Wywiady: „Wychowanie – kara nie uczy dobrych zachowań. Ona tylko powstrzymuje te niedopuszczalne.”

Gabinet Psychoterapii Gdańsk

Bardzo ciekawy wywiad. Z psychologiem Barbarą Arską – Karyłowską rozmawia Aleksandra Szyłło („Wysokie Obcasy”):

„Coraz więcej mówi się o tym, żeby unikać karania dzieci. Zapytam przewrotnie: czy istnieje taka sytuacja, w której kara jest zasadna?

Tak. Ale zacznę od odpytania pani. Do czego pani zdaniem służy kara?

Na przykład siedzimy w pizzerii, córka z synem kopią się pod stołem, rzucają serwetkami i wyją. Proszę, tłumaczę – nic nie pomaga. W końcu mówię: „Jak nie przestaniecie, nie będzie bajki przez trzy dni”.

Czyli po co jest ta kara?

Żeby przestali.

No tak, prawie dobrze. Kara ma zastosowanie, kiedy chcemy natychmiastowo przerwać jakieś działanie dziecka. Dlaczego twierdzę, że pani przykład jest prawie dobry? Bo ograniczyłabym się ze stosowaniem kar do sytuacji, gdy działanie dziecka zagraża bezpieczeństwu i trzeba to zachowanie przerwać natychmiast. Dziecko wybiega na ulicę. Wchodzi dziesiąty raz na zjeżdżalnię pod prąd, mimo że na placu zabaw jest tłok i w każdej chwili grozi kolizja. Wtedy stosujemy karę.

Kara powinna być bezpośrednio związana tematycznie z niepożądanym zachowaniem dziecka, działać natychmiast i uchronić dziecko przed niebezpieczeństwem. Czyli np. za wybiegnięcie na ulicę sześciolatek do końca spaceru idzie prowadzony za rękę. A nie: „Za wybiegnięcie na ulicę po powrocie do domu zabiorę ci klocki na tydzień”, „Za uparte wdrapywanie się na zjeżdżalnię pod prąd natychmiast opuszczamy plac zabaw”.

Znam dzieci, które powiedzą: „No i co z tego, wcale już nie muszę być na tym placu zabaw, i tak mi się znudził”.

Tym bym się akurat w ogóle nie przejmowała. Dziecku takie rzeczy nie są obojętne, nawet jeśli świetnie udaje, że są. (…)”


cały wywiad jest do przeczytania na stronie internetowej „Wysokich Obcasów”:

www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,53664,18005518,Wychowanie__Kara_nie_uczy_dobrych_zachowan__Ona_tylko.html


GABINET PSYCHOTERAPII GDAŃSKPSYCHOTERAPEUTA W GDAŃSKU

Wywiady: „Potrzeba czułości – co się dzieje, gdy nie jest zaspokojona?”

Gabinet Psychoterapii GdańskO czułości z psycholog Katarzyną Grębecką – Romanowską rozmawia Maja Jaszewska. Wywiad ukazał się na łamach „Zwierciadła”:

„Kilka miesięcy temu Teatr Ognisko rozpoczął kampanię społeczną „Niezgoda na Bezczułość”, zachęcającą do rozmowy o samotności i potrzebie miłości we współczesnym świecie. Podejmijmy więc to wyzwanie i spróbujmy powiedzieć, czym jest czułość.

Każdy z nas pragnie czułości i jest do niej stworzony, ale mimo to nie jest łatwo ją zdefiniować. W psychologii mówi się o czułości wtedy, kiedy opisuje się więź, bo jest ona jej immanentną częścią. Dlatego psychologia określa czułość jako podstawową potrzebę, wywodzącą się z relacji matki i dziecka. Opieka nad nowo narodzonym potomstwem wymaga bliskości fizycznej i czułość wywodzi się właśnie z niej. Cała sfera pielęgnacji, dotykania małego dziecka, karmienia go, przewijania, kąpania, pieszczot, przytulania, gdy płacze – ma charakter czuły i buduje więź. Dlatego dzieci z domów dziecka czy z domów, gdzie panuje dysfunkcja emocjonalna, cierpią na zaburzenia więzi. Bez czułości nie ma zdrowej, ciepłej więzi.

Swego czasu przeprowadzono głośne i kontrowersyjne badania na rezusach; odebrano młode matce i umieszczono je w pomieszczeniu, gdzie były dwie kukły – jedna z mlekiem, a druga miękka, szmaciana. Okazało się, że małpie dziecko cały czas siedziało na szmacianej małpie, w którą mogło się wtulić, a tylko na chwilę szło do drewnianej, żeby zjeść. Kiedy dorosło, nie było w stanie nawiązać żadnych relacji z innymi małpami, nie było przystosowane do życia w stadzie. Ostatnim etapem eksperymentu było połączenie dwóch osieroconych małp. Przez pierwszy miesiąc były nierozłącznie sczepione ze sobą. Badanie to dowodzi, że potrzeba czułości rozumianej jako bliskość fizyczna jest bardzo silna u naczelnych, a kiedy nie jest zaspokojona, w późniejszym czasie dochodzi do dysfunkcji w zakresie funkcjonowania w relacji i w grupie.

Nie ma czułości bez dotyku?

Myślę, że każdy postrzega ją trochę inaczej, ale z pewnością musi być w niej bliskość. Można ją okazać też ciepłym, czułym słowem, tonem głosu. Część psychologów twierdzi, że każda rodzina, każdy system wypracowuje sobie swoje wzorce czułości. Jeśli ktoś wie, że jego mama uwielbia dobrą czekoladę, i przyniesie jej tabliczkę w prezencie, może być to dla niej wystarczający gest czułości.

A jeśli ktoś w ramach przeprosin przyniesie ulubioną czekoladę, ale słowo „przepraszam” nigdy nie padnie?

Jeśli tym gestom nie towarzyszy dobra komunikacja, to wręczanie rzeczy czy drobne przysługi mogą być odbierane nie jako gesty czułości, ale coś zastępczego. Moim zdaniem w prawdziwej czułości potrzebna jest taka wrażliwość na drugiego człowieka, żeby umieć trafić w jego potrzeby. A to wymaga uważności. Jeśli więc widzimy, że komuś słowo „przepraszam” jest bardzo potrzebne, spróbujmy je powiedzieć, zamiast wykonywać różne zastępcze gesty.

Czy czułość jest typowa tylko dla bliskich relacji, czy też można być czułym również wobec obcych ludzi?

