedział się o DDTR. – To mogło być cokolwiek: nieumyty samochód, niezrobione zakupy, zawsze coś się znalazło – wspomina. –Wszystko zależało od wahnięć nastroju, bo ojciec, zamiast dawać konkretne polecenia, wolał losowo znajdować zaniedbania, za które karał. Gdy raz powiedziałem, że nie mogę znać jego wszystkich myśli, odparł, że powinienem się ich domyślać. Po czym zbił mnie kablem od żelazka.
– Dziecko nigdy nie wie, kiedy uderzy kolejny piorun – twierdzi Forward. – Dlatego żyje w lekkim, ale nieustannym strachu. To prowadzi do nerwic. Inna cecha takich zatrutych relacji? Obarczanie dziecka swoimi problemami. Tak bywa często u synów samotnych matek. Gdy ojciec jest nieobecny, choćby tylko emocjonalnie, matka czyni z syna substytut partnera. Role w rodzinie wywracają się do góry nogami. Chłopiec przestaje rozumieć, czym jest relacja synostwa, a czym ojcostwa. Potem jako DDTR nie potrafi samodzielnie stworzyć rodziny, bo przecież mama go potrzebuje.
Oprócz niepokoju rozwija się poczucie winy i własnej niedoskonałości wobec wymagań rodzica. W przyszłości zaowocuje to poczuciem życiowej bezradności, bezwartościowości, niespełnienia zawodowego lub depresją. Takie zahukane dziecko myśli: „Skoro ukochana mama czy tata są niezadowoleni, widocznie za słabo się staram”. Nie widzi, że problem tkwi w rodzicu. A ten – często nieświadomie – pielęgnuje i wykorzystuje mechanizm do realizacji celów „wychowawczych”. Nawet gdy syn czy córka są dorośli. Kasi, 38-letniej skrzypaczce z Krakowa, teściowa zniszczyła związek. –Po ślubie zamieszkaliśmy w kamienicy na Kazimierzu. My z mężem zajęliśmy pół piętra, drugie pół rodzice – opowiada. – Ale z czasem drzwi łączące oba mieszkania otwierały się coraz częściej. W końcu okazało się, że mama pół dnia spędza z nami i organizuje nam życie. Straciłam poczucie prywatności, ale mąż odbierał to jako przejaw troski. Kiedy wreszcie uprosiłam, by pod pozorem przemeblowania zasłonił drzwi szafą, matka się wściekła. Ale gwoździem do trumny mojego małżeństwa był jej emocjonalny szantaż. Gdy zaczęła chorować na serce, przy każdym sprzeciwie słyszałam sugestie, że przeze mnie umrze. Mój były mąż do dziś twierdzi, że związek rozpadł się przeze mnie. A jego matka –że działała dla jego dobra, choć przecież pielęgnowała w nim uległość i emocjonalną bezradność.
Jeśli były mąż Kasi nie zaakceptuje, że ma problem DDTR, matka może w nim „siedzieć” już zawsze. Jeśli tak będzie, nigdy dojrzale nie zaangażuje się w związek. – Wiele osób jest kontrolowanych przez toksycznych rodziców nawet po ich śmierci – twierdzi Forward. – Każdy z nas ma w sobie coś z dziecka, coś z rodzica i siebie jako dorosłego, czyli to, co świadomie wykształcił – mówi Jolanta Kowalewicz, psycholog z Rzeszowa. Najbardziej dojrzała jest osoba, w której „ja dorosłe” panuje nad pozostałymi. Niestety, DDTR często pozostają niedojrzałe. By dorosnąć, potrzebna jest świadomość toksyczności relacji, a nawet konfrontacja z matką lub ojcem. Czyli coś, czego dziecko może unikać jak ognia. Dlaczego? Bo przyzwyczajone do defensywy nie potrafi lub boi się stanowczo wyrazić swoje uczucia. U męża Kasi ta słabość doprowadziła do rozwodu. Mogłoby być inaczej, gdyby zgodził się na pomoc terapeuty. – W Polsce wciąż pokutuje przekonanie, że wizyta u psychoterapeuty oznacza, że jesteśmy gorsi, słabsi – mówi Kowalewicz. – Tymczasem jest odwrotnie. Jesteśmy lepsi, bo nie uciekamy od problemu, rozpoznajemy go, ale dostrzegamy konieczność pomocy kogoś z zewnątrz.
Choć nie każdemu DDTR potrzebna jest terapia, o problemie warto mówić. – Ludzie potrzebują definicji – mówi Markowska. – Dzięki etykietce DDTR mogą powiedzieć sobie: „Rozpoznałem swój problem, nie jestem sam, teraz będę się zmieniać”. Ale jest też druga strona medalu. Niektórzy mogą powiedzieć: „Jestem DDTR, więc mam usprawiedliwienie dla depresji”. Nie tędy droga.
(…)
Z terapeutą czy bez, konfrontacja często pozwala na poprawę relacji z rodzicami. Może przyjąć formę rozmowy, ale wiele osób woli pisać listy, np. zaczynając słowami: „Zamierzam powiedzieć kilka rzeczy, których nie powiedziałem nigdy przedtem”. Konfrontacja powinna zawierać opis doznanej krzywdy, opis emocji z przeszłości, ich wpływu na nasze życie oraz oczekiwania i propozycję zmiany relacji. – Do konfrontacji trzeba się przygotować, nieraz zajmuje to lata – twierdzi Forward. – Tym bardziej że rodzice często nie chcą słuchać dziecka wylewającego żal, wpadają w furię, zarzucają mu niewdzięczność, jawnie zaprzeczają wydarzeniom, wmawiają kłamstwo. Albo mówią, że to wszystko jego wina. W końcu gdyby było inaczej, nie byliby toksyczni. „Wszystko, co robiliśmy, było z miłości” – twierdzą często podczas konfrontacji. I często mają rację. Nie zawsze tłamszą dziecko umyślnie. Mogą robić to z przekonania, że tak będzie dla niego najlepiej. Choć po konfrontacji rodzice rzadko się zmieniają, to może dojść do poluzowania i unormowania relacji z nimi.
Czy zawsze należy dążyć do konfrontacji? – To zależy od konkretnych potrzeb i stanu psychiki pacjenta – mówi Agata Markowska. – Czasem ludzie mają naturalną odporność na emocjonalny szantaż, potrafią wyczuć problem i sami stawiają bariery rodzicowi –dodaje. W niektórych warunkach, takich jak obawa o wstrząs psychiczny sędziwych rodziców, wystarczy po prostu, że uświadomimy sobie patologię i zaczniemy uwalniać się od zatruwających nas wpływów.”
cały artykuł do przeczytania na stronie internetowej „Wprostu”:
www.wprost.pl/ar/463444/Wladcy-dzieci/?pg=2