Na stronie internetowej „Wysokich Obcasów” można przeczytać wywiad dotyczący sposobu wychowywania dzieci w dzisiejszych czasach. Ciekawą rozmowę o nadopiekuńczości rodziców prowadzą redaktor Agnieszka Jucewicz i psychoterapeutka Barbara Arska – Karyłowska:
„Czytała pani ostatnie wyniki badań PISA?
Słyszałam o nich. Podobno nasi gimnazjaliści są w czołówce europejskiej, jeśli chodzi o wyniki w nauce.
No właśnie, byliśmy z tego bardzo dumni. Ale niedawno opublikowano kolejną odsłonę tych badań, z której wynika, że jeśli chodzi o samodzielne rozwiązywanie problemów, to już jesteśmy na szarym końcu. Podobno wielu polskich nastolatków nie wie, jak kupić najtańszy bilet na pociąg. Mamy kłopot z samodzielnością? Pani to widzi w swojej praktyce?
To, co ja widzę, to przede wszystkim rosnąca liczba rodziców, którzy są bardzo skupieni na sukcesie edukacyjnym dziecka. To się znacznie zmieniło na przestrzeni lat. Moim rodzicom również zależało na tym, żebym się dobrze uczyła, żebym została „kimś”, ale nikt nie planował mi już w przedszkolu kariery zawodowej. A teraz tak się dzieje. Rodzice boją się, że coś przegapią, że z tym sukcesem nie zdążą, stąd te zajęcia dodatkowe już od małego: języki, gra na skrzypcach, jeśli komputer, to tylko zabawy edukacyjne itd. Gdy sukces edukacyjny staje się priorytetem, to już nie ma czasu na kształcenie innych, równie ważnych umiejętności, np. na obowiązki domowe. Po co będę zawracać dziecku głowę wyrzucaniem śmieci, sprawunkami czy wychodzeniem z psem, kiedy ono musi się przygotować do egzaminu!
Jest kryzys, pracy dla młodych brakuje. Rodzice się zwyczajnie boją, czy ich dzieci sobie poradzą w takim świecie.
Ja to rozumiem i ich nie winię. Edukacja też jest za to współodpowiedzialna. Ja mam małych pacjentów, którzy powinni ze względu na swoje uwarunkowania – bo są np. nadpobudliwi albo lękowi – chodzić do małej, kameralnej szkoły. Ale oni się do tej szkoły nie dostają, bo już do pierwszej klasy jest egzamin, którego nie zdają. Ta presja na wyniki jest absurdalna.
Niby w przedszkolu i na początku szkoły zwraca się uwagę na samodzielność dziecka, na to, czy umie się ubrać, zapiąć guziki, samo zjeść. Zwraca się uwagę na jakieś kompetencje społeczne, czy np. dziecko umie się odnaleźć w grupie, ale bardzo szybko się to odpuszcza – i w szkole, i w domu zaczyna się liczyć tylko nauka, zdane egzaminy, testy. Takie sprawy, jak samodzielne pójście do sklepu, na pocztę, rozliczenie się z kasjerką – przestają być istotne. Wyręcza się w nich dzieci, bo są „ważniejsze” rzeczy do zrobienia. W Stanach Zjednoczonych kiedy dziecko kończy 18 lat, musi już być samodzielne. Zwykle wtedy wyjeżdża z domu do college’u i musi sobie samo radzić, ale system edukacji już wcześniej to uwzględnia. W liceum dzieci mają więc zajęcia np. z tego, jak załatwić sprawy w banku, jak spłacić pożyczkę. Nie mówiąc o tym, że większość 14-latków pracuje dorywczo, i to nie tylko w wakacje. Ja nie twierdzę, że to jest jakiś ideał, do którego należy dążyć, ale to bardzo usamodzielnia, a przy okazji wzmacnia poczucie własnej wartości. (…)”
cały tekst jest dostępny tutaj:
http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,96856,16058274,Wychowanie_z_sensem__Rodzicu__pozwol_Zosi_byc_samosia.html