Jak najbardziej można. Jest taki fragment czułości, który wydaje się być instynktowny. Jeżeli widzimy małe, bezbronne dziecko, to bez względu na to, czy ono jest nasze, czy nie, jeśli będzie potrzebowało pomocy – ruszymy z nią. Rozczula nas widok wszystkich, którzy są bezradni i potrzebują troski. Dlatego pochylamy się opiekuńczo nad starszymi osobami, głodnymi, chorymi, dziećmi, ale też nad małymi czy potrzebującymi opieki zwierzętami.

Ale jeśli nie dostaliśmy w dzieciństwie czułości, troskliwej opieki i ciepła, nie mamy potem odpowiednich zasobów tych dóbr, żeby obdarować nimi inne osoby. Trzeba najpierw samemu się nasycić, żeby później dzielić się z innymi. (…)”


cały wywiad jest do przeczytania na stronie internetowej miesięcznika „Zwierciadło”:

www.zwierciadlo.pl/2014/psychologia/potrzeba-czulosci-co-sie-dzieje-gdy-nie-jest-zaspokojona


GABINET PSYCHOTERAPII GDAŃSKPSYCHOTERAPIA W GDAŃSKU

Wywiady: „Emocje – Co ja czuję?”

Gabinet Psychoterapii GdańskNa łamach „Polityki” ukazał się wywiad na temat aleksytymii. Rozmawiają Joanna Podgórska, redaktor tygodnika i Anna Matczak, profesor psychologii:

„Joanna Podgórska: – Aleksytymia to pojęcie coraz popularniejsze, wchodzące właśnie do potocznego słownika, choć różnie rozumiane. Ostatnio słyszałam określenie: styl emocjonalny XXI w. Jest coś na rzeczy?

Anna Matczak: – Nie, to bez sensu.

Inne rozumienie aleksytymii to właściwy mężczyznom chłodny styl emocjonalny, styl zimnego drania, niepotrafiącego okazywać uczuć.

Już bliżej, ale też nie to.

Czym więc jest aleksytymia? Emocjonalnym analfabetyzmem, uczuciową ślepotą, jak ją zdefiniować?

W ścisłym sensie aleksytymia oznacza brak słów dla emocji. Czyli można uznać, że jest to emocjonalny analfabetyzm. To niezdolność do rozpoznawania i nazywania własnych emocji, rozumienia ich i komunikowania innym. Aleksytymik nie ma dostępu do swojego wnętrza. Nie może więc też wpuścić doń innych.

Czy własnych emocji można tak nie rozumieć, jak nie rozumie się na przykład trzeciej zasady dynamiki?

Można nie tylko nie rozumieć, ale nawet nie uświadamiać sobie własnych emocji. Nie wie się, że emocje to emocje. Nie rozumie się natury doznawanego pobudzenia. Na przykład komuś kołacze serce, robi mu się gorąco, ale nie uświadamia sobie, że się boi albo jest zdenerwowany. Nie jest więc tak, że aleksytymik nie doznaje emocji. On po prostu nie kontaktuje się z nimi poznawczo. Ludzie różnią się między sobą tym, że jedni mają większą, a inni mniejszą zdolność do uświadamiania sobie emocji.

Między odczuciem a nazwaniem.

Czyli aleksytymię można stopniować?

Naturalnie. Nie jest przy tym wcale oczywiste, od kiedy można używać tego słowa; jak mała świadomość emocji jest już aleksytymią. To podobnie jak z określeniem, że ktoś jest niski. Czy wtedy, gdy ma 160, 155 czy może dopiero wtedy, gdy ma 150 cm? Tak samo umowne jest to, przy jak słabym rozpoznawaniu emocji mamy już do czynienia z aleksytymią. Ktoś może odczuwać emocje, zwłaszcza negatywne, ale nie potrafi ich zrozumieć i nazwać. Może mieszać zakłopotanie, złość, lęk. Może czuć, że coś się z nim dzieje, ale nie wiedzieć co. Na przykład, płacze, ale nie wie dlaczego; jest zły, ale nie wie na kogo. Zakres takiej niewiedzy o własnych doznaniach emocjonalnych może być większy lub mniejszy.

A jeśli określić aleksytymię jako skrajnie niską inteligencję emocjonalną, to czy na drugim końcu skali znajduje się emocjonalny geniusz?

Inteligencja emocjonalna to trochę szersze pojęcie niż tylko zdolność rozpoznawania i rozumienia własnych emocji. Ma więcej komponentów. Brak jednego z nich – zdolności do rozpoznawania emocji – to właśnie aleksytymia. Można nie być aleksytymikiem, a jednocześnie nie być inteligentnym emocjonalnie, bo na przykład umie się rozpoznawać emocje, ale nie umie się ich kontrolować. Inteligencja emocjonalna, jak każda zdolność, rozkłada się w populacji według krzywej normalnej.

Czy aleksytymia to choroba, czy cecha charakteru?

Choroba nie, raczej syndrom, swego rodzaju niedorozwój emocjonalny, który powstaje od najmłodszych lat. Bo umiejętności kontaktowania się z własnymi emocjami uczymy się od dziecka.

Czyli nie można na to zapaść jak na depresję?

Nie. Jeśli ktoś poznał emocjonalny język, to raczej go nie zapomina. Choć aleksytymia może się pojawić jako efekt uszkodzenia mózgu. Na przykład w literaturze został opisany przez neurologa Antonio Damasio przypadek pacjenta Elliota, który przeszedł operację guza mózgu (nawiasem mówiąc, uznaną za udaną); jej skutkiem ubocznym było prawdopodobnie przecięcie dróg, które łączą ciało migdałowate – strukturę mózgową odpowiedzialną za doznawanie emocji, nazywaną nawet mózgiem emocjonalnym – z korowymi ośrodkami racjonalnego myślenia. Wskutek tego Elliot stracił kontakt poznawczy z własnymi emocjami i mimo zachowania dobrej sprawności intelektualnej zaczął źle sobie radzić w życiu: rozpadło się jego małżeństwo, stracił pracę i wszystkie oszczędności, nie mógł znaleźć nowego stałego zajęcia. Przypadek ten jest interpretowany jako dowód na znaczenie emocji w życiu człowieka.

Czy to znaczy, że aleksytymik nie może normalnie funkcjonować społecznie?

Tak. Nie potrafi nazywać swoich emocji, nie rozumie odpowiadających im pojęć i słów, zatem brak mu także środków, żeby zrozumieć cudze doznania. Nie jest zdolny do empatii i dostrzegania uczuć innych ludzi. Nie potrafi nawiązywać więzi międzyludzkich, jego partner będzie się czuł odtrącony, nierozumiany. W dodatku nie rozumiejąc swoich negatywnych emocji i nie wiedząc, co z nimi zrobić, aleksytymik ma tendencję do lokowania winy na zewnątrz. Za to, co się z nim dzieje, zrzuca odpowiedzialność na otoczenie. To także psuje jego relacje z innymi. Funkcjonowanie społeczne aleksytymików jest zatem mocno zaburzone. Ale też sami ze sobą nie dają sobie rady. Często aleksytymia idzie w parze z zaburzeniami psychosomatycznymi i uzależnieniami. Ktoś, kto nie radzi sobie z emocjami, wypiera je ze świadomości, ale wyparte pobudzenie nie przestaje istnieć. Odczuwając pobudzenie, z którego emocjonalnego charakteru nie zdaje sobie sprawy, aleksytymik może widzieć w nim objawy jakichś chorób. Albo szuka ucieczki w alkoholu lub w narkotykach.

Maski aleksytymika.

Często kojarzy się aleksytymików z pokerową mimiką, nieużywaniem mowy ciała. Czy można rozpoznać ten syndrom po zewnętrznych objawach, na przykład podczas godzinnej rozmowy?

Niekoniecznie. Aleksytymicy mogą się maskować. Inteligentny aleksytymik wie, że ludzie okazują emocje, uśmiechają się do siebie. Więc może demonstrować wyuczone schematy zachowań emocjonalnych pasujące do określonych sytuacji. Ale istotnie, często na pierwszy rzut oka tacy ludzie sprawiają wrażenie superopanowanych i rzeczowych. (…)”


cały wywiad jest do przeczytania tutaj:

www.polityka.pl/tygodnikpolityka/spoleczenstwo/211079,1,aleksytymia.read


TERAPIA W GDAŃSKUGABINET PSYCHOTERAPII GDAŃSK

Wywiady: „Przemoc w szkole to długotrwałe 'wydziobywanie’ dziecka z grupy.”

Leczenie Depresji GdańskNa stronie internetowej „Wysokich Obcasów” pojawił się wywiad na temat przemocy w szkole. Rozmawiają Aleksandra Szyłło, redaktorka tygodnika i Joanna Węgrzynowska – psycholożka, wiceprezeska stowarzyszenia Bliżej Dziecka:

Kogo nie lubimy w klasie? I za co?

Ofiarą przemocy w pierwszych latach edukacji szkolnej padają skrajnie różne dzieci. W tym część – całkowicie za nic. Na przykład te słabsze od rówieśników, bardzo wrażliwe. Od lat prowadzę warsztaty umiejętności społecznych dla takich dzieci i z całą mocą chcę podkreślić, że często są to bardzo fajne młode osoby. Ale są wycofane na tyle, że klasa nie widzi ich zalet, tylko im dokucza. Ci słabi wrażliwcy jednocześnie zdobywają chyba najwięcej współczucia od nas, dorosłych. Mamy poczucie, że oni kompletnie nie zasłużyli na to, co ich spotyka na co dzień, że to wielka niesprawiedliwość.

Z drugiej strony nierzadko ofiarą klasowej przemocy pada też silny typ, dziecko z charakterem. Rywal. Jeżeli w klasie są dwie silne osobowości

…to jest o jedną za dużo?

Dwóm różnym silnym charakterom może być trudno, zwłaszcza jeśli nie otrzymują wystarczającego kompetentnego, przyjaznego wsparcia i jeśli szkoła nastawiona jest na rywalizację, mniej na współpracę. Jeśli z jakichś powodów jeden zbuduje swoją „świtę”, drugi ma ciężko.

Klasowe kozły ofiarne to też – co może się wydawać paradoksem – dzieci naznaczone przez wychowawcę. „Tyyy odrobiłeś pracę domową! No proszę, ciekawe” – powie nauczyciel do ucznia, który kilka razy na początku roku zapomniał ćwiczeń – i już dzieci podchwytują. I już się śmieją. Zwłaszcza w klasach I-III tego rodzaju przyczepianie łatek przez nauczyciela bywa niebezpieczne. Nauczyciel zazwyczaj robi to pewnie „niechcący”, nie zdaje sobie sprawy, że krzywdzi. Po prostu wielu nauczycieli nie jest uwrażliwionych na ten problem. A dla sześcio-, siedmio-, ośmiolatków opinia pani jest zasadnicza, nie mówiąc już o sile, jaką mają uwagi pana od WF-u. „Nie umiesz biegać”, „Co masz taki ciężki tyłek” – no i koniec.

A czym dzieci „zasługują” sobie na przemoc?

Są dzieci, u których można zdiagnozować to „coś”, co zraża do nich grupę. Tutaj nie chodzi już tylko o przypadek, niefortunne i niefrasobliwe uwagi nauczyciela czy niezgodność charakterów w klasie. W samym dziecku jest coś, nad czym trzeba popracować. Ofiarą przemocy padają więc uczniowie mający mniejsze niż przeciętne umiejętności społeczne. Pierwszym typem „prowokujących” dzieci mogą być tzw. starzy malutcy – nie umieją się wydurniać jak reszta, wszystko traktują poważnie, lepiej czują się w towarzystwie dorosłych. Często są to jedynacy lub dzieci, które nie chodziły do przedszkola, lecz chowały się głównie z dorosłymi, np. z babcią czy opiekunką. Im dłużej żyły bez grupy rówieśniczej, tym dłużej muszą potem się docierać, wstępując do takiej grupy.

Inny typ to „dzieci kierownicy” – chcą za wszelką cenę rządzić, ich pomysł na zabawę jest najlepszy, forsują go na siłę. Zajmowałam się chłopcem, który twierdził: „Nikt mnie nie ceni”. Podczas obserwacji okazało się, że w grupie zachowuje się identycznie jak jego rodzice zajmujący wysokie stanowiska kierownicze – władczo i apodyktycznie. Rodzice długo nie zauważali problemu, mały cierpiał odrzucony przez klasę. Był typem dominującym, ale nikt go nie uczył umiejętności współpracy w grupie.

