Wykłady i spotkania psychologiczne w Trójmieście: David Bell.

Gabinet Psychoterapii w Gdańsku19 września 2015 roku odbędzie się w Gdańsku wykład pod tytułem: „Popęd śmierci. Perspektywy fenomenologiczne we współczesnej teorii kleinowskiej.” David Bell poprowadzi seminaria kliniczne i wygłosi wykład.


Plan spotkania:

11:00-12:30 Seminarium kliniczne (grupa A)

14:00-15:30 Seminarium kliniczne (grupa B)

17:00-18:30 Wykład otwarty – „Popęd śmierci. Perspektywy fenomenologiczne we współczesnej teorii kleinowskiej.”


Wydarzenie odbędzie się na Uniwersytecie Gdańskim (ul. Bażyńskiego 4; Seminaria – sala C 201; Wykład –  aula S 203). Współorganizatorem wykładu jest Instytut Psychologii Uniwersytetu Gdańskiego. Wykład będzie transmitowany do siedziby Polskiego Towarzystwa Psychoanalitycznego w Warszawie, ul. Lwowska 5 m. 6 oraz do Poznania, sala konferencyjna w DS. Jowita, ul. Zwierzyniecka 7. Seminaria oraz dyskusja po wykładzie będą tłumaczone. Słuchacze wykładu, którzy wcześniej zgłoszą swój udział, otrzymają wydrukowane tłumaczenie. Więcej informacji na temat spotkania, warunki zgłoszenia swojego uczestnictwa i opłaty znajdują się na stronie Polskiego Towarzystwa Psychoanalitycznego:

www.psychoanaliza.org.pl


David Bell jest psychoanalitykiem szkoleniowym i superwizorem Brytyjskiego Towarzystwa Psychoanalitycznego (był też prezesem tej organizacji). Pełni funkcję konsultanta psychiatry w Tavistock Clinic. Wykłada na Birkbeck College London. Jest autorem wielu wykładów, artykułów i rozdziałów książek oraz monografii dotyczących historycznego rozwoju pojęć i teorii psychoanalitycznych (Freud, Klein i Bion) oraz psychoanalitycznego rozumienia głębszych zaburzeń psychicznych. Redagował takie publikacje jak, Reason and Passion, Psychoanalysis and Culture: A Kleinian Perspective oraz Living On The Border. Interesują go również studia interdyscyplinarne – relacja między psychoanalizą a literaturą, filozofią i polityką. Jest jednym z czołowych brytyjskich ekspertów psychiatrycznych w dziedzinie praw człowieka.


GABINET PSYCHOTERAPII W GDAŃSKUPSYCHOLOG GDAŃSK

Wywiady: „Dziwna jestem. Czy to zaburzenie osobowości?”

Gabinet Psychoterapii w GdańskuWywiad z dr Agnieszką Popiel, psychiatrą i psychoterapeutką. Na łamach „Polityki” rozmawia Joanna Cieśla:

„Joanna Cieśla: – Czym różnią się zaburzenia osobowości od choroby?

Agnieszka Popiel: – Sformułowanie „choroba psychiczna” zarezerwowane jest dla stanów, w których pojawiają się objawy psychotyczne: omamy, urojenia – na przykład dla schizofrenii. Cała reszta klasyfikowanych odmienności ludzkich zachowań, które wiążą się z pogorszeniem jakości życia, to zaburzenia – lękowe, odżywiania czy właśnie osobowości. O zaburzeniu osobowości mówimy, gdy zachowania człowieka, jego sposób przeżywania, postrzegania siebie i innych, reagowania emocjonalnego i wchodzenia w związki sprawiają, że funkcjonuje on źle w swojej kulturze. Każdy miewa problem z odnalezieniem się w rzeczywistości, ale u osób z zaburzeniami osobowości ten stan utrzymuje się stale. Objawy zwykle pojawiają się w okresie dojrzewania. Ważnym kryterium jest cierpienie. Osobom takim często jest źle, ale przyczyny tego widzą w świecie, w innych ludziach, a nie w sobie. Inaczej wygląda to w zaburzeniu antyspołecznym, gdy cierpi otoczenie dotkniętego nim człowieka.

Zatem chorobę od zaburzenia osobowości odróżnia zerwanie kontaktu z rzeczywistością?

Można tak powiedzieć. Znaczne pogorszenie tego kontaktu, gdy nasilają się objawy, sprawia, że w tym czasie np. ze schizofrenią nie sposób normalnie żyć. Po ustąpieniu ostrych objawów życie może w pełni wrócić do normy. W zaburzeniu osobowości problem jest mniej wyrazisty, ale utrwalony. Dotknięte nim osoby zawsze funkcjonują tak samo, nie umieją dostosować się do zmiennych warunków otoczenia. Człowiek z zaburzeniem schizoidalnym (wszystkie objawy patrz ramka – przyp. red.) albo unikającym może spokojnie pracować na przykład w bibliotece, do której przychodzi mało osób. Kłopoty pojawiają się, gdy ta biblioteka zostanie zamknięta albo gdy zacznie się w niej ruch.

Gdzie przebiega granica między zaburzeniem osobowości a zdrowiem? Według niektórych autorów słabsze objawy zaburzeń składają się po prostu na charakter.

Dokładniej – chodzi o styl osobowości, gdy człowiek ma jakieś charakterystyczne cechy, ale one pozwalają mu żyć, sprawiają jedynie, że ma wyrazisty sposób bycia. Na przykład, nie lubi spotkań towarzyskich, uwielbia spędzać czas samotnie. Ale stawia czoło rzeczywistości. Gdy będzie musiał odejść z zamykanej biblioteki, znajdzie inną pracę. Nawet jeśli będzie wymagała częstszych kontaktów z ludźmi, sprosta temu, choć nie będzie zachwycony.

Źródłem zaburzeń osobowości są geny czy środowisko?

