Na stronie internetowej „Wysokich Obcasów” pojawił się wywiad z psychoterapeutą, Alanem Bernsteinem. Rozmowa jest o podejmowanych zmianach życiowych:
„Dlaczego tak wielu ludzi jest opornych na zmiany? Wolą tkwić w czymś, co ich unieszczęśliwia, niż ruszyć do przodu.
Problem polega na tym, że to nie jest kwestia woli. W większości przypadków ten opór bierze się z rozmaitych nieświadomych mechanizmów, presji społecznej, wychowania. „Rzucanie” czegoś jest afirmowane tylko wtedy, kiedy mowa o nałogach. W innych przypadkach rezygnacja z obranego celu – np. pracy, związku, choćby najbardziej toksycznego – wiąże się zwykle z ogromnym bagażem emocjonalnym. Powinniśmy się z tego wytłumaczyć – rodzinie, znajomym, ale przede wszystkim samemu sobie. Poza tym, jak mawiają Anglosasi, lepszy diabeł oswojony niż obcy, co oznacza, że wielu ludzi woli męczyć się w czymś, co dobrze zna i z czym nauczyło się żyć, niż ruszyć w nieznane i zafundować sobie uczuciowy galimatias. Gabinety terapeutów pełne są takich osób. Emocjonalnie jesteśmy zaprogramowani na wytrwałość. I nawet jeśli upadamy, to czujemy wewnętrzny przymus, żeby wstać, otrzepać się i działać dalej.
Nawet we współczesnym świecie, który tak promuje elastyczność i zachęca do częstych zmian?
Jest pani pewna? A co z tymi wszystkimi hasłami typu „damy radę”, jak chociażby „Yes, we can!” z kampanii wyborczej Obamy? To przesłanie idealnie trafiło do wyborców. Nie wiem, jak w polskiej kulturze, ale stanowisko amerykańskiego społeczeństwa jest w tej kwestii dość nieprzejednane. Słowo „quitter” [od ang. quit – rzucić coś] jest jednym z dosadniejszych epitetów. To synonim nieudacznika, lekkoducha, który poddaje się zbyt łatwo i nie umie ważnych spraw doprowadzić do końca. W ten epitet jest wpisany osąd moralny.
Proszę mnie dobrze zrozumieć. Nie zależy mi na tym, żeby ludzie teraz zbiorowo i bezrefleksyjnie porzucali pracę, partnerów czy zobowiązania, „bo tak im podpowiada intuicja”. Ona akurat nie jest dobrym przewodnikiem w podejmowaniu ważnych decyzji. Z koleżanką po fachu Peg Streep próbujemy w naszej książce pokazać, że sztuka świadomego wychodzenia z sytuacji, które już nam nie służą, jest czymś, czego trzeba się nauczyć. Ważne zmiany wymagają zachodu, przygotowań i planowania. Warto też zdać sobie sprawę, że nie jest tak, iż to my mamy kontrolę nad wszystkim. Nasz umysł stosuje wiele sztuczek, by zachować status quo.
Te ważne życiowe zmiany nazywa pan „odangażowaniem się”.
Tak, ponieważ każda zmiana powinna się w pierwszej kolejności wiązać z uwolnieniem umysłu od wcześniejszego zaangażowania.
Co potem?
Potrzebny jest nowy cel, w który włożymy serce i energię, a następnie – świadoma zmiana zachowania, która pozwoli nam ten cel osiągnąć. To proces, który wymaga wysiłku. I czasu. Jest przeciwieństwem stereotypowego „rzucania” z okrzykiem „Mam dość!” i trzaskaniem drzwiami. To się sprawdza w filmach, w życiu – nie.
Jakie to sztuczki stosuje nasz umysł, żeby nas zatrzymać w znanym miejscu, chociaż nam ono szkodzi?
Powszechną sztuczką jest tzw. pułapka utopionych kosztów. Każdy, kto ma samochód, pojmie w mig, o czym mówię. Powiedzmy, że ma pani kilkunastoletnie, ukochane auto. Przeczuwa pani, że kolejne naprawy nie mają sensu, ale mimo że samochód psuje się coraz częściej i pochłania coraz więcej pieniędzy, po raz kolejny jedzie pani do mechanika, zamiast pozbyć się gruchota, póki ktoś jeszcze chce go kupić. (…)”
cały wywiad dostępny jest tutaj:
http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,53664,19361244,a-co-masz-do-stracenia-trwanie-w-sytuacji-ktora-nas-unieszczesliwia.html