Cierpią też w grupie „Ananiasze” – dzieci nastawiane przez rodziców, że są lepsze od rówieśników, że mają mieć lepsze wyniki niż rówieśnicy, uczone egoizmu. A także dzieci przejawiające zachowania agresywne. (…)


cały wywiad jest do przeczytania na stronie internetowej „Wysokich Obcasów”:

www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,53664,18364889,poza-stadem.html


LECZENIE DEPRESJI GDAŃSKPSYCHOTERAPIA W GDAŃSKU

Wywiady: „Logika snów.”

Leczenie Zaburzeń Osobowości GdańskWywiad z psychoterapeutką, Agnieszką Wróblewską przeprowadziła Aleksandra Nowakowska, redaktor miesięcznika „Zwierciadło”:

„Jung odkrył, że sny odsłaniają przyczynę naszej dysharmonii i emocjonalnego niepokoju, ujawniają ukryty potencjał jednostki, zawierają twórcze rozwiązanie codziennych problemów. Poprzez sny ludzie stają się świadomi tego kim rzeczywiście są. Tak?

Agnieszka Wróblewska: Snami zajmowano się od wieków. Świadczą o tym chociażby senniki staroegipskie. Wróżbici analizowali sny dawnych władców przed ich wyprawami na wojny. Do psychologii sny wprowadził Freud. To on powiedział, że warto się nimi zajmować. Jest autorem pięknego sformułowania: „Sny są królewską drogą do nieświadomości”. Freud mówił o tym, że marzenia senne ukrywają nasze nieświadome życzenie. Bywa, że jest ono przez sam sen mocno ukryte. Twierdził, że sen ma treść jawną i zamaskowaną. Zadaniem terapeuty jest dotrzeć do tej ukrytej treści poprzez swobodne skojarzenia, które podaje pacjent. Jung w analizie snów poszedł dalej. Według niego sny zaspokajają pragnienia, które tłumimy. Mówił szerzej – że sny są po to, żeby uzupełnić naszą jednostronną codzienną świadomość. Chodzi tu o to, że jeżeli na przykład jesteśmy osobą spokojną, wycofaną, która żyje w poukładanym świecie, możemy mieć sny o wielkich wojnach, chaosie, bałaganie. Takie sny wskazują na nasz nie dopuszczany do świadomości aspekt.

Psychoanalityczka Marie-Louise von Franz, wieloletnia współpracownica Junga, twierdziła że sny nie odzwierciedlają naszych myśli, marzeń, planów – tak jak się powszechnie sądzi – tylko coś zupełnie odwrotnego, coś czego nie chcemy usłyszeć.

Wiadomości, które niosą nam sny, są dobre. Tylko że niekoniecznie dla naszego świadomego umysłu. One są dobre dla naszego rozwoju. Śni nam się coś, czego potrzebujemy, coś czego w naszym życiu brakuje. Oceniamy to natomiast z punktu widzenia naszego świadomego „ja”. Jeśli ma się ono rozwinąć, musi wzbogacić się o coś nowego. O co? Podpowiedź znajdziemy w snach. Często ukryta jest ona w postaciach, które nam się śnią. Jeśli na co dzień jestem osobą, która stara się być dla wszystkich miła, a śni się mi się agresywny niedźwiedź, to na świadomym poziomie ten sen będzie dla mnie przerażający. Natomiast jeśli udałoby mi 5 proc. z niedźwiedzia wprowadzić do moich relacji, rozwiązałoby to 50 proc. moich problemów w rodzinie i w pracy. Oczywiście, nam samym często trudno jest odkryć tę stronę.

Jung mówił, że sny pokazują nam nasze plecy.

Jung opowiadał swoje sny studentom, nawet tym początkującym, i prosił ich o dowolne skojarzenia i interpretacje. Wierzył, że nawet ktoś niedoświadczony w analizie snów, podpowie mu coś, na co on sam by nie wpadł. Na końcu jednak weryfikatorem snów jest sam śniący. Gdy terapeuta podaje interpretację, tylko my jesteśmy w stanie poczuć czy jest ona właściwa. (…)”


cały wywiad jest dostępny na stronie internetowej „Zwierciadła”:

www.zwierciadlo.pl/2012/psychologia/relacje-spoleczne/logika-snow-wywiad-z-psychoterapeutka-agnieszka-wroblewska


PSYCHOLOG W GDAŃSKULECZENIE ZABURZEŃ OSOBOWOŚCI GDAŃSK

Wywiady: „Dziwna jestem. Czy to zaburzenie osobowości?”

Gabinet Psychoterapii w GdańskuWywiad z dr Agnieszką Popiel, psychiatrą i psychoterapeutką. Na łamach „Polityki” rozmawia Joanna Cieśla:

„Joanna Cieśla: – Czym różnią się zaburzenia osobowości od choroby?

Agnieszka Popiel: – Sformułowanie „choroba psychiczna” zarezerwowane jest dla stanów, w których pojawiają się objawy psychotyczne: omamy, urojenia – na przykład dla schizofrenii. Cała reszta klasyfikowanych odmienności ludzkich zachowań, które wiążą się z pogorszeniem jakości życia, to zaburzenia – lękowe, odżywiania czy właśnie osobowości. O zaburzeniu osobowości mówimy, gdy zachowania człowieka, jego sposób przeżywania, postrzegania siebie i innych, reagowania emocjonalnego i wchodzenia w związki sprawiają, że funkcjonuje on źle w swojej kulturze. Każdy miewa problem z odnalezieniem się w rzeczywistości, ale u osób z zaburzeniami osobowości ten stan utrzymuje się stale. Objawy zwykle pojawiają się w okresie dojrzewania. Ważnym kryterium jest cierpienie. Osobom takim często jest źle, ale przyczyny tego widzą w świecie, w innych ludziach, a nie w sobie. Inaczej wygląda to w zaburzeniu antyspołecznym, gdy cierpi otoczenie dotkniętego nim człowieka.

Zatem chorobę od zaburzenia osobowości odróżnia zerwanie kontaktu z rzeczywistością?

Można tak powiedzieć. Znaczne pogorszenie tego kontaktu, gdy nasilają się objawy, sprawia, że w tym czasie np. ze schizofrenią nie sposób normalnie żyć. Po ustąpieniu ostrych objawów życie może w pełni wrócić do normy. W zaburzeniu osobowości problem jest mniej wyrazisty, ale utrwalony. Dotknięte nim osoby zawsze funkcjonują tak samo, nie umieją dostosować się do zmiennych warunków otoczenia. Człowiek z zaburzeniem schizoidalnym (wszystkie objawy patrz ramka – przyp. red.) albo unikającym może spokojnie pracować na przykład w bibliotece, do której przychodzi mało osób. Kłopoty pojawiają się, gdy ta biblioteka zostanie zamknięta albo gdy zacznie się w niej ruch.