Wpływy rozkładają się mniej więcej po połowie. Choć na przykład w zaburzeniu antyspołecznym dość znaczącą rolę odgrywają czynniki biologiczne. Oprócz genów wpływ mogą też mieć mechanizmy, które powodują uszkodzenie mózgu dziecka we wczesnych etapach jego rozwoju, jeśli matka np. pije lub zażywa narkotyki. Wskutek tych uszkodzeń ma ono potem poważne trudności w wyciąganiu wniosków z doświadczeń, w tym z kar. To normalne, że dziecku przychodzi do głowy, by kogoś uszczypnąć. Ale widok wykrzywionej bólem twarzy osoby, którą skrzywdziły, przywraca je do pionu. A ktoś z osobowością antyspołeczną jest ciekaw, czy jeśli uszczypnie jeszcze mocniej, to ten drugi wykrzywi się jeszcze bardziej. Twarz cierpiącego człowieka nie jest wystarczającym sygnałem, aby taka osoba się powstrzymała. (…)”


cały artykuł jest do przeczytania na stronie internetowej „Polityki”:

www.polityka.pl/tygodnikpolityka/spoleczenstwo/1503512,1,dziwna-jestem-czy-to-zaburzenie-osobowosci.read


GABINET PSYCHOTERAPII W GDAŃSKUPSYCHOTERAPIA GDAŃSK

Wywiady: „Nie oczekuj, że przyjaciółka będzie zawsze dla ciebie, kiedy masz kryzys.”

Gabinet Psychoterapii w GdańskuPoruszający tekst o dojrzałej przyjaźni. Rozmawiają Agnieszka Jucewicz (redaktorka „Wysokich Obcasów”) i Ewa Chalimoniuk (psychoterapeutka):

„W dojrzałej przyjaźni nie oczekuję, że kiedy mam kryzys, to wpadnę do przyjaciółki w środku nocy bez zapowiedzi, a ona zapyta: „Chcesz pogadać, wódki czy spać?”. Tak jak pytała 15 lat temu, kiedy mieszkała w pokoju obok w akademiku.- Rozmowa z Ewą Chalimoniuk, terapeutką.

„Pamięta pani „Łowcę jeleni”?

Oczywiście. Bardzo poruszający film o przyjaźni.

Obejrzałam go niedawno jeszcze raz i byłam pod wrażeniem sceny, gdzie jeden z głównych bohaterów wraca do Wietnamu, żeby wyciągnąć stamtąd przyjaciela, który w wyniku przeżyć wojennych postradał zmysły. Wpada do speluny, w której nielegalnie grają w rosyjską ruletkę, bierze go za fraki i mówi: „Przeleciałem 18 tys. km, żeby cię stąd wyciągnąć. Wracaj ze mną. Kocham cię”. Pomyślałam sobie wtedy: „No, to jest miara prawdziwej przyjaźni”.

Te 18 tys. km?

Raczej to „kocham cię”.

Tak, to rzeczywiście jest jakaś miara. Tylko proszę pamiętać, że ich relacja zawiązała się na polu walki i była poddana niebywałej próbie, której mało kto ma okazję doświadczyć. To było coś więcej niż zjedzenie przysłowiowej beczki soli – tego, co nam przeciętnie życie funduje.

Świadomość, że mogę na kogoś liczyć w najgorszych tarapatach, nie jest miarą przyjaźni?

Świadomość to jedno, ale ważna wydaje mi się też jakaś realność, bo z biegiem lat to nasze życie się coraz bardziej komplikuje. Pojawiają się inne ważne relacje i zobowiązania. I oczywiście fajnie by było mieć poczucie, że kiedy znajdziemy się w jakiejś opresji na końcu świata, to nasza przyjaciółka rzuci wszystko, wsiądzie w samolot i nas z niej uratuje, ale nie można tego od niej wymagać, a na pewno nie może to być warunek przyjaźni, bo przyjaciółka też ma swoje życie. Na przykład małe dzieci, których nie ma z kim zostawić, albo chorą matkę. I nie można się na nią obrażać, że nie waruje przy naszym łóżku za każdym razem, kiedy mamy chandrę. Może wystarczy, że zadzwoni, zapyta, jak się mamy. Do zbudowania prawdziwej, solidnej przyjaźni, tak jak do zbudowania innych głębokich związków, potrzebna jest dojrzałość. Z obydwu stron.

Ale co to właściwie znaczy?

Na przykład to, że nie oczekuję, iż przyjaciółka będzie zawsze dla mnie i jak mam kryzys, to wpadnę do niej w środku nocy bez zapowiedzi, a ona zapyta: „Chcesz pogadać, wódki czy spać?”. Tak jak pytała 15 lat temu, kiedy mieszkała w pokoju obok w akademiku. Rozumiem, że ma na przykład nową pracę, która ją pochłania, nowego faceta czy malutkie dziecko. Mądra przyjaciółka się nie obraża z tego powodu, że nie jest już pępkiem świata, bo w przyjaźni chodzi przede wszystkim o wzajemność, o wymianę. Więc zamiast mieć pretensje, że ta druga wciąż „tokuje” o zupkach i kupkach i jedyne, co ma do zaoferowania, to „wpadnij do mnie”, mogę rzeczywiście do niej pojechać, zająć się dzieckiem, żeby ona mogła się wykąpać, zrobić zakupy. I nie czuję się wtedy ani wykorzystana, ani odsunięta, bo wiele było takich sytuacji w życiu, kiedy ona była dla mnie. I wiem, że jeszcze takie będą.

Albo kiedy mąż przyjaciółki mnie nie lubi i ona mówi mi: „Słuchaj, ja się z tobą chętnie zobaczę, ale jak Józia nie ma w domu, bo nie chcę się z nim kłócić”, to nie robię scen, nie zrywam tej relacji ani nie traktuję Józia jak rywala, tylko to akceptuję, bo ta przyjaźń ma dla mnie większą wartość. (…)”


cały wywiad można przeczytać na stronie internetowej „Wysokich Obcasów”:

www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,53664,17757546,Nie_oczekuj__ze_przyjaciolka_bedzie_zawsze_dla_ciebie_.html


PSYCHOTERAPEUTA GDAŃSKGABINET PSYCHOTERAPII W GDAŃSKU

Portale internetowe: „Wypalacze mózgu.”

Gabinet Psychoterapii w GdańskuNa portalu psychologicznym „Charaktery” ukazał się tekst o dopalaczach. Autorem jest psycholog, dr Szczepan Grzybowski. Warto przeczytać i wiedzieć:

„Znów głośno o dopalaczach, choć przed kilku laty przeprowadzono masową akcję zamykania rozprowadzających je sklepów. Substancje te jednak nadal można kupić bez większych problemów. Sprzedawane pod płaszczykiem „relaksujących” kadzidełek, „leczniczych” ziółek czy „wspomagających” herbatek. Mimo, że mózgowe mechanizmy ich działania prowadzą w prostej linii do trudnego w leczeniu uzależnienia, wyniszczenia tkanki nerwowej, a w skrajnych przypadkach – do śmierci. Przykładem jest „Mocarz” którym w ostatnich dniach ciężko zatruło się ponad 150 osób. (…)

Przyglądając się tym związkom i ich oddziaływaniu na mózg, należałoby raczej przechrzcić je na „wypalacze”.

Monoaminowe mechanizmy

Upraszczając, można powiedzieć, że narkotyki działają pośrednio (jak np. opiaty – morfina czy heroina) lub bezpośrednio (jak amfetamina czy kokaina) na mechanizmy transmisji (wydzielania, oddziaływania, dezaktywowania) trzech niezwykle ważnych neuroprzekaźników (związków chemicznych uwalnianych przez dane neurony i zmieniających aktywność innych neuronów), należących do grupy monoamin: serotoniny, noradrenaliny oraz dopaminy. Każdy z tych arcyważnych związków warunkuje szeroki zakres naszych funkcji psychicznych, a zaburzyć ich naturalną dynamikę, poprzez wprowadzenie do organizmu leku bądź narkotyku, znaczy istotnie zmienić funkcjonowanie układu nerwowego (a tym samym kształt naszych myśli, emocji czy zakres aktywności). Dopamina odgrywa zasadniczą rolę w tzw. układzie nagrody, czyli zespole połączonych funkcjonalnie struktur, których zwiększona aktywność wiąże się z odczuwaniem przyjemności. (…)

Syntetyczna stymulacja

Jeszcze do niedawna furorę na rynku designer drugs robiły produkty zawierające benzylopiperazynę (BZP), związek nie tak odległy chemicznie od amfetaminy. Podobne do amfetaminy jest też działanie BZP na mózg i podobne są symptomy, jakie pojawiają się po jej zażyciu. Amfetamina działa wielotorowo na mechanizmy monoaminowe, zwiększając ilość dopaminy oraz noradrenaliny w synapsach (a tym samym ich oddziaływanie na neurony) poprzez hamowanie ich wychwytu zwrotnego, stymulowanie wydzielania dopaminy z pęcherzyków neuronalnych oraz dodatkowo (przy dużej dawce) blokowanie jej rozkładu przez specjalne enzymy. BZP działa bardzo podobnie, tak na mechanizmy noradrenergiczne, jak i dopaminergiczne (pobudzanie wydzielania oraz blokowanie ich wychwytu zwrotnego) i daje podobne skutki: zwiększa aktywność psychomotoryczną, ciśnienie krwi, wprowadza w stan euforii. (…)

Naturalnie niebezpieczne

Istnieje jakieś przedziwne i z gruntu błędne przeświadczenie, że to co pochodzi z natury, nie może być szkodliwe. Używanie argumentu, że preparaty roślinne znane są od wieków i stosowane przez pradawne i ważne dla rozwoju cywilizacji kultury, to lekceważenie najistotniejszej rzeczy: ścisłej kontroli potężnych, psychoaktywnych środków naturalnych w owych kulturach (ich stosowanie należało przecież do sfery sacrum). Obecnie stosuje się je, jak inne „wypalacze”, dla czystej rozrywki i produkuje na zamówienie, tak by obejść prawo i trafić z nimi do jak najszerszego, jak najbardziej podatnego grona odbiorców. (…)

Uzależniony, wypalony

Badania nad mechanizmami działania i wszystkimi skutkami zażywania projektowanych narkotyków dopiero się rozpoczynają. Świetny przykład światu dała Nowa Zelandia. Niestety, wciąż pojawiają się nowe środki, które – nieobjęte kontrolą prawną – może kupić niemal każdy, mimo że są niebezpieczne. A oburzające, „szemrane” metody ich promocji i sprzedaży w sklepach wyrastających jak grzyby po deszczu także w Polsce – nienależyte informowanie o ich składzie czy czasie pojawienia się pożądanych efektów (stąd biorą się przedawkowania – branie kolejnych tabletek, bo pierwsza „nie zadziałała tak jak powinna”), bałamutne informowanie na opakowaniach, że to produkty nie do spożycia, tylko do „kolekcjonowania”, wstrętne, niby-atrakcyjne nazwy powinny budzić uzasadniony niepokój.

Ścisłe powinowactwo chemiczne wielu z tych związków z niebezpiecznymi, wysoce uzależniającymi narkotykami (jak amfetamina czy morfina) oraz podobne mózgowe mechanizmy ich działania wskazują na dalsze potencjalne niebezpieczeństwa: trudne w leczeniu uzależnienie, wyniszczenie tkanki nerwowej, stwarzanie zagrożenia życia własnego oraz innych. Przykład BZP, mefedronu czy nawet liści kratom pokazuje, że substancje te są fałszywcami, zdradzieckimi dopalaczami i ich zażywania w celach rekreacyjnych (tudzież wspomagających nas w nauce czy pracy) należy się wystrzegać jak ognia, bowiem mogą nam „wypalić” cały świat, a wtedy zabawa się kończy. Ryzykować nie warto.”


cały artykuł do przeczytania na portalu psychologicznym „Charaktery”:

www.charaktery.eu/wiesci-psychologiczne/9581/Wypalacze-m%C3%B3zgu/


PSYCHOLOG GDAŃSKGABINET PSYCHOTERAPII W GDAŃSKU

Portale internetowe: „Wyginam śmiało ciało!”

Poniżej fragment artykułu na temat Metody Ruchu Rozwijającego Weroniki Sherborne. Tekst ukazał się na portalu internetowym „Dzielnica Rodzica” (autorką jest Agnieszka Rogulska):

Gabinet Psychoterapii w Gdańsku„Weronika Sherborne jako pedagog i terapeuta wypracowała w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku własny system ćwiczeń, których celem jest wspomaganie i/lub terapia rozwoju psychoruchowego dziecka.

MRR – zwykła zabawa?

Nauka i terapia Metodą Ruchu Rozwijającego (MRR) wygląda jak zabawa. „Eh, przecież to zwykła zabawa” – słyszę od rodziców. I na tym polega niezwykłość tej metody, na jej naturalności i prostocie. W atmosferze zabawy dzieci dokonują często „dziejowych” zmian i terapeutycznych odkryć.

Z  tego powodu jest niezwykle lubiana przez dzieci, zwłaszcza przez te  w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym i na szczęście coraz częściej doceniana przez rodziców.

Geneza MRR

Wywodzi się z tak zwanego „baraszkowania” – czyli zaspakajania naturalnych potrzeb dziecka w kontakcie fizycznym z rodzicem,  które pojawia się we wczesnym dzieciństwie każdego dziecka.

Ćwiczenia Metodą Ruchu Rozwijającego Weroniki Sherborne odbywają się w atmosferze radosnej zabawy, akceptacji i swobody.  Dzięki temu można osiągać zamierzone efekty bez stresujących czynników typu: nakaz, wywoływanie strachu czy przymus. (…)

Zastosowanie MRR

Ze względu na swoją uniwersalność Metoda Ruchu Rozwijającego z powodzeniem stosowana jest we wspomaganiu rozwoju, terapii, a także w profilaktyce.

Metoda Ruchu Rozwijającego  m.in.  stosowana jest u dzieci nadruchliwych i nadpobudliwych.

Pozytywnie wpływa na wyciszanie zachowań impulsywnych u tych dzieci, wynikających z nieumiejętności panowania nad swoim ruchem oraz przewidywania konsekwencji tego ruchu dla innych. Zajęcia pomagają dzieciom również rozwijać empatię i umiejętność współpracy.

Dzięki ćwiczeniom zyskują poczucie siły, bez użycia agresji i jednocześnie rozwijają swoją wrażliwość.

Z metody Ruchu Rozwijającego korzysta się także w terapii dzieci z trudnościami emocjonalnymi, które borykają się z nadmiernym lękiem i zahamowaniem w kontaktach społecznych. (…)

Nie każdy dorosły ma łatwość w byciu z dzieckiem w spontanicznej zabawie. Zajęcia z Ruchu Rozwijającego Weroniki Sherborne są więc pomocne dla tych rodziców, którzy z różnych powodów mają utrudniony kontakt ze swoim „wewnętrznym dzieckiem”, który to kontakt jest niezbędny, aby móc rozwijać więź ze swoim ukochanym potomkiem.”


cały tekst jest do przeczytania na stronie internetowej portalu „Dzielnica Rodzica”:

www.dzielnicarodzica.pl/42141/27/artykuly/chodziak/wychowanie/Wyginam_smialo_cialo_?cid=9175279


GABINET PSYCHOTERAPII W GDAŃSKUPSYCHOLOG GDAŃSK

Wpisy na blogach: „Mam wszystko pod kontrolą!”

Interesujący tekst o potrzebie sprawowania kontroli napisała Ewa Borodo – Jaskólska, psychoterapeutka. Artykuł ukazał się na blogu „W relacji”:

Psychoterapia Psychodynamiczna Gdańsk„Potrzeba kontroli – staranne planowanie, dobre przygotowanie na różne sytuacje, dokładne sprawdzanie pracy swojej lub innych – czasem nam się przydaje, niekiedy jest wręcz niezbędna. Zbyt często jednak staje się naszym wrogiem, który tylko pozornie pomaga nam stawiać czoła napotykanym trudnościom. Gdy nasza kontrola okupiona jest ciągłym przeciążeniem, fizycznym zmęczeniem, kłopotami z dzieleniem się obowiązkami („Ja zrobię to najlepiej”), ciągłym analizowaniem i martwieniem się oraz nieumiejętnością bycia tu i teraz, potraktujmy to jak sygnał alarmowy.

Co kryje się pod potrzebą kontroli? Czasem wydaje nam się, że to odpowiedzialność, jednak często jest tam dużo lęku i braku poczucia bezpieczeństwa. Kontrolowanie, sprawdzanie, organizowanie ma być lekarstwem na lęki – obawy przed niepewnością, niespodziewanymi sytuacjami, dyskomfortem, cierpieniem. Może działać wręcz magicznie: „Jeśli się czymś pomartwię zawczasu, uchronię się przed tym”, „Jeśli coś potrafię przewidzieć, będę na to przygotowany psychicznie i lepiej sobie poradzę.”, „Jeśli spodziewam się, że zdarzy się coś złego, mniej mnie to zaboli.”. Ten talizman daje nam jednak tylko iluzję, że jesteśmy przygotowani na kryzys.

Przede wszystkim jednak to, co jest realną siłą w obliczu przykrych niespodzianek losu, to głębokie wewnętrzne przekonanie o własnej umiejętności poradzenia sobie z sytuacją, bez względu na to, co przyniesie los. Tak rozumiana wewnętrzna siła pochodzi z dobrej znajomości siebie, świadomości swoich emocji, sposobów reagowania, potrzeb oraz ograniczeń. Niezbędna jest też odwaga sięgania po pomoc. (…)”


cały artykuł jest dostępny na stronie internetowej:

www.blog.wrelacji.pl/2015/05/mam-wszystko-pod-kontrola-czyli-gdzie.html


PSYCHOTERAPIA PSYCHODYNAMICZNA GDAŃSKPSYCHOLOG W GDAŃSKU

Portale internetowe: „Od szkolnej przemocy nie ma wakacji.”

Psychoterapeuta GdańskJolanta Molińska napisała artykuł o przemocy szkolnej. Tekst ukazał się na łamach portalu „Gazeta.pl”:

„Obraźliwe SMS-y, piętnowanie w mediach społecznościowych, zakładanie fałszywych, ośmieszających profili – dziś najgroźniejsza jest przemoc w sieci.

Dorośli ze swojego dzieciństwa pamiętają istnienie niepisanego kodeksu honorowego, zgodnie z którym ktoś, kto chciał wyładować swoją agresję, szukał godnego siebie przeciwnika. Te czasy minęły. Mówienie młodemu człowiekowi, że „da sobie sam radę” z rówieśnikami nie jest dla niego adekwatnym wsparciem – mówi prof. Agnieszka Gmitrowicz, psychiatra i suicydolog, kierownik Kliniki Psychiatrii Młodzieżowej Uniwersytetu Medycznego w Łodzi. (…)

„Inni” i „dziwni”

Według ubiegłorocznego raportu Najwyższej Izby Kontroli przemoc szkolna jest coraz bardziej powszechna. Z agresją słowną miało do czynienia 74 proc. ankietowanych uczniów – aż o 22 proc. więcej niż osiem, dziewięć lat temu, kiedy NIK również badał to zjawisko. Wzrosła też liczba przypadków przemocy fizycznej –  wymieniło ją 58 proc. badanych, o 8 proc. więcej niż w poprzednim raporcie. Najwięcej patologicznych zachowań występuje w gimnazjach, na drugim miejscu są szkoły podstawowe, zaś w ponadgimnazjalnych są już rzadziej obserwowane.

Ofiarą prześladowań może stać się każdy – wystarczy, że grupa rówieśników zarzuci mu, że do niej nie pasuje. – Tam, gdzie przeważają dzieci z lepiej sytuowanych rodzin, stygmatyzujące może być niemodne czy tanie ubranie, przestarzały telefon albo jego brak czy po prostu widoczna bieda. Ale jeśli większość stanowią dzieci niezamożnych rodziców, bywa na odwrót. Podobnie jest z ocenami: samotny kujon jest łatwym celem w grupie deklarującej brak zainteresowania sukcesami szkolnymi. Słaby uczeń może stać się kozłem ofiarnym dla ambitnych kolegów – mówi dr Małgorzata Wójcik, psycholog z Uniwersytetu SWPS w Katowicach.

Z jej badań wynika, że istnieje kilka grup, do których przynależność może stygmatyzować, i to zupełnie niezależnie od czynników środowiskowych. Bardzo narażone są dzieci otyłe, szczególnie dziewczęta, oraz ci uczniowie, którzy zostali posądzeni o bycie szkolnymi konfidentami. Dzieci i młodzież nie tolerują też „dziwności” i „inności”, przy czym nie do końca potrafią te pojęcia wyjaśnić. – Często chodzi o nieprzestrzeganie klasowych norm, również niełatwych do określenia. Na przykład w szkole podstawowej dziecko mogło mieć nauczanie indywidualne lub często chorować, dlatego nie umie funkcjonować w klasie gimnazjalnej – jak powiedział mi jeden z badanych uczniów: nie śmieje się, kiedy trzeba, albo jeszcze gorzej, zaczyna śmiać się w nieodpowiednich momentach – tłumaczy dr Wójcik. – Do grupy zagrożonej ryzykiem zaliczają się też jednostki szczególnie wrażliwe, dbające o swój wygląd, delikatne, emocjonalnie reagujące na niepowodzenia. Jeśli ten zespół cech charakteryzuje chłopca, bardzo możliwe, że stanie się obiektem drwin ze względu na swoje – jak to określają nastolatki – „gejowate” zachowanie. (…)

– Kiedy uczniowie używają słów „pedał”, „homoś”, „ciota” i innych tego typu, duża część nauczycieli nie reaguje, choć powinni – mówi Magdalena Chustecka z Towarzystwa Edukacji Antydyskryminacyjnej (TEA). Jej zdaniem należałoby tłumaczyć dzieciom, czym jest orientacja seksualna, w tym homoseksualna, i uczyć je tolerancji dla wszelkich mniejszości. – Już wyobrażam sobie pretensje rodziców po takiej lekcji. Przecież są tacy, których oburzają nawet pogadanki o tym, skąd się biorą dzieci – mówi nauczycielka z jednej ze szkół na Mazowszu. Ale zgadza się, że wyzwisk nie można pozostawić bez reakcji, bo przemoc będzie się nasilać. (…)

Dziś ofiara, jutro sprawca

Kiedy porównamy odpowiedzi uczniów i nauczycieli na pytanie o przemoc (np. udzielone w przywołanym wcześniej raporcie NIK), tym, co uderza, jest fakt, że dorośli rzadziej ją dostrzegają. Na przykład o agresji fizycznej mówi tylko 15 proc. pedagogów (i aż 58 proc. uczniów), o słownej – 43 proc. (i aż 74 proc. uczniów).

Jak uważa dr Małgorzata Wójcik, nie wynika to ze znieczulicy czy biernego podejścia do swojej pracy. – Nauczyciele widzą jedynie to, co dzieje się w szkole. Tymczasem za jej murami prześladowania nie ustają – mówi. Obraźliwe SMS-y, piętnowanie w mediach społecznościowych, zakładanie fałszywych, ośmieszających profili, czyli wszystko to, co jest określane mianem cyberbullyingu, ma miejsce po lekcjach, w weekendy czy podczas wakacji. I sprawia, że młody człowiek czuje się totalnie zaszczuty. – Taki stan jest niezwykle niebezpieczny dla ofiary prześladowań, bo ona w ogóle nie odpoczywa, nie ma chwili spokoju – ostrzega psycholog. (…)

Tymczasem jeśli przejrzeć fora internetowe, na których zdesperowani rodzice stawiają dramatyczne pytania: „Koledzy dokuczają mojemu dziecku – co robić?”, okazuje się, że rada, jakiej najczęściej udzielają im inni forumowicze, to: „Nie wtrącaj się”, „Dzieci załatwią to między sobą”, „Dopóki się nie pobili, nie reaguj”. Co zadziwiające, zdarza się, że podobną strategię przyjmują nauczyciele. Tak było w przypadku matki przedszkolaka, która również na forum opisała swoją bezradność wobec faktu, że jej córka jest zaczepiana, podszczypywana i wyśmiewana przez dwie dziewczynki. Na pytanie, dlaczego nie powie o tym swojej pani, dziecko odpowiedziało, że w przedszkolu jest zakaz skarżenia. Matka nie mogła zrozumieć, jak kilkulatek ma odróżnić pospolite donosicielstwo od informowania, że dzieje się coś złego. Ale postanowiła działać: rozmawiać z pedagogami, z rodzicami dziewczynek, obiecała, że nie odpuści i pomoże swojemu dziecku. (…)

Jak ratować dzieci?

Nie ma uniwersalnej recepty na ograniczenie przemocy wśród dzieci i młodzieży. Nie sprawdzają się ministerialne programy czy zaostrzony nadzór kuratoriów. – A jednak są w Polsce szkoły, które radzą sobie z problemem. Wiem, bo do jednej z nich chodzi mój syn. To z ich doświadczenia powinniśmy korzystać, uruchamiając lokalnie zespoły wsparcia złożone z charyzmatycznych pedagogów, którzy przeszkolą kadrę w innych placówkach – przekonuje dr Małgorzata Wójcik. Sama prowadzi badania dotyczące zjawiska i radzi, by zacząć od zaangażowania świadków przemocy – tych dzieci, które nie są ani ofiarami, ani prześladowcami. Muszą nauczyć się właściwie reagować, bo to właśnie od ich reakcji zależy, czy prześladowcy poczują akceptację dla swoich zachowań i osiągną wysoki status w grupie, czy wręcz przeciwnie. (…)”


cały tekst można przeczytać na portalu:

www.weekend.gazeta.pl/weekend/1,138262,18333578,od-szkolnej-przemocy-nie-ma-wakacji-ofiara-przesladowan-czuje.html#TRwknd


PSYCHOTERAPEUTA GDAŃSKGABINET PSYCHOTERAPII W GDAŃSKU

Wywiady: „Niektóre dzieci dzięki rozwodowi odzyskują rodzica, który do tej pory nie poświęcał im czasu.”

Psychoterapia GdańskNa łamach „Wysokich Obcasów” ukazał się wywiad dotyczący rozwodów. Z Barbarą Arską-Karyłowską i Magdaleną Śniegulską rozmawia Agnieszka Jucewicz:

Czy dla wszystkich dzieci rozwód to traumatyczne przeżycie? Jedne duże amerykańskie badania pokazują, że 70 proc. z nich nie dotyka rozwodowa trauma, inne z kolei sugerują, że rozwód zawsze odciska piętno, niezależnie od tego, jak spokojnie przebiega. Jaka jest prawda?

MAGDALENA ŚNIEGULSKA: Zawsze i na każdym? Byłabym ostrożna z generalizacją. W psychologii odchodzi się już od determinizmu. W życiu zdarzają się bardzo trudne sytuacje, ale nie możemy zakładać, że wpłyną na nasze życie wyłącznie negatywnie. Na pewno rozwód nie jest wpisany w cykl rozwojowy dziecka. Wiąże się z ogromną zmianą, do której trzeba się zaadaptować.

BARBARA ARSKA-KARYŁOWSKA: I większości dzieci zajmuje to dwa-trzy lata. Chociaż są i takie – powiedzmy, słabsze emocjonalnie – które potrzebują na to więcej czasu oraz dodatkowego wsparcia.

M.Ś.: Są też takie, dla których rozwód jest ulgą.

Ulgą?

M.Ś.: Bo na przykład żyły w rodzinie, w której od dawna był konflikt. Jak wiadomo z jeszcze innych badań, dzieci żyjące w pełnych rodzinach, w których są permanentne awantury albo ukryty konflikt, mają się najgorzej. Niektóre dzieci dzięki rozwodowi odzyskują rodzica, który do tej pory je zaniedbywał, pochłonięty np. pracą.

Ale jak się poczyta literaturę rozwodową, to te scenariusze na przyszłość dzieci rozwiedzionych rodziców są raczej ponure: kłopoty z budowaniem trwałych związków, niska samoocena, brak zaufania.

B.A.K.: Statystyki rzeczywiście mówią, że np. połowa dzieci rozwiedzionych rodziców czuje się samotna, podczas gdy wśród dzieci z pełnych rodzin samotne czuje się jedno na od siedmioro do dziesięcioro. Że więcej z nich wcześniej rozpoczyna życie seksualne, sięga po alkohol czy narkotyki. Ale to są statystyki.

M.Ś.: Trzeba też pamiętać, że my jesteśmy zanurzeni w pewnym przekazie kulturowym, który ma na nas wpływ. Inna była sytuacja dziecka rodziców, którzy rozchodzili się w latach 70., kiedy to było wstydliwą tajemnicą, inna jest teraz. Rozwody stały się bardziej powszechne, przynajmniej w środowiskach wielkomiejskich, więc jest większa gotowość, żeby o tym rozmawiać otwarcie.

I to dziecku jakoś pomaga?

B.A.K.: Oczywiście. Dla dziecka bardzo trudna psychologicznie jest sytuacja, kiedy czuje, że nie może nikogo, komu ufa, o coś ważnego zapytać. Czy to będzie seks, śmierć, czy właśnie rozwód. Robienie wokół tego tajemnicy, nawet jeśli nie mówi się dziecku wprost: „Tylko nie mów nikomu!”, nasila jego poczucie osamotnienia.

Jak powiedzieć dziecku o rozwodzie? A może nie mówić? Ostatnio usłyszałam od pewnej pięciolatki, że „ona nie wie, dlaczego teraz mieszka sama z mamą”.

M.Ś: Zastanawiam się, jaki może być powód nieinformowania dziecka. Może rodzice jeszcze nie podjęli decyzji? A może jedno z nich nie wyraża zgody na rozstanie i broni się przed powiedzeniem, co się stało, bo liczy, że to przejściowy kryzys? A może wychodzą z założenia, że jest za mała i nie zrozumie?

A zrozumie?

B.A.K.: Pięciolatek może nie zrozumieć słowa „rozwód”, ale dziecku w każdym wieku można „coś” powiedzieć. Bo ono i tak czuje, że coś się dzieje, tylko nie umie tego nazwać. Pamiętam trzyletnią pacjentkę, która dostawała napadów furii i w ogóle była trudna. Po jakimś czasie jej rodzice powiedzieli, że się rozstają, i przyznali: „Wie pani, ona wiedziała o tym wcześniej od nas. Wyczuwała to napięcie między nami”. Kiedy podjęli decyzję, uspokoiła się.

Jak można to zakomunikować kilkulatkowi?

B.A.K.: Można powiedzieć, że mama i tata bardzo się ze sobą nie zgadzają i będą teraz mieszkać osobno. „Czasem tata będzie cię odbierał z przedszkola, czasem mama. Czasem tata będzie cię kładł do łóżeczka, a czasem mama. Oboje cię kochamy i zawsze będziemy się tobą opiekować, ale nie będziemy już razem”.

M.Ś.: Rodzice są w tej uprzywilejowanej sytuacji, że coś wiedzą. Znają datę rozprawy, wiedzą, kto się wyprowadza, kto zostaje. Nawet jeśli to wiedza na najbliższy tydzień czy dwa, to już coś. Dziecko nie wie nic i traci poczucie bezpieczeństwa. Ważne, żeby powiedzieć mu jak najwięcej i poinformować o tym, co się nie zmieni, np. przedszkole, zajęcia z piłki nożnej, wizyty u dziadków, a przede wszystkim, że nie zmieni się relacja mama – dziecko i tata – dziecko, bo oni nie rozwodzą się z dzieckiem, tylko ze sobą.

Czy dziecko ma być świadkiem tego, jak jeden rodzic pakuje swoje rzeczy, czy lepiej mu tego oszczędzić?

M.Ś.: Znam pewną pięciolatkę, która z własnej inicjatywy pakowała ojcu garnki. Ale w tej rodzinie nie było konfliktu, było jasne, co jest czyje, i dziewczynka miała swobodny dostęp do obojga.

B.A.K.: Na pewno trzeba dziecko uprzedzić. Powiedzieć na przykład: „Teraz pójdziemy na lody, a w tym czasie mama czy tata się spakuje”. Nie może być tak, że dziecko wraca ze szkoły niczego nieświadome i zastaje pustą szafę. To traumatyczne przeżycie. Sama pamiętam to z własnego doświadczenia. Mój ojciec czekał, aż skończę pierwszy rok studiów, żeby się wyprowadzić. Ja o niczym nie miałam pojęcia. Wróciłam do domu po ostatnim egzaminie na pierwszym roku i zastałam pokój ojca ogołocony z mebli i książek. Rodzice mnie często pytają, czy dziecko musi wiedzieć, dokąd ten rodzic idzie. Tak, ma przynajmniej zobaczyć, gdzie mieszka. Nie musi tam nocować, jeśli to są warunki przejściowe, ale musi zobaczyć przynajmniej dom. Okno. Inaczej będzie się o rodzica martwić.

M.Ś.: Małe dzieci, w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym, kiedy rodzic się wyprowadza, często myślą, że mogą coś zrobić, by temu zapobiec. „Może jak będę grzeczniejsza albo się rozchoruję, to zostanie?”. Magiczne myślenie jest charakterystyczne dla okresu rozwojowego.

B.A.K.: Mnie ostatnio kilkuletnia pacjentka zapytała: „Ale jak zrobię porządek w szufladzie, to tata wróci, prawda?”. No, nie. (…)


cały wywiad jest do przeczytania na stronie internetowej „Wysokich Obcasów”:

www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,53664,18215355,Psychologia__Niektore_dzieci_dzieki_rozwodowi_odzyskuja.html


PSYCHOTERAPIA GDAŃSKPSYCHOLOG W GDAŃSKU

Portale internetowe: „Nie wyręczaj swojego dziecka!”

Psycholog GdańskNa portalu „Dzieci są Ważne” ukazał się zwięzły tekst o ważnej kwestii wychowawczej- wyręczaniu dzieci. Artykuł napisała Agnieszka Ostapczuk:

„Zajmie mu to wieki. Zrobi sobie krzywdę. Pobrudzi się, nabałagani, zniszczy, zmarnuje. Jeszcze nie umie, jest za mały. Zaczniemy go uczyć, ale od jutra, dziś musimy już się zbierać do wyjścia/sprzątania/spania… To tylko niektóre z powodów, dla których wyręczamy nasze dzieci.

Rano zawiązujemy im buty, bo nie możemy spóźnić się na autobus. Zamiast prosić o pomoc w gotowaniu, puszczamy bajkę, bo obiad ma być gotowy za 30 minut, a nie za dwie godziny. Ścieranie jajek z sufitu i usuwanie buraczkowych śladów rąk z kanapy też nam się nie uśmiecha, a tak właśnie często kończy się włączanie dzieci do kuchennych spraw. Usuwamy wszelkie przeszkody na drodze raczkującego niemowlaka. Przykłady można mnożyć w nieskończoność. (…)

Jeszcze inaczej sprawy się mają w rodzinach, gdzie rodzice chcą dla swoich dzieci życia niemalże usłanego różami. Od początku próbują przychylić im nieba i nie narażać na najmniejszy nawet wysiłek, oszczędzić wszelkich trudów. Robią wszystko, co w ich mocy, by ochronić je przed porażkami i niepowodzeniami. Ich dzieci często nie wiedzą, że coś mogłyby zrobić same: ułożyć zabawki na półce, nakryć do stołu, kupić sobie lody. Zdarza się i tak, że nieporadne dzieci wprost spod skrzydeł rodziców wpadają w ręce równie troskliwych i nadopiekuńczych wychowawców i opiekunów w przedszkolach czy szkołach. Podstawowych czynności, takich jak np. samodzielne ubieranie się, sprzątnięcie po śniadaniu czy smarowanie chleba masłem (nie mówiąc już o krojeniu – przecież utną sobie palce albo wykłują oko!) uczą się późno. Czasem dopiero wtedy, gdy spotkają w swoim życiu kogoś, kto zbuntuje się przeciw ich nieporadności. Tym kimś nierzadko okazuje się narzeczona lub współlokator na studiach!

Czym zatem grozi częste wyręczanie dziecka?

Po pierwsze – i najważniejsze – brakiem samodzielności. A dzieci niesamodzielne z wielu powodów mają w życiu trudniej. Są narażone na wyśmiewanie przez rówieśników, wymagają dodatkowej pomocy, o którą nie zawsze potrafią poprosić. Pierwsze tygodnie w przedszkolu dla tych dzieci, których rodzice nie zadbali wystarczająco o ich samodzielność, bywają bolesnym zderzeniem z rzeczywistością, w której wszystkiego muszą się nauczyć w przyspieszonym tempie. Zdarza się, że trzylatki nie potrafią same jeść, myć rąk czy ubierać butów – nabycie tych wszystkich umiejętności naraz czasem przekracza możliwości zestresowanego malucha i pobyt w placówce staje się dla dziecka traumą. (…)

Wyręczając, nie dajemy też okazji do poczucia dumy z siebie oraz do doświadczenia porażki. Dziecko, które czegoś „dokona” − w zależności od wieku może to być samodzielne ubranie czapki czy też wydzierganie jej na drutach − ma szansę poczuć satysfakcję, a także poznać cenę swego osiągnięcia, czyli włożony wysiłek, wreszcie pochwalić się nim. A jeśli się nie uda, dziecko może oswajać się z rzeczywistością, w której czasem odnosi się sukcesy, a czasem… nie. Ma okazję nauczyć się znosić porażki we wspierającym towarzystwie rodziców, którzy z niewielkiej odległości obserwują poczynania potomka i są gotowi interweniować, jeśli zaistnieje taka konieczność. Najgorsze, co dziecko może wynieść z domu, w którym było często wyręczane, to poczucie, że nic nie potrafi, że nie da sobie rady, a nawet – że jest do niczego, a każda decyzja, jaką podejmie, będzie zła. Istnieje ryzyko, że wykształci się u niego syndrom bezradności, który bardzo utrudnia podjęcie odpowiedzialności za swoje dorosłe życie.

Co zatem warto robić, aby mieć w domu pewnego siebie, samodzielnego człowieka, który chce działać? Pozwalać na eksperymenty, na odkrywanie, na marnowanie, na upadki. Dać sobie i dziecku więcej czasu, pozbyć się perfekcjonizmu, uzbroić w tolerancję dla wizji innej niż własna. A potem obserwować, jak wiele czystej radości naszemu dziecku przynosi samodzielność. (…)


cały artykuł można przeczytać na stronie internetowej:

www.dziecisawazne.pl/nie-wyreczaj-swojego-dziecka/


PSYCHOLOG GDAŃSKPSYCHOTERAPEUTA W GDAŃSKU

Wywiady: „W piekle jest specjalne miejsce dla kobiet, które nie wspierają innych kobiet.”

Psychoterapeuta GdańskTen kontrowersyjny tytuł rozpoczyna wywiad na temat przemocy. Rozmawiają Paula Szewczyk, redaktorka Newsweek i Joanna Piotrowska, założycielka fundacji Feminoteka:

„„Jest z tym facetem, więc widocznie lubi być bita.” Dlaczego brakuje nam zrozumienia dla ofiar przemocy i czy wideo Emmy Murphy może uratować komuś życie mówi Joanna Piotrowska z Feminoteki. (…)

Newsweek: „Jak się prosiła to dostała”. Skąd takie reakcje?

Joanna Piotrowska: Być może takie komentarze pochodzą od osób, które same biją. Część z tych, którzy nie stosują przemocy, może ulegać fałszywym stereotypom na ten temat, ale nie sądzę, by wypowiedzieli się w ten sposób głośno. Anonimowość internetu daje możliwość do wyrażania tego typu opinii właśnie sprawcom przemocy.

Newsweek: Wyrażają je także kobiety…

Joanna Piotrowska: Część z nich staje po stronie grupy, która jest dominująca w społeczeństwie, w przypadku kultury patriarchalnej, tą stroną są mężczyźni. Robią to, żeby się im przypodobać albo nie zostać nazwane feministkami, bo to wiążę się z pseudodyskusją na ten temat. Boją się wychylać też dlatego, że nie chcą się ośmieszać. Bo przemoc ośmiesza, jak było np. w przypadku pani Aleksandry, tłumaczki zgwałconej w Elblągu. Tam też pojawiły się krytyczne głosy kobiet, wtórujące niesprawiedliwym osądom. Bezpiecznie jest im stać przy wiodącej grupie. To naturalny odruch. Ale jak powiedziała Madeleine Albright: „W piekle jest specjalne miejsce dla kobiet, które nie wspierają innych kobiet”. (…)

Newsweek: Jest jeszcze jeden rodzaj argumentu: „Jeśli bita nie odchodzi, sama prosi się o kolejne ataki”.

Joanna Piotrowska: Przemoc domowa nie pojawia się nagle. To nie jest tak, że w szczęśliwym małżeństwie któregoś razu wraca do domu mąż i zaczyna bić. Przemoc rodzi się latami, bijący sprawdzają granicę ofiar dużo wcześniej. Najczęściej zaczyna się od przemocy psychicznej, obwiniania, obrażania, zaniżania poczucia własnej wartości i odcinania ofiary od rodziny czy znajomych. Pomagający ofiarom przemocy nazywają ten proces praniem mózgu. Z taką ofiarą, najczęściej kobietą, można zrobić wszystko. Tkwią więc w takich związkach, często wmawiając sobie, że to, co się stało, to ich wina.

Newsweek: Skąd syndrom ofiary?

Joanna Piotrowska: Bo kobietom zależy na byciu z mężczyzną. Istnieje ciągle taki przekaz, że jeśli kobieta nie ma faceta, to jest z nią coś nie tak. Kobiety boją się więc utracić mężczyznę, nie reagują na pierwsze sygnały, a czasem zdarza się, że nawet ich poprawnie nie odczytują. Od najmłodszych lat jesteśmy uczone, że jak chłopak nas poklepie albo pociągnie za włosy, to takie końskie zaloty i powinny nam się podobać, w końcu to oznaka sympatii. Grancie są więc naruszane już bardzo wcześnie. Nie dziwne, że potem kobieta widzi w pierwszych oznakach przemocy wyrażanie uczuć.

Newsweek: To dlatego ofiary nie odchodzą od razu?

Joanna Piotrowska: Nie tylko, istnieje jeszcze kilka innych powodów. Choćby te ekonomiczne, ofiary mają świadomość swojej sytuacji materialnej, myślą, że nie poradzą sobie same bez pieniędzy i pracy. Część ofiar nie może także liczyć na wsparcie rodziny czy najbliższych, a boi się, że po odejściu sprawa wcale się nie zakończy, że będzie jeszcze gorzej.

Newsweek: Mają rację?

Joanna Piotrowska: To myślenie jest w pełni uzasadnione. 90 proc. zgłaszanych przypadków przemocy domowej nie jest dobrze rozwiązywana. Bijący po krótkich wyrokach wracają do domu i zaczynają się mścić. Znamy dramatyczne przypadki, kiedy sprawca po wyroku zamieszkuje ze swoją ofiarą i po jakimś czasie zabija ją siekierą.

Newsweek: Co może zrobić w Polsce ofiara?

Joanna Piotrowska: Najlepiej jest zacząć od telefonu interwencyjnego, porozmawiać z osobą, która doradzi, gdzie udać się po poradę prawną i psychologiczną. W Feminotece mamy takie porady za darmo, pomagamy wyszukać najbliższą w okolicy ofiary pomoc. Każda sprawa jest indywidualna, trzeba rozpatrywać poszczególne przypadki bardzo szczegółowo.

Newsweek: Jest jakiś „statystyczny” czas, po jakim ofiara „pęka”?

Joanna Piotrowska: Trudno określić jakiś graniczny moment. Są sytuacje, w których kobiety nie decydują się odejść ze względu na dzieci, inne zgłoszą sprawę, po czym mąż przeprasza, w relacji nadchodzi piękny czas, niemal drugi miesiąc miodowy, ofiara wycofuje pozew. Potem okazuje się, że tak naprawdę nic się nie zmieniło i znów pojawia się przemoc. Taka kobieta wstydzi się pójść do sądu drugi raz, tam też patrzą na nią krzywo i mówią „niech się pani zdecyduje”. Dostaje komunikat, że to z nią coś jest nie tak. (…)”


cały wywiad jest do przeczytania na stronie internetowej:

www.polska.newsweek.pl/przemoc-domowa-gdzie-sie-zglosic-bite-kobiety,artykuly,366517,1.html#fp=nw


PSYCHOTERAPEUTA GDAŃSKPSYCHOLOG W GDAŃSKU