Portale internetowe: „Pozwólcie dzieciom dobrze się bawić.”

Psychoterapeuta w GdańskuNa portalu internetowym „Charaktery” pojawił się krótki artykuł dotyczący ważnej kwestii wychowawczej – pozwalaniu dzieciom na zabawę:

„Ryzykowne zabawy dzieci, te które ich rodziców przyprawiają o palpitację serca, są pożyteczne i ważne dla rozwoju – przekonują psychologowie i radzą, by dawać dzieciakom więcej swobody.

Nie wolno biegać po deszczu i mierzyć własnymi stopami głębokości czy długości kałuż, bo to pewny sposób na przeziębienie i chorobę. Nie wchodź na drzewo, bo spadniesz i złamiesz rękę albo nogę. Sanki i stroma górka to prosta droga do okaleczenia. Oddalanie się od domu może skończyć się tym, że zabłądzisz, zaginiesz albo ktoś cię porwie i zrobi ci krzywdę – litania zakazów, którą wygłaszają rodzice do swoich dzieci jest nieskończenie długa, współcześni troskliwi rodzice często próbują ukrywać swoje dzieci pod kloszem i usuwać spod ich nóg najdrobniejsze przeszkody. To błąd, przekonują psychologowie – trochę ryzyka w zabawie jest dla dziecka dobre, rozwija go zarówno pod względem fizycznym jak i psychologicznym.

Zaplanowane dzieciństwo

– Niebezpieczne zabawy przyczyniają się do większej ruchliwości dzieci, zapobiegają siedzącemu trybowi życia i służą socjalizacji najmłodszych – uważa Mariana Brussoni, psycholog rozwojowy z University of British Columbia. Jej badania wykazały, że przyzwolenie rodziców na takie formy spędzania wolnego czasu wcale nie zwiększa ryzyka kontuzji lub psychicznej traumy.
– Od lat 90. dzieciństwo wygląda inaczej. Rodzice bardziej kontrolują dzieci, nie pozwalają się włóczyć, sami planują im wolny czas – mówi Tim Gill, autor książki  „No Fear: Growing Up in A Risk Averse Society”. – Rodzice robią to w dobrej wierze. Są świadomi niebezpieczeństw czyhających na najmłodszych i ich naiwnego spojrzenia na świat. Mimo dobrych chęci, ograniczenie do zera dziecięcej wolności nie jest dobrym posunięciem.
Mariana Brussoni z kilkoma współpracownikami przeprowadziła wnikliwą analizę badań psychologicznych dotyczących tego, jakie korzyści i zagrożenia niesie szczypta ryzyka podczas zabawy. Z tysięcy badań naukowcy wyselekcjonowali 21 najlepszych pod względem metodologicznym. Żadne z nich nie pozwalało na wyciągnięcie wniosków, jakoby ryzykowne zabawy miały zły wpływ na dzieci. Większość wskazywała za to, że ryzyko podejmowane przez najmłodszych poprawia ich rozwój fizyczny, podnosi ich pewność siebie oraz odporność w obliczu napotykanych trudności. (…)”


cały artykuł jest do przeczytania na stronie internetowej portalu „Charaktery”:

www.charaktery.eu/wiesci-psychologiczne/9579/Pozw%C3%B3lcie-dzieciom-dobrze-si%C4%99-bawi%C4%87/


TERAPIA GDAŃSKPSYCHOTERAPEUTA W GDAŃSKU

Wywiady: „Niektóre dzieci dzięki rozwodowi odzyskują rodzica, który do tej pory nie poświęcał im czasu.”

Psychoterapia GdańskNa łamach „Wysokich Obcasów” ukazał się wywiad dotyczący rozwodów. Z Barbarą Arską-Karyłowską i Magdaleną Śniegulską rozmawia Agnieszka Jucewicz:

Czy dla wszystkich dzieci rozwód to traumatyczne przeżycie? Jedne duże amerykańskie badania pokazują, że 70 proc. z nich nie dotyka rozwodowa trauma, inne z kolei sugerują, że rozwód zawsze odciska piętno, niezależnie od tego, jak spokojnie przebiega. Jaka jest prawda?

MAGDALENA ŚNIEGULSKA: Zawsze i na każdym? Byłabym ostrożna z generalizacją. W psychologii odchodzi się już od determinizmu. W życiu zdarzają się bardzo trudne sytuacje, ale nie możemy zakładać, że wpłyną na nasze życie wyłącznie negatywnie. Na pewno rozwód nie jest wpisany w cykl rozwojowy dziecka. Wiąże się z ogromną zmianą, do której trzeba się zaadaptować.

BARBARA ARSKA-KARYŁOWSKA: I większości dzieci zajmuje to dwa-trzy lata. Chociaż są i takie – powiedzmy, słabsze emocjonalnie – które potrzebują na to więcej czasu oraz dodatkowego wsparcia.

M.Ś.: Są też takie, dla których rozwód jest ulgą.

Ulgą?

M.Ś.: Bo na przykład żyły w rodzinie, w której od dawna był konflikt. Jak wiadomo z jeszcze innych badań, dzieci żyjące w pełnych rodzinach, w których są permanentne awantury albo ukryty konflikt, mają się najgorzej. Niektóre dzieci dzięki rozwodowi odzyskują rodzica, który do tej pory je zaniedbywał, pochłonięty np. pracą.

Ale jak się poczyta literaturę rozwodową, to te scenariusze na przyszłość dzieci rozwiedzionych rodziców są raczej ponure: kłopoty z budowaniem trwałych związków, niska samoocena, brak zaufania.

B.A.K.: Statystyki rzeczywiście mówią, że np. połowa dzieci rozwiedzionych rodziców czuje się samotna, podczas gdy wśród dzieci z pełnych rodzin samotne czuje się jedno na od siedmioro do dziesięcioro. Że więcej z nich wcześniej rozpoczyna życie seksualne, sięga po alkohol czy narkotyki. Ale to są statystyki.

M.Ś.: Trzeba też pamiętać, że my jesteśmy zanurzeni w pewnym przekazie kulturowym, który ma na nas wpływ. Inna była sytuacja dziecka rodziców, którzy rozchodzili się w latach 70., kiedy to było wstydliwą tajemnicą, inna jest teraz. Rozwody stały się bardziej powszechne, przynajmniej w środowiskach wielkomiejskich, więc jest większa gotowość, żeby o tym rozmawiać otwarcie.

I to dziecku jakoś pomaga?

B.A.K.: Oczywiście. Dla dziecka bardzo trudna psychologicznie jest sytuacja, kiedy czuje, że nie może nikogo, komu ufa, o coś ważnego zapytać. Czy to będzie seks, śmierć, czy właśnie rozwód. Robienie wokół tego tajemnicy, nawet jeśli nie mówi się dziecku wprost: „Tylko nie mów nikomu!”, nasila jego poczucie osamotnienia.

Jak powiedzieć dziecku o rozwodzie? A może nie mówić? Ostatnio usłyszałam od pewnej pięciolatki, że „ona nie wie, dlaczego teraz mieszka sama z mamą”.

M.Ś: Zastanawiam się, jaki może być powód nieinformowania dziecka. Może rodzice jeszcze nie podjęli decyzji? A może jedno z nich nie wyraża zgody na rozstanie i broni się przed powiedzeniem, co się stało, bo liczy, że to przejściowy kryzys? A może wychodzą z założenia, że jest za mała i nie zrozumie?

A zrozumie?

B.A.K.: Pięciolatek może nie zrozumieć słowa „rozwód”, ale dziecku w każdym wieku można „coś” powiedzieć. Bo ono i tak czuje, że coś się dzieje, tylko nie umie tego nazwać. Pamiętam trzyletnią pacjentkę, która dostawała napadów furii i w ogóle była trudna. Po jakimś czasie jej rodzice powiedzieli, że się rozstają, i przyznali: „Wie pani, ona wiedziała o tym wcześniej od nas. Wyczuwała to napięcie między nami”. Kiedy podjęli decyzję, uspokoiła się.

Jak można to zakomunikować kilkulatkowi?

B.A.K.: Można powiedzieć, że mama i tata bardzo się ze sobą nie zgadzają i będą teraz mieszkać osobno. „Czasem tata będzie cię odbierał z przedszkola, czasem mama. Czasem tata będzie cię kładł do łóżeczka, a czasem mama. Oboje cię kochamy i zawsze będziemy się tobą opiekować, ale nie będziemy już razem”.

M.Ś.: Rodzice są w tej uprzywilejowanej sytuacji, że coś wiedzą. Znają datę rozprawy, wiedzą, kto się wyprowadza, kto zostaje. Nawet jeśli to wiedza na najbliższy tydzień czy dwa, to już coś. Dziecko nie wie nic i traci poczucie bezpieczeństwa. Ważne, żeby powiedzieć mu jak najwięcej i poinformować o tym, co się nie zmieni, np. przedszkole, zajęcia z piłki nożnej, wizyty u dziadków, a przede wszystkim, że nie zmieni się relacja mama – dziecko i tata – dziecko, bo oni nie rozwodzą się z dzieckiem, tylko ze sobą.

Czy dziecko ma być świadkiem tego, jak jeden rodzic pakuje swoje rzeczy, czy lepiej mu tego oszczędzić?

M.Ś.: Znam pewną pięciolatkę, która z własnej inicjatywy pakowała ojcu garnki. Ale w tej rodzinie nie było konfliktu, było jasne, co jest czyje, i dziewczynka miała swobodny dostęp do obojga.

B.A.K.: Na pewno trzeba dziecko uprzedzić. Powiedzieć na przykład: „Teraz pójdziemy na lody, a w tym czasie mama czy tata się spakuje”. Nie może być tak, że dziecko wraca ze szkoły niczego nieświadome i zastaje pustą szafę. To traumatyczne przeżycie. Sama pamiętam to z własnego doświadczenia. Mój ojciec czekał, aż skończę pierwszy rok studiów, żeby się wyprowadzić. Ja o niczym nie miałam pojęcia. Wróciłam do domu po ostatnim egzaminie na pierwszym roku i zastałam pokój ojca ogołocony z mebli i książek. Rodzice mnie często pytają, czy dziecko musi wiedzieć, dokąd ten rodzic idzie. Tak, ma przynajmniej zobaczyć, gdzie mieszka. Nie musi tam nocować, jeśli to są warunki przejściowe, ale musi zobaczyć przynajmniej dom. Okno. Inaczej będzie się o rodzica martwić.

M.Ś.: Małe dzieci, w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym, kiedy rodzic się wyprowadza, często myślą, że mogą coś zrobić, by temu zapobiec. „Może jak będę grzeczniejsza albo się rozchoruję, to zostanie?”. Magiczne myślenie jest charakterystyczne dla okresu rozwojowego.

B.A.K.: Mnie ostatnio kilkuletnia pacjentka zapytała: „Ale jak zrobię porządek w szufladzie, to tata wróci, prawda?”. No, nie. (…)


cały wywiad jest do przeczytania na stronie internetowej „Wysokich Obcasów”:

www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,53664,18215355,Psychologia__Niektore_dzieci_dzieki_rozwodowi_odzyskuja.html


PSYCHOTERAPIA GDAŃSKPSYCHOLOG W GDAŃSKU

Portale internetowe: „Nie wyręczaj swojego dziecka!”