Gdzie przebiega granica między zaburzeniem osobowości a zdrowiem? Według niektórych autorów słabsze objawy zaburzeń składają się po prostu na charakter.

Dokładniej – chodzi o styl osobowości, gdy człowiek ma jakieś charakterystyczne cechy, ale one pozwalają mu żyć, sprawiają jedynie, że ma wyrazisty sposób bycia. Na przykład, nie lubi spotkań towarzyskich, uwielbia spędzać czas samotnie. Ale stawia czoło rzeczywistości. Gdy będzie musiał odejść z zamykanej biblioteki, znajdzie inną pracę. Nawet jeśli będzie wymagała częstszych kontaktów z ludźmi, sprosta temu, choć nie będzie zachwycony.

Źródłem zaburzeń osobowości są geny czy środowisko?

Wpływy rozkładają się mniej więcej po połowie. Choć na przykład w zaburzeniu antyspołecznym dość znaczącą rolę odgrywają czynniki biologiczne. Oprócz genów wpływ mogą też mieć mechanizmy, które powodują uszkodzenie mózgu dziecka we wczesnych etapach jego rozwoju, jeśli matka np. pije lub zażywa narkotyki. Wskutek tych uszkodzeń ma ono potem poważne trudności w wyciąganiu wniosków z doświadczeń, w tym z kar. To normalne, że dziecku przychodzi do głowy, by kogoś uszczypnąć. Ale widok wykrzywionej bólem twarzy osoby, którą skrzywdziły, przywraca je do pionu. A ktoś z osobowością antyspołeczną jest ciekaw, czy jeśli uszczypnie jeszcze mocniej, to ten drugi wykrzywi się jeszcze bardziej. Twarz cierpiącego człowieka nie jest wystarczającym sygnałem, aby taka osoba się powstrzymała. (…)”


cały artykuł jest do przeczytania na stronie internetowej „Polityki”:

www.polityka.pl/tygodnikpolityka/spoleczenstwo/1503512,1,dziwna-jestem-czy-to-zaburzenie-osobowosci.read


GABINET PSYCHOTERAPII W GDAŃSKUPSYCHOTERAPIA GDAŃSK

Wywiady: „Nie oczekuj, że przyjaciółka będzie zawsze dla ciebie, kiedy masz kryzys.”

Gabinet Psychoterapii w GdańskuPoruszający tekst o dojrzałej przyjaźni. Rozmawiają Agnieszka Jucewicz (redaktorka „Wysokich Obcasów”) i Ewa Chalimoniuk (psychoterapeutka):

„W dojrzałej przyjaźni nie oczekuję, że kiedy mam kryzys, to wpadnę do przyjaciółki w środku nocy bez zapowiedzi, a ona zapyta: „Chcesz pogadać, wódki czy spać?”. Tak jak pytała 15 lat temu, kiedy mieszkała w pokoju obok w akademiku.- Rozmowa z Ewą Chalimoniuk, terapeutką.

„Pamięta pani „Łowcę jeleni”?

Oczywiście. Bardzo poruszający film o przyjaźni.

Obejrzałam go niedawno jeszcze raz i byłam pod wrażeniem sceny, gdzie jeden z głównych bohaterów wraca do Wietnamu, żeby wyciągnąć stamtąd przyjaciela, który w wyniku przeżyć wojennych postradał zmysły. Wpada do speluny, w której nielegalnie grają w rosyjską ruletkę, bierze go za fraki i mówi: „Przeleciałem 18 tys. km, żeby cię stąd wyciągnąć. Wracaj ze mną. Kocham cię”. Pomyślałam sobie wtedy: „No, to jest miara prawdziwej przyjaźni”.

Te 18 tys. km?

Raczej to „kocham cię”.

Tak, to rzeczywiście jest jakaś miara. Tylko proszę pamiętać, że ich relacja zawiązała się na polu walki i była poddana niebywałej próbie, której mało kto ma okazję doświadczyć. To było coś więcej niż zjedzenie przysłowiowej beczki soli – tego, co nam przeciętnie życie funduje.

Świadomość, że mogę na kogoś liczyć w najgorszych tarapatach, nie jest miarą przyjaźni?

Świadomość to jedno, ale ważna wydaje mi się też jakaś realność, bo z biegiem lat to nasze życie się coraz bardziej komplikuje. Pojawiają się inne ważne relacje i zobowiązania. I oczywiście fajnie by było mieć poczucie, że kiedy znajdziemy się w jakiejś opresji na końcu świata, to nasza przyjaciółka rzuci wszystko, wsiądzie w samolot i nas z niej uratuje, ale nie można tego od niej wymagać, a na pewno nie może to być warunek przyjaźni, bo przyjaciółka też ma swoje życie. Na przykład małe dzieci, których nie ma z kim zostawić, albo chorą matkę. I nie można się na nią obrażać, że nie waruje przy naszym łóżku za każdym razem, kiedy mamy chandrę. Może wystarczy, że zadzwoni, zapyta, jak się mamy. Do zbudowania prawdziwej, solidnej przyjaźni, tak jak do zbudowania innych głębokich związków, potrzebna jest dojrzałość. Z obydwu stron.

Ale co to właściwie znaczy?

Na przykład to, że nie oczekuję, iż przyjaciółka będzie zawsze dla mnie i jak mam kryzys, to wpadnę do niej w środku nocy bez zapowiedzi, a ona zapyta: „Chcesz pogadać, wódki czy spać?”. Tak jak pytała 15 lat temu, kiedy mieszkała w pokoju obok w akademiku. Rozumiem, że ma na przykład nową pracę, która ją pochłania, nowego faceta czy malutkie dziecko. Mądra przyjaciółka się nie obraża z tego powodu, że nie jest już pępkiem świata, bo w przyjaźni chodzi przede wszystkim o wzajemność, o wymianę. Więc zamiast mieć pretensje, że ta druga wciąż „tokuje” o zupkach i kupkach i jedyne, co ma do zaoferowania, to „wpadnij do mnie”, mogę rzeczywiście do niej pojechać, zająć się dzieckiem, żeby ona mogła się wykąpać, zrobić zakupy. I nie czuję się wtedy ani wykorzystana, ani odsunięta, bo wiele było takich sytuacji w życiu, kiedy ona była dla mnie. I wiem, że jeszcze takie będą.

Albo kiedy mąż przyjaciółki mnie nie lubi i ona mówi mi: „Słuchaj, ja się z tobą chętnie zobaczę, ale jak Józia nie ma w domu, bo nie chcę się z nim kłócić”, to nie robię scen, nie zrywam tej relacji ani nie traktuję Józia jak rywala, tylko to akceptuję, bo ta przyjaźń ma dla mnie większą wartość. (…)”


cały wywiad można przeczytać na stronie internetowej „Wysokich Obcasów”:

www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,53664,17757546,Nie_oczekuj__ze_przyjaciolka_bedzie_zawsze_dla_ciebie_.html


PSYCHOTERAPEUTA GDAŃSKGABINET PSYCHOTERAPII W GDAŃSKU

Wywiady: „Niektóre dzieci dzięki rozwodowi odzyskują rodzica, który do tej pory nie poświęcał im czasu.”

Psychoterapia GdańskNa łamach „Wysokich Obcasów” ukazał się wywiad dotyczący rozwodów. Z Barbarą Arską-Karyłowską i Magdaleną Śniegulską rozmawia Agnieszka Jucewicz:

Czy dla wszystkich dzieci rozwód to traumatyczne przeżycie? Jedne duże amerykańskie badania pokazują, że 70 proc. z nich nie dotyka rozwodowa trauma, inne z kolei sugerują, że rozwód zawsze odciska piętno, niezależnie od tego, jak spokojnie przebiega. Jaka jest prawda?

MAGDALENA ŚNIEGULSKA: Zawsze i na każdym? Byłabym ostrożna z generalizacją. W psychologii odchodzi się już od determinizmu. W życiu zdarzają się bardzo trudne sytuacje, ale nie możemy zakładać, że wpłyną na nasze życie wyłącznie negatywnie. Na pewno rozwód nie jest wpisany w cykl rozwojowy dziecka. Wiąże się z ogromną zmianą, do której trzeba się zaadaptować.

BARBARA ARSKA-KARYŁOWSKA: I większości dzieci zajmuje to dwa-trzy lata. Chociaż są i takie – powiedzmy, słabsze emocjonalnie – które potrzebują na to więcej czasu oraz dodatkowego wsparcia.

M.Ś.: Są też takie, dla których rozwód jest ulgą.

Ulgą?

M.Ś.: Bo na przykład żyły w rodzinie, w której od dawna był konflikt. Jak wiadomo z jeszcze innych badań, dzieci żyjące w pełnych rodzinach, w których są permanentne awantury albo ukryty konflikt, mają się najgorzej. Niektóre dzieci dzięki rozwodowi odzyskują rodzica, który do tej pory je zaniedbywał, pochłonięty np. pracą.

Ale jak się poczyta literaturę rozwodową, to te scenariusze na przyszłość dzieci rozwiedzionych rodziców są raczej ponure: kłopoty z budowaniem trwałych związków, niska samoocena, brak zaufania.

B.A.K.: Statystyki rzeczywiście mówią, że np. połowa dzieci rozwiedzionych rodziców czuje się samotna, podczas gdy wśród dzieci z pełnych rodzin samotne czuje się jedno na od siedmioro do dziesięcioro. Że więcej z nich wcześniej rozpoczyna życie seksualne, sięga po alkohol czy narkotyki. Ale to są statystyki.

M.Ś.: Trzeba też pamiętać, że my jesteśmy zanurzeni w pewnym przekazie kulturowym, który ma na nas wpływ. Inna była sytuacja dziecka rodziców, którzy rozchodzili się w latach 70., kiedy to było wstydliwą tajemnicą, inna jest teraz. Rozwody stały się bardziej powszechne, przynajmniej w środowiskach wielkomiejskich, więc jest większa gotowość, żeby o tym rozmawiać otwarcie.

I to dziecku jakoś pomaga?

B.A.K.: Oczywiście. Dla dziecka bardzo trudna psychologicznie jest sytuacja, kiedy czuje, że nie może nikogo, komu ufa, o coś ważnego zapytać. Czy to będzie seks, śmierć, czy właśnie rozwód. Robienie wokół tego tajemnicy, nawet jeśli nie mówi się dziecku wprost: „Tylko nie mów nikomu!”, nasila jego poczucie osamotnienia.

Jak powiedzieć dziecku o rozwodzie? A może nie mówić? Ostatnio usłyszałam od pewnej pięciolatki, że „ona nie wie, dlaczego teraz mieszka sama z mamą”.

M.Ś: Zastanawiam się, jaki może być powód nieinformowania dziecka. Może rodzice jeszcze nie podjęli decyzji? A może jedno z nich nie wyraża zgody na rozstanie i broni się przed powiedzeniem, co się stało, bo liczy, że to przejściowy kryzys? A może wychodzą z założenia, że jest za mała i nie zrozumie?

A zrozumie?

B.A.K.: Pięciolatek może nie zrozumieć słowa „rozwód”, ale dziecku w każdym wieku można „coś” powiedzieć. Bo ono i tak czuje, że coś się dzieje, tylko nie umie tego nazwać. Pamiętam trzyletnią pacjentkę, która dostawała napadów furii i w ogóle była trudna. Po jakimś czasie jej rodzice powiedzieli, że się rozstają, i przyznali: „Wie pani, ona wiedziała o tym wcześniej od nas. Wyczuwała to napięcie między nami”. Kiedy podjęli decyzję, uspokoiła się.

Jak można to zakomunikować kilkulatkowi?

B.A.K.: Można powiedzieć, że mama i tata bardzo się ze sobą nie zgadzają i będą teraz mieszkać osobno. „Czasem tata będzie cię odbierał z przedszkola, czasem mama. Czasem tata będzie cię kładł do łóżeczka, a czasem mama. Oboje cię kochamy i zawsze będziemy się tobą opiekować, ale nie będziemy już razem”.

M.Ś.: Rodzice są w tej uprzywilejowanej sytuacji, że coś wiedzą. Znają datę rozprawy, wiedzą, kto się wyprowadza, kto zostaje. Nawet jeśli to wiedza na najbliższy tydzień czy dwa, to już coś. Dziecko nie wie nic i traci poczucie bezpieczeństwa. Ważne, żeby powiedzieć mu jak najwięcej i poinformować o tym, co się nie zmieni, np. przedszkole, zajęcia z piłki nożnej, wizyty u dziadków, a przede wszystkim, że nie zmieni się relacja mama – dziecko i tata – dziecko, bo oni nie rozwodzą się z dzieckiem, tylko ze sobą.

Czy dziecko ma być świadkiem tego, jak jeden rodzic pakuje swoje rzeczy, czy lepiej mu tego oszczędzić?

M.Ś.: Znam pewną pięciolatkę, która z własnej inicjatywy pakowała ojcu garnki. Ale w tej rodzinie nie było konfliktu, było jasne, co jest czyje, i dziewczynka miała swobodny dostęp do obojga.

B.A.K.: Na pewno trzeba dziecko uprzedzić. Powiedzieć na przykład: „Teraz pójdziemy na lody, a w tym czasie mama czy tata się spakuje”. Nie może być tak, że dziecko wraca ze szkoły niczego nieświadome i zastaje pustą szafę. To traumatyczne przeżycie. Sama pamiętam to z własnego doświadczenia. Mój ojciec czekał, aż skończę pierwszy rok studiów, żeby się wyprowadzić. Ja o niczym nie miałam pojęcia. Wróciłam do domu po ostatnim egzaminie na pierwszym roku i zastałam pokój ojca ogołocony z mebli i książek. Rodzice mnie często pytają, czy dziecko musi wiedzieć, dokąd ten rodzic idzie. Tak, ma przynajmniej zobaczyć, gdzie mieszka. Nie musi tam nocować, jeśli to są warunki przejściowe, ale musi zobaczyć przynajmniej dom. Okno. Inaczej będzie się o rodzica martwić.

M.Ś.: Małe dzieci, w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym, kiedy rodzic się wyprowadza, często myślą, że mogą coś zrobić, by temu zapobiec. „Może jak będę grzeczniejsza albo się rozchoruję, to zostanie?”. Magiczne myślenie jest charakterystyczne dla okresu rozwojowego.

B.A.K.: Mnie ostatnio kilkuletnia pacjentka zapytała: „Ale jak zrobię porządek w szufladzie, to tata wróci, prawda?”. No, nie. (…)


cały wywiad jest do przeczytania na stronie internetowej „Wysokich Obcasów”:

www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,53664,18215355,Psychologia__Niektore_dzieci_dzieki_rozwodowi_odzyskuja.html


PSYCHOTERAPIA GDAŃSKPSYCHOLOG W GDAŃSKU

Wywiady: „W piekle jest specjalne miejsce dla kobiet, które nie wspierają innych kobiet.”

Psychoterapeuta GdańskTen kontrowersyjny tytuł rozpoczyna wywiad na temat przemocy. Rozmawiają Paula Szewczyk, redaktorka Newsweek i Joanna Piotrowska, założycielka fundacji Feminoteka:

„„Jest z tym facetem, więc widocznie lubi być bita.” Dlaczego brakuje nam zrozumienia dla ofiar przemocy i czy wideo Emmy Murphy może uratować komuś życie mówi Joanna Piotrowska z Feminoteki. (…)

Newsweek: „Jak się prosiła to dostała”. Skąd takie reakcje?

Joanna Piotrowska: Być może takie komentarze pochodzą od osób, które same biją. Część z tych, którzy nie stosują przemocy, może ulegać fałszywym stereotypom na ten temat, ale nie sądzę, by wypowiedzieli się w ten sposób głośno. Anonimowość internetu daje możliwość do wyrażania tego typu opinii właśnie sprawcom przemocy.

Newsweek: Wyrażają je także kobiety…

Joanna Piotrowska: Część z nich staje po stronie grupy, która jest dominująca w społeczeństwie, w przypadku kultury patriarchalnej, tą stroną są mężczyźni. Robią to, żeby się im przypodobać albo nie zostać nazwane feministkami, bo to wiążę się z pseudodyskusją na ten temat. Boją się wychylać też dlatego, że nie chcą się ośmieszać. Bo przemoc ośmiesza, jak było np. w przypadku pani Aleksandry, tłumaczki zgwałconej w Elblągu. Tam też pojawiły się krytyczne głosy kobiet, wtórujące niesprawiedliwym osądom. Bezpiecznie jest im stać przy wiodącej grupie. To naturalny odruch. Ale jak powiedziała Madeleine Albright: „W piekle jest specjalne miejsce dla kobiet, które nie wspierają innych kobiet”. (…)

Newsweek: Jest jeszcze jeden rodzaj argumentu: „Jeśli bita nie odchodzi, sama prosi się o kolejne ataki”.

Joanna Piotrowska: Przemoc domowa nie pojawia się nagle. To nie jest tak, że w szczęśliwym małżeństwie któregoś razu wraca do domu mąż i zaczyna bić. Przemoc rodzi się latami, bijący sprawdzają granicę ofiar dużo wcześniej. Najczęściej zaczyna się od przemocy psychicznej, obwiniania, obrażania, zaniżania poczucia własnej wartości i odcinania ofiary od rodziny czy znajomych. Pomagający ofiarom przemocy nazywają ten proces praniem mózgu. Z taką ofiarą, najczęściej kobietą, można zrobić wszystko. Tkwią więc w takich związkach, często wmawiając sobie, że to, co się stało, to ich wina.

Newsweek: Skąd syndrom ofiary?

Joanna Piotrowska: Bo kobietom zależy na byciu z mężczyzną. Istnieje ciągle taki przekaz, że jeśli kobieta nie ma faceta, to jest z nią coś nie tak. Kobiety boją się więc utracić mężczyznę, nie reagują na pierwsze sygnały, a czasem zdarza się, że nawet ich poprawnie nie odczytują. Od najmłodszych lat jesteśmy uczone, że jak chłopak nas poklepie albo pociągnie za włosy, to takie końskie zaloty i powinny nam się podobać, w końcu to oznaka sympatii. Grancie są więc naruszane już bardzo wcześnie. Nie dziwne, że potem kobieta widzi w pierwszych oznakach przemocy wyrażanie uczuć.

Newsweek: To dlatego ofiary nie odchodzą od razu?

Joanna Piotrowska: Nie tylko, istnieje jeszcze kilka innych powodów. Choćby te ekonomiczne, ofiary mają świadomość swojej sytuacji materialnej, myślą, że nie poradzą sobie same bez pieniędzy i pracy. Część ofiar nie może także liczyć na wsparcie rodziny czy najbliższych, a boi się, że po odejściu sprawa wcale się nie zakończy, że będzie jeszcze gorzej.

Newsweek: Mają rację?

Joanna Piotrowska: To myślenie jest w pełni uzasadnione. 90 proc. zgłaszanych przypadków przemocy domowej nie jest dobrze rozwiązywana. Bijący po krótkich wyrokach wracają do domu i zaczynają się mścić. Znamy dramatyczne przypadki, kiedy sprawca po wyroku zamieszkuje ze swoją ofiarą i po jakimś czasie zabija ją siekierą.

Newsweek: Co może zrobić w Polsce ofiara?

Joanna Piotrowska: Najlepiej jest zacząć od telefonu interwencyjnego, porozmawiać z osobą, która doradzi, gdzie udać się po poradę prawną i psychologiczną. W Feminotece mamy takie porady za darmo, pomagamy wyszukać najbliższą w okolicy ofiary pomoc. Każda sprawa jest indywidualna, trzeba rozpatrywać poszczególne przypadki bardzo szczegółowo.

Newsweek: Jest jakiś „statystyczny” czas, po jakim ofiara „pęka”?

Joanna Piotrowska: Trudno określić jakiś graniczny moment. Są sytuacje, w których kobiety nie decydują się odejść ze względu na dzieci, inne zgłoszą sprawę, po czym mąż przeprasza, w relacji nadchodzi piękny czas, niemal drugi miesiąc miodowy, ofiara wycofuje pozew. Potem okazuje się, że tak naprawdę nic się nie zmieniło i znów pojawia się przemoc. Taka kobieta wstydzi się pójść do sądu drugi raz, tam też patrzą na nią krzywo i mówią „niech się pani zdecyduje”. Dostaje komunikat, że to z nią coś jest nie tak. (…)”


cały wywiad jest do przeczytania na stronie internetowej:

www.polska.newsweek.pl/przemoc-domowa-gdzie-sie-zglosic-bite-kobiety,artykuly,366517,1.html#fp=nw


PSYCHOTERAPEUTA GDAŃSKPSYCHOLOG W GDAŃSKU

Wywiady: „Czy szukanie drugiej połówki jabłka ma sens?”

Gabinet Psychoterapii w GdańskuAgnieszka Jucewicz rozmawia z profesorem Bogdanem Wojciszke na temat miłości. Tekst ukazał się w „Wysokich Obcasach”:

„W to, że cokolwiek może trwać wiecznie, już chyba nikt dzisiaj nie wierzy. Jednocześnie ludzie są tak skonstruowani, że uważają trwanie za niezwykłą wartość. Wydaje nam się, że jeśli coś nie jest wieczne, to jakby mniej istniało. A przecież fakt, że zimą jest śnieg, a latem go nie ma, nie oznacza, że zimy nie było.

Wielu ludzi wierzy w romantyczną wizję miłości, w dwie połówki jabłka, które powinny się odnaleźć i połączyć na wieczność. Warto mieć takie iluzje?

W to, że cokolwiek może trwać wiecznie, już chyba nikt dzisiaj nie wierzy. Jednocześnie ludzie są tak skonstruowani, że uważają trwanie za niezwykłą wartość. Wydaje nam się, że jeśli coś nie jest wieczne, to jakby mniej istniało. A przecież fakt, że zimą jest śnieg, a latem go nie ma, nie oznacza, że zimy nie było.

Co pan przez to rozumie?

Niektóre rzeczy po prostu powtarzają się cyklicznie, a inne zanikają bezpowrotnie. To jest życie. A my zostaliśmy zanurzeni w przekazie kulturowym, który na piedestale stawia miłość namiętną, romantyczną, jakby innych rodzajów miłości nie było. To widać wszędzie, począwszy od bajek, przez literaturę, po filmy. Szukają się dwie połówki jabłka i jeśli się odnajdą, to taka para będzie żyć szczęśliwie aż po grób. Przy czym kultura skupia się raczej na ekscytującym czasie poszukiwań, a nie na późniejszym „aż po grób”. „Ogniem i mieczem” Sienkiewicza kończy się, kiedy para staje na ślubnym kobiercu. Tak samo „Potop”. Tak jakby dalej nie było nic ciekawego do opisywania.

Bo czasem tak to się kończy.

Często jednak nie, chociaż trudno wyobrazić sobie związek, który przez cały czas miałby charakter namiętny. Fajnie trwać we wzajemnym zachwycie przez dwa, cztery lata – to zwykle tyle trwa – ale przeżywać namiętne porywy 40 lat? To by było potwornie męczące.

Czym jest ta namiętność? To seks?

Między namiętnością a seksem jest spora różnica, ludzie przeżywają jedno i drugie niezależnie od siebie. Namiętność ogniskuje się na jednej osobie. A pożądanie seksualne może być rozproszone na szeroką grupę osób. Praktycznie nie zdarza się, by ktoś popełnił samobójstwo z tego powodu, że nie uprawiał seksu z jakąś osobą, bo jeśli nie może tej potrzeby zrealizować z kimś konkretnym, to znajdzie inny obiekt. A z powodu odrzuconej miłości samobójstwa się zdarzają. Poza tym seksem się handluje, a namiętnością – nie sposób. (…)

Skoro nie namiętność sprawia, że ludzie czują się ze sobą szczęśliwi, to co jest tym klejem, który trzyma pary razem?

Intymność. Przyjazne uczucia wobec partnera, wspólny świat oraz to, jak para reaguje na kryzysy. Jedną z ważniejszych funkcji związku jest zapewnianie sobie wsparcia społecznego. Jeśli partner zostanie naszym najbliższym przyjacielem, nie tylko rozumie nas intelektualnie, ale też emocjonalnie. Kiedy przechodzimy przez trudne chwile, jest nam w stanie powiedzieć: „Masz prawo czuć się tak, jak się czujesz”. Albo: „Jesteś fajnym, sensownym człowiekiem”. I powie to wtedy, kiedy najbardziej potrzebujemy podobne rzeczy usłyszeć. To ma dobroczynny wpływ nie tylko na naszą psychikę, ale też na ciało. Wsparcie partnera chroni kobiety przed depresją, na którą zapadają cztery razy częściej niż mężczyźni. A wsparcie kobiet chroni partnerów dosłownie przed śmiercią. Mężczyźni, którzy mają szczęśliwe związki, żyją dłużej i mają lepszą kondycję zdrowotną.”


cały wywiad jest do przeczytania na stronie internetowej „Wysokich Obcasów”:

www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,53664,16508162,Czy_szukanie_drugiej_polowki_jablka_ma_sens_.html


PSYCHOTERAPIA GDAŃSKGABINET PSYCHOTERAPII W GDAŃSKU