Psycholog GdańskNa portalu „Dzieci są Ważne” ukazał się zwięzły tekst o ważnej kwestii wychowawczej- wyręczaniu dzieci. Artykuł napisała Agnieszka Ostapczuk:

„Zajmie mu to wieki. Zrobi sobie krzywdę. Pobrudzi się, nabałagani, zniszczy, zmarnuje. Jeszcze nie umie, jest za mały. Zaczniemy go uczyć, ale od jutra, dziś musimy już się zbierać do wyjścia/sprzątania/spania… To tylko niektóre z powodów, dla których wyręczamy nasze dzieci.

Rano zawiązujemy im buty, bo nie możemy spóźnić się na autobus. Zamiast prosić o pomoc w gotowaniu, puszczamy bajkę, bo obiad ma być gotowy za 30 minut, a nie za dwie godziny. Ścieranie jajek z sufitu i usuwanie buraczkowych śladów rąk z kanapy też nam się nie uśmiecha, a tak właśnie często kończy się włączanie dzieci do kuchennych spraw. Usuwamy wszelkie przeszkody na drodze raczkującego niemowlaka. Przykłady można mnożyć w nieskończoność. (…)

Jeszcze inaczej sprawy się mają w rodzinach, gdzie rodzice chcą dla swoich dzieci życia niemalże usłanego różami. Od początku próbują przychylić im nieba i nie narażać na najmniejszy nawet wysiłek, oszczędzić wszelkich trudów. Robią wszystko, co w ich mocy, by ochronić je przed porażkami i niepowodzeniami. Ich dzieci często nie wiedzą, że coś mogłyby zrobić same: ułożyć zabawki na półce, nakryć do stołu, kupić sobie lody. Zdarza się i tak, że nieporadne dzieci wprost spod skrzydeł rodziców wpadają w ręce równie troskliwych i nadopiekuńczych wychowawców i opiekunów w przedszkolach czy szkołach. Podstawowych czynności, takich jak np. samodzielne ubieranie się, sprzątnięcie po śniadaniu czy smarowanie chleba masłem (nie mówiąc już o krojeniu – przecież utną sobie palce albo wykłują oko!) uczą się późno. Czasem dopiero wtedy, gdy spotkają w swoim życiu kogoś, kto zbuntuje się przeciw ich nieporadności. Tym kimś nierzadko okazuje się narzeczona lub współlokator na studiach!

Czym zatem grozi częste wyręczanie dziecka?

Po pierwsze – i najważniejsze – brakiem samodzielności. A dzieci niesamodzielne z wielu powodów mają w życiu trudniej. Są narażone na wyśmiewanie przez rówieśników, wymagają dodatkowej pomocy, o którą nie zawsze potrafią poprosić. Pierwsze tygodnie w przedszkolu dla tych dzieci, których rodzice nie zadbali wystarczająco o ich samodzielność, bywają bolesnym zderzeniem z rzeczywistością, w której wszystkiego muszą się nauczyć w przyspieszonym tempie. Zdarza się, że trzylatki nie potrafią same jeść, myć rąk czy ubierać butów – nabycie tych wszystkich umiejętności naraz czasem przekracza możliwości zestresowanego malucha i pobyt w placówce staje się dla dziecka traumą. (…)

Wyręczając, nie dajemy też okazji do poczucia dumy z siebie oraz do doświadczenia porażki. Dziecko, które czegoś „dokona” − w zależności od wieku może to być samodzielne ubranie czapki czy też wydzierganie jej na drutach − ma szansę poczuć satysfakcję, a także poznać cenę swego osiągnięcia, czyli włożony wysiłek, wreszcie pochwalić się nim. A jeśli się nie uda, dziecko może oswajać się z rzeczywistością, w której czasem odnosi się sukcesy, a czasem… nie. Ma okazję nauczyć się znosić porażki we wspierającym towarzystwie rodziców, którzy z niewielkiej odległości obserwują poczynania potomka i są gotowi interweniować, jeśli zaistnieje taka konieczność. Najgorsze, co dziecko może wynieść z domu, w którym było często wyręczane, to poczucie, że nic nie potrafi, że nie da sobie rady, a nawet – że jest do niczego, a każda decyzja, jaką podejmie, będzie zła. Istnieje ryzyko, że wykształci się u niego syndrom bezradności, który bardzo utrudnia podjęcie odpowiedzialności za swoje dorosłe życie.

Co zatem warto robić, aby mieć w domu pewnego siebie, samodzielnego człowieka, który chce działać? Pozwalać na eksperymenty, na odkrywanie, na marnowanie, na upadki. Dać sobie i dziecku więcej czasu, pozbyć się perfekcjonizmu, uzbroić w tolerancję dla wizji innej niż własna. A potem obserwować, jak wiele czystej radości naszemu dziecku przynosi samodzielność. (…)


cały artykuł można przeczytać na stronie internetowej:

www.dziecisawazne.pl/nie-wyreczaj-swojego-dziecka/


PSYCHOLOG GDAŃSKPSYCHOTERAPEUTA W GDAŃSKU

Portale internetowe: „Jakich tematów nie poruszać przy dziecku?”

Gabinet Psychoterapii w GdańskuNa stronie internetowej „Dzielnica Rodzica” pojawił się artykuł na temat tego, o czym można a o czym nie należy rozmawiać przy dzieciach. Tekst napisała Małgorzata Kyc:

„Jakich tematów nie poruszać przy dziecku, żeby potem nie najeść się wstydu? – rozważają podobno dość często rodzice rezolutnych kilkulatków. Zdarza się przecież w towarzystwie, że mały szkrab niespodziewanie włącza się do rozmowy dorosłych i jednym zdaniem, być może zasłyszanym gdzieś, kiedyś w domu, wywołuje salwę śmiechu, kompromitując przy tym swoich rodziców lub co najmniej wprawiając ich w zakłopotanie. (…)

Więc cóż robić? Rozmawiać w konspiracji? Zabraniać dziecku powtarzania wszystkiego, co usłyszało w domu? Nie wydaje mi się, że są to rozwiązania godne polecenia. W domu każdy powinien czuć się swobodnie i komunikować się bez niepotrzebnego napięcia. Z drugiej strony nie można żądać od energicznego brzdąca ciągłego trzymania czegoś w sekrecie, gryzienia się w język i pilnowania się w towarzystwie. Przecież można rozmawiać nieskrępowanie i szczerze, pamiętając, by zawsze wyrażać swoje opinie w sposób nieobraźliwy dla nikogo. Sprawy, które są rzeczywiście dyskretne, omawiać w cztery oczy. (…)

Czasem dyskutujemy o czymś zupełnie bez świadomości, że nasze dziecko słucha i z tym, co usłyszy, zostaje samo. Rozumie to po swojemu, czasem może być przestraszone, czasem czymś się martwi. Zauważajmy takie sytuacje i reagujmy w porę. Dziecko wiele rzeczy widzi i interpretuje zupełnie inaczej, niż my, stąd też często rodzą się zabawne sytuacje czy nieporozumienia. Nie zapominajmy o tym, bo to pomoże nam nabrać odpowiedniego dystansu do wypowiedzi kilkulatka. Przy odrobinie poczucia humoru możemy wybrnąć z niejednej kłopotliwej sytuacji, wywołanej wypowiedzią małego szkraba. Jak grono pedagogiczne pewnego przedszkola, zamieszczając ogłoszenie następującej treści: „Drodzy rodzice, nie wierzcie we wszystko, co Wasze dzieci mówią o naszym przedszkolu.  My ze swej strony zapewniamy, że nie będziemy wierzyć w to, co dzieci mówią o Was.”

Jest w tym jakiś kierunek. Bo poza tym, że absolutnie każdy kilkulatek zasługuje na to, by być przez rodzica uważnie wysłuchanym i zrozumianym, warto też mieć trochę dystansu do siebie i do swoich pociech, a wtedy problem, że dziecko może nas skompromitować czy wprawić w zakłopotanie w towarzystwie po prostu przestaje istnieć.”


cały tekst jest dostępny na stronie internetowej portalu „DzielnicaRodzica.pl”:

www.dzielnicarodzica.pl/42536/31/artykuly/przedszkolak/wychowanie/Jakich_tematow_nie_poruszac_przy_dziecku_?cid=8910904


GABINET PSYCHOTERAPII W GDAŃSKUPSYCHOTERAPEUTA GDAŃSK

Wywiady: „Dzieciństwo – co zrobić z tym bagażem?”

Gabinet Psychoterapii w GdańskuW „Zwierciadle” ukazała się rozmowa z psychologiem Pawłem Droździakiem. Wspólnie z Renatą Mazurowską zastanawiają się, czym jest bagaż emocjonalny i co można z nim zrobić:

„Wiele razy słyszałam, że rodzice mogą nas „urządzić na całe życie”. Dzieciństwo rzeczywiście determinuje nasz los?

Słyszała pani o Gavinie de Beckerze? Matka tego człowieka była okrutną, niezrównoważoną psychicznie osobą. Stosowała wobec niego brutalną, skrajną przemoc i wielokrotnie musiał uciekać z domu, by ratować życie. Całe jego dzieciństwo upłynęło na przewidywaniu, jaki dzisiaj mama będzie miała humor i jak zareaguje. Wiele osób po takich przejściach nie dałoby rady przetrwać w dorosłym życiu. On miał jednak w sobie ogromną siłę… Trudno powiedzieć, skąd ją czerpał – od innych osób w bliskim otoczeniu, ze środowiska, a może z siebie? Faktem jest, że doświadczenie dzieciństwa zmieniło jego życie, ale inaczej, niżby można się spodziewać. Stworzył potężną firmę analityczną, zajmującą się ocenianiem zagrożenia. Przewiduje, na ile prawdopodobny jest na przykład atak terrorystyczny, zemsta pracownika wyrzuconego ze stanowiska, zniszczenie mienia itd. Nie wiem, czy ma harmonijne relacje z bliskimi, być może jego adaptacja sprawdza się tylko w sferze zawodowej, to, co wiadomo na pewno: zrobił, co umiał, by sobie poradzić z traumą i w jakiejś części na pewno mu się to udało.

Czy jest taka zależność, że jeśli komuś w dzieciństwie brakowało poczucia bezpieczeństwa, to będzie za wszelką cenę dążył do stabilizacji i unikał konfliktów? 

Istnieje silny związek między dziecięcymi doświadczeniami a późniejszym zachowaniem lub skłonnościami, ale nie jest to żaden stały wzór, który by to opisywał i dawał pewność przewidywania przyszłości. Ten związek między „kiedyś” a „teraz” możemy odkrywać jedynie wstecz. Nie da się tego przewidzieć w przód, na przykład stosując zasadę „dajmy dziecku spokojne dzieciństwo, to pewnie będzie skakać na bungee” albo na odwrót: „dajmy mu od początku w kość” to się utwardzi i zacznie skakać na bungee”. Jedno i drugie myślenie jest równie zawodne. W życiu nie ma tak prosto.

Fakt – z tzw. dobrego domu może wyjść zarówno profesor, jak i narkoman. Podobnie z domu złego – ktoś, kto będzie krzywdził, tak jak sam był krzywdzony, albo przeciwnie – człowiek szczególnie na krzywdę wrażliwy…

Skoro już poruszyliśmy temat ekstremalnych doświadczeń, to może weźmy jako przykład boks. Patrząc wstecz, ktoś może na przykład powiedzieć: „Nie chcę trenować boksu, bo jak widzę tych facetów, to mi się przypomina, jak ojciec bił matkę. Nie wejdę na salę bokserską, bo mnie odrzuca. Po moich doświadczeniach to nie jest dla mnie”. Związek jest ewidentny i osoba sama go rozpoznaje. Ale ktoś inny może powiedzieć: „Pamiętam doskonale, jak ojciec bił matkę. Widzę to co noc w snach. Zapisałem się na boks, żeby ją obronić i któregoś dnia to się stało. Teraz sam mam studio sztuk walki, zarabiam nieźle, więc można powiedzieć, że spieniężyłem największą traumę swojego życia”. W obu przypadkach związek między stosunkiem do boksu a traumatycznym doświadczeniem z dzieciństwa jest jasny, bezdyskusyjny, ale konia z rzędem temu, kto, patrząc w przód, go przewidzi i powie, w którą stronę to pójdzie. Czemu tak jest? Z kilku powodów. Po pierwsze, każde zdarzenie jest osadzone w całej masie innych czynników w rodzinie i one działają razem. Po drugie, dochodzi dziedziczność, wrażliwość układu nerwowego, inteligencja, sprawność fizyczna, wreszcie: wpływ środowiska. Może ktoś miał kiepską sytuację w domu, ale trafił w szkole na fajnego trenera boksu, który stał się takim „lepszym ojcem”, a może na wuefistę, który jak zobaczył chłopaka, co się trzyma trochę z boku, to postanowił sobie przy klasie na nim poużywać… W każdym z przypadków stosunek chłopca do sportu zmieni się o sto procent, choć układ rodzinny będzie ten sam. Wszystko się liczy. Wreszcie najważniejsze – liczymy się my sami. Uwarunkowania to otrzymany bagaż, ale to my go niesiemy. My decydujemy, co z nim zrobimy. (…)”


cały artykuł można przeczytać na stronie internetowej magazynu „Zwierciadło”:

www.zwierciadlo.pl/2013/psychologia/wychowanie-dziecko/dziecinstwo-co-zrobic-z-tym-bagazem


PSYCHOLOG W GDAŃSKUGABINET PSYCHOTERAPII W GDAŃSKU

Wywiady: „Sprawdź, czy nie jesteś złym ojcem jak twój tata.”

Gabinet Psychoterapii w GdańskuCiekawy tekst o ojcostwie i macierzyństwie. Z psychologiem Jackiem Masłowskim rozmawia Tomasz Kwaśniewski (Gazeta Wyborcza):

„JACEK MASŁOWSKI: Chyba wszyscy rodzice marzą o tym, żeby ich dzieci wychowywały się w dobrych warunkach. Chcą dać im wszystko, co mają najlepszego do zaoferowania. Kłopot w tym, że bardzo często nasze rodzicielstwo realizujemy w sposób nieświadomy. Czyli nie do końca wiemy, co i po co robimy.

Nawet jeżeli mocno pragniesz być zaangażowanym ojcem, to w relacji z dzieckiem (albo w triadzie: ojciec – matka – dziecko) może się zdarzyć coś, co sprawi, że zaczniesz realizować schemat wyniesiony z własnego domu. Schemat funkcjonowania twojego ojca.

TOMASZ KWAŚNIEWSKI: Pstryk.

– Właśnie.

I możesz nawet tego nie zauważyć.

Wyobraź sobie taką sytuację: rodzi się dziecko, pierwsze dziecko, nie masz żadnych doświadczeń, twoja partnerka przeszła właśnie olbrzymią zmianę, jest w zupełnie innym stanie, całkowicie zaangażowana w inną relację. Do tego pojawia się ktoś, z kim musisz zacząć budować więź, poznawać tego małego człowieka, nie wiesz właściwie, co on komunikuje.

Kawałek gaworzącego mięsa.

– Ja bym powiedział – gość z innego kosmosu.

I teraz w tym zamieszaniu, chaosie, biorąc pod uwagę to, że chciałbyś, aby było fantastycznie, pojawia się matka, teściowa. I z twoją partnerką zaczynają się zajmować twoim dzieckiem. A ty rozkładasz sobie kozetkę w salonie i zaczynasz tam spać.

Mówisz: „Jak podrośnie, to będę się bardziej angażował”. Ale po jakimś czasie stwierdzasz, że czujesz się w tym domu coraz bardziej niepotrzebny. A po piętnastu latach przychodzisz na psychoterapię i odkrywasz, że miałeś biernego ojca, który realizował swoje ojcostwo dokładnie tak, jak ty swoje. Czyli przegapiłeś moment, w którym mogłeś zmienić ten sposób postępowania.

To jest oczywiście wymyślona przeze mnie historyjka, ale poskładana z realnego schematu. W związku z tym ta uważność na samym początku jest dość istotna.

Dzisiaj nikt nas nie uczy, co to znaczy być ojcem. Do tego mamy kiepskie doświadczenia wyniesione z domu. Oczywiście nie wszyscy, ale jednak. Żeby więc zobaczyć, jakim ojcem chce się być, warto się przyjrzeć typom ojców, które do tej pory funkcjonowały.

Steve Biddulph, australijski psycholog i psychoterapeuta, w swojej książce pod tytułem „Męskość” opisuje cztery takie typy: „niedoszły król”, „krytyczny”, „bierny”, „nieobecny”.

Zacznijmy od „niedoszłego króla”.

– To ktoś, kto po powrocie z pracy siada w fotelu i staje się centralnym ośrodkiem rodziny. Co przejawia się na przykład w tym, że jest obsługiwany. Przez żonę i dzieci. Na różne sposoby. A jednocześnie to jest taki ojciec, który wysyła komunikat pod tytułem: „Nie przeszkadzaj mi”. Siada w fotelu, włącza telewizor lub inne urządzenie wyposażone w ekran i w żaden sposób nie można do niego dotrzeć. A skoro jego właściwie nie ma, to jesteś sam na sam ze sobą albo co najwyżej z matką, która dość często, gdy już nie daje sobie z tobą rady, mówi: „Poczekaj, niech tylko ojciec się dowie”.

I wtedy zaczynasz się bać.

– Najczęściej. No, bo ojciec jest ci w sumie osobą nieznaną, ale jak już się objawia, to przeważnie dzieje się coś strasznego. Mamy wszechmocnego władcę i matkę, która się go przeraźliwie boi. Ponieważ zaobserwowałeś również, że w momencie kiedy on się zjawia, ta groźna matka, która ci właśnie mówiła, że zaraz dostaniesz po uszach, zamienia się w służącą.

„Niedoszły król” jest groźny, budzi powszechny strach, a kontakt z nim następuje tylko wtedy, kiedy trzeba wymierzyć karę albo okazać łaskę. Stąd to porównanie do króla.

Ale dlaczego on jest „niedoszły”?

– Dlatego, że tak naprawdę nie ma żadnej rzeczywistej władzy.

A kto ją ma?

– Matka.

Jak to?

– Bo to ona ma wszystko w swoim ręku. To ona straszy chłopca ojcem. Natomiast ojciec przyjmuje pozycję, która jest mu proponowana. Dla niego to oczywiście jest wygodne, ale jeśli popatrzysz na to z perspektywy jego relacji z synem, to jej właściwie nie ma. To matka jest tą główną osobą, która się kontaktuje z synem, i to przez nią przechodzi kontakt ojca z synem.

Czyli on jest takim królem, który jeśli nie zostanie poinformowany, co się dzieje, to po prostu nie będzie o tym wiedział. Może być więc manipulowany. Włączany lub wyłączany.

– Tak, bo „niedoszły król” nie zadaje sobie trudu, żeby sprawdzić, jak jest rzeczywiście, tylko z różnych powodów bezkrytycznie słucha tego, co usłyszy od matki, i reaguje. Najczęściej po to, żeby mieć święty spokój. To znaczy, żeby partnerka nie stwarzała mu trudnych sytuacji. (…)”


 cały artykuł do przeczytania na portalu „Wyborcza.pl”:

www.wyborcza.pl/magazyn/1,145325,18258932,Sprawdz__czy_nie_jestes_zlym_ojcem_jak_twoj_tata__LETNIA.html

Prasa: „Bezcenna samoocena.”

Gabinet Psychoterapii w GdańskuKinga Tucholska, redaktorka „Polityki” podejmuje próbę odpowiedzi na pytanie: Kiedy i po co budować w dziecku poczucie własnej wartości? w artykule pt.: „Bezcenna samoocena”:

„Carl Rogers, wybitny terapeuta humanistyczny, po setkach godzin spędzonych na sesjach z rozmaitymi klientami doszedł do wniosku, że każdy z nas, niezależnie od wieku, ma dwie podstawowe potrzeby psychiczne: uznania ze strony innych i szacunku do samego siebie. Stopień ich zaspokojenia określa nasz koloryt emocjonalny, sposób myślenia, podejmowane decyzje, działania i ich efektywność. Te dwie wrodzone potrzeby kształtują się bardzo wcześnie, na bazie komunikatów, jakie otrzymujemy od pierwszych chwil swojego życia i później, również w szkole. Z nich wywodzi się poczucie własnej wartości.

Czym skorupka za młodu

Rodzice Tosi nie mogli się nacieszyć jej przyjściem na świat. Jest ich kochanym maleństwem, kruszynką, skarbem. Rozjaśniają się, patrząc na nią, głaszczą, mówią o niej dużo i dobrze. Tosia od różnych osób słyszy, jaka jest śliczna, dobra i mądra. Szybko sama zaczyna tak o sobie mówić. Nawet kiedy w szkole okazuje się, że ma większe niż inne dziewczynki trudności ze stawianiem zgrabnych literek, nie zniechęca jej to. W domu słyszy, że są z niej dumni, bo tak wytrwale uczy się pisać. Nauczycielka chwali ją za pilność. A ona wie, że jeszcze jej to nie wychodzi, i ćwiczy dalej.

W domu Tomka rzadko się uśmiechają. Chłopiec często płacze, co jego mamę doprowadza do rozpaczy i wściekłości. Wtedy wciska mu smoczek i każe się zamknąć. Tomek dowiaduje się, że byłoby lepiej, gdyby się nigdy nie narodził, bo tylko z nim kłopot. Rzadko ktoś bierze go na ręce. O sobie słyszy tyle, że bachor, dzieciak, wrzaskun. A później, mimo że w nauce żadnych problemów nie ma, ciągle powtarza, że jest głupi i do niczego, i że nic nie wie. Mówi to tak przekonująco, że wiele osób naprawdę się nabiera.

Dzieci bardzo szybko orientują się, czy są akceptowane czy nie. Tak jakby były wyposażone w dodatkowy zmysł specjalnie nastawiony na odbiór akceptacji. Wychwytują najsubtelniejsze sygnały – słowa, ton głosu, gesty. Dzieje się to w większości na nieświadomym poziomie. Na podstawie tego, jak się do nich mówi, czy zaspokaja ich potrzeby, czy się podobają i czy spełniają oczekiwania, budują przekonania na własny temat. Przekonania te tworzą tzw. obraz siebie i samowiedzę. W sposób naturalny przychodzi dzieciom porównywanie tego, co o sobie wiedzą i myślą (jakie mają talenty, umiejętności, zalety, wady, ograniczenia i możliwości), z tym, co widzą u dorosłych i swych rówieśników, i co jest przez otoczenie nagradzane, a co dyskredytowane. Przez ten pryzmat zaczynają oceniać siebie, budując zręby samooceny.

Ważne w całym procesie jest też to, jak oceniane są przez innych, a szczególnie przez tzw. osoby znaczące, czyli te, które dziecko darzy zaufaniem i z których zdaniem się liczy. Do tego grona należą rodzice, dziadkowie, opiekunowie, z czasem rozszerza się ono na rodzeństwo, rówieśników i nauczycieli. Mechanizm ten wyjaśnia opisywana przez Daryla Bema, psychologa społecznego z Uniwersytetu Cornella, teoria lustrzanego odbicia. Zgodnie z nią samowiedzę budujemy w oparciu o to, jak interpretujemy reakcje innych ludzi w stosunku do własnej osoby. Samoocena kształtuje się więc dzięki wyobrażeniu o tym, jak nas spostrzegają inni, co o nas sądzą i jak oceniają. (…)

Psychiczny system odpornościowy

Strumień komunikatów zasłyszanych w pierwszych latach życia kształtuje bazowe poczucie własnej wartości. Jak się czuję z tym, kim jestem? Co myślę na temat swojego prawa do istnienia i nieskrępowanego wyrażania siebie, swoich emocji, myśli i pragnień? Czy daję sobie prawo do szczęścia? Czy cenię siebie? Odpowiedzi na te pytania pozwalają wysondować poziom samouznania. Im pewniejsze „tak”, tym wyższe poczucie własnej wartości. Aby dobrze służyło, jest jednak ważne, by było nie tylko wysokie, ale również pewne, stabilne w czasie i adekwatne, czyli mające pokrycie w rzeczywistości. Wtedy można je określić mianem zdrowego. (…)”


cały artykuł do przeczytania na stronie internetowej „Polityki”:

www.polityka.pl/jamyoni/1557093,1,bezcenna-samoocena.read


GABINET PSYCHOTERAPII W GDAŃSKUPSYCHOLOG GDAŃSK

Film: „W głowie się nie mieści.”

Psychoterapeuta Gdańsk1 lipca 2015 roku ma w Polsce premiera bajki pod tytułem: „W głowie się nie mieści”. Jest to historia nastolatki Riley, której życiem kieruje 5 emocji: Radość, Strach, Gniew, Odraza i Smutek. Gdy będzie musiała przeprowadzić się z ojcem do San Francisco, górę nad Radością wezmą inne emocje… Akcja filmu rozgrywa się przede wszystkim w mózgu dziewczynki, na pomysł zobrazowania popularnej metafory o małych ludzikach sterujących naszym zachowaniem wpadło studio Pixar. Zapowiada się ciekawie!

„Koncept jest wybitnie prosty – umysłem bohaterki, nastoletniej Riley, zarządza pięć elementarnych emocji: Radość, Smutek, Gniew, Strach i Odraza. Radość to niepoprawna optymistka o ciele wróżki w pstrokatej sukience. Smutek przybiera kształt apatycznej, trupioniebieskiej okularnicy. Gniew łączy Hellboya ze SpongeBobem, Strach to wychudzony pracownik dużej korporacji, a Odraza ma zieloną skórę i punkowy fryz. Emocje sterują reakcjami Riley za pomocą elektronicznej konsoli, zapisują wspomnienia dziewczynki w specjalnych szklanych kulach i często nie mogą dojść ze sobą do porozumienia, chociaż to Radość wydaje się mieć decydujący głos – przynajmniej do czasu. Kiedy Riley, zwykle pogodnie usposobiona, przeprowadza się z rodzicami do innego miasta, zaczynają się prawdziwe kłopoty: nastolatka ma problem z adaptacją do nowego środowiska. Żeby tego było mało, w wyniku niefortunnego zbiegu okoliczności Radość i Smutek wydostają się na zewnątrz centrum dowodzenia emocjami i muszą rozpocząć wędrówkę po nieznanych zakątkach umysłu nastolatki. Czasu mają niewiele, bo ich nieobecność grozi rozpadem kształtującej się osobowości.”

fragment opisu filmu zaczerpnięty z portalu Filmweb.pl

Psychoterapeuta GdańskPsychoterapeuta Gdańsk

Psychoterapeuta GdańskPsychoterapeuta Gdańsk




 


PSYCHOLOG W GDAŃSKUPSYCHOTERAPEUTA GDAŃSK

Wykłady i spotkania psychologiczne w Trójmieście: „O dziecięcym strachu.”

Psychoterapia Gdańsk27 czerwca 2015 roku o godzinie 12.00 odbędzie się spotkanie pt.: „O dziecięcym strachu.” Wydarzenie będzie miało miejsce na Uniwersytecie Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Sopocie (ul. Polna 16/20). Na pytania rodziców będzie odpowiadała psycholog Joanna Trzaska. Spotkanie jest próbą odpowiedzi na pytania i dyskusję o tym:

– Czym jest strach?

– Jak dzieci przeżywają emocje, niepokój?

– Jak rodzice radzą sobie z lękami swoich dzieci?

– Jakie metody stosować, by oswoić strachy?

Psychoterapia GdańskWydarzenie jest kolejną edycją spotkań z cyklu „O emocjach” (organizawanych w ramach „Strefy Rodzica SWPS”). Organizatorzy serdecznie zapraszają rodziców i ich dzieci. W programie zaplanowane są również atrakcje dla maluchów – Szkoła Wyższa Psychologii Społecznej wraz z wydawnictwem „EneDueRabe” przygotowali bajkoczytanie i warsztaty na podstawie książki „Billy i potwór” Birgitty Stenberg. Podczas spotkania odbędzie się również kiermasz książek Wydawnictwa EneDueRabe.

Wstęp wolny, po wypełnieniu formularza (formularz jest dostępny na stronie internetowej Uniwersytetu SWPS w Sopocie: www.swps.pl)


 „O emocjach” to cykl spotkań dla dzieci i dorosłych, stworzony na wzór niezwykle popularnych w Szwecji warsztatów, których celem jest pokazanie jak na podstawie wybranych książek można rozmawiać z dziećmi na tematy ważne dla ich rozwoju emocjonalnego. Punktem wyjścia każdego ze spotkań jest starannie dobrana książka, która w sposób bezpośredni bądź pośredni dotyczy konkretnej emocji.


„Strefa Rodzica to nowy projekt Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, w którym na pierwszym miejscu stawiamy dzieci i rodziców. Chcemy odpowiedzieć na pytania i rozwiać wątpliwości, które często pozostają bez odpowiedzi w procesie wychowania. Strefa Rodzica ma przybliżać, pogłębiać lub weryfikować wiedzę i umiejętności rodziców, niezbędną w pełnieniu jednej z najważniejszych życiowych ról – byciu ojcem lub matką. Mamy zamiar zwrócić uwagę rodziców na konieczność łączenia w procesie wychowania wiedzy i intuicji. Umiejętność słuchania oraz świadomość wyzwań stojących przed współczesnymi rodzinami, pozwolą znaleźć wyjście z niejednej sytuacji. Dzisiejsze świadome rodzicielstwo to przede wszystkim chęć zrozumienia relacji między rodzicem a dzieckiem na wszystkich etapach rozwoju, to aktywne wychowanie i słuchanie siebie nawzajem.”

fragment zaczerpnięty ze strony internetowej www.swps.pl


więcej informacji o warsztacie można znaleźć tutaj: www.swps.pl


 PSYCHOTERAPIA GDAŃSKGABINET PSYCHOTERAPII W GDAŃSKU

Wywiady: „Dobry ojciec to taki, który jest obecny w życiu córki, ale nie 'przydusza’ jej swoją obecnością.”

Psychoterapia Psychodynamiczna GdańskW „Wysokich Obcasach” ukazał się wywiad z psychoterapeutą, profesorem Bogdanem de Barbaro. Rozmawia Agnieszka Jucewicz:

Agnieszka Jucewicz: Co może dać ojciec córce, czego mama jej nie da?

Psychoterapeuta Bogdan de Barbaro: Gdybym dzisiaj był ojcem, powiedzmy, pięcioletniej córki, to chciałbym pokazywać jej świat pozytywnie. Uczyć ją odróżniania dobra od zła, brzydkiego od ładnego, bliskich relacji od dalekich, kiedy jest bezpiecznie, a kiedy nie.

Matki też to robią.

No właśnie, zgadzam się. Boję się, że zaraz usłyszę od innych terapeutów: „Ale jak to? Nie widzisz różnicy?”. Mój kłopot polega na tym, że gdybym chciał jakoś różnicować ojca od matki, to obawiam się, że zacząłbym iść w stronę takich, pożal się Boże, „maczowskich” cech: że mężczyzna ma uczyć dzieci wytrwałości i siły – a przecież wiadomo, że kobiety są często od mężczyzn i silniejsze, i bardziej wytrwałe. Z jednej strony jesteśmy zanurzeni w kulturze, w której dominuje wzorzec rodzicielstwa, gdzie matka jest bliżej dzieci, a ojciec odpowiada za bezpieczeństwo ekonomiczne i system wartości, ale z drugiej – właśnie próbujemy ten wzorzec przezwyciężyć. Byłem niedawno na konferencji psychoterapeutów z USA, na której jedna z prelegentek, mówiąc o matce i jej więzi z dziećmi, dodawała: „Ale także ojciec”. Bardzo mnie ciekawi, co z tego wyniknie, i nie podejmuję się odpowiedzieć na pytanie: jak powinno być? Uważam, że lepiej by było, gdyby każda para mogła sobie wypracować swój model, który ich oboje będzie satysfakcjonował, niezależnie od różnych presji – kultury, mediów czy przodków.

Mnie nie tyle interesuje, „jak powinno być”, ile jak jest. Może więc obejrzyjmy sobie ten wzorzec.

Dla syna ojciec jest modelem identyfikacyjnym: „Popatrz, jaki jestem. Podpowiadam ci, jak być”. Dla córki – przy założeniu, że ważna i cenna jest różnica płciowa, różnica, a nie wyższość – ojciec jest tym, który uczy, jak bezpiecznie być blisko mężczyzny. To najcenniejsze, co córka może od niego dostać.

Co to znaczy blisko i bezpiecznie?

Kiedy np.idą razem na wycieczkę – jest pięknie, on jej objaśnia świat, uczy wrażliwości, ona, będąc blisko niego, może bezpiecznie sobie ten świat pooglądać. Jak on jest z nią wśród ludzi, to może ją uczyć, jak szanować innych, ciekawić się nimi, inspirować. My tu mówimy cały czas o ojcu „wystarczająco dobrym”, czyli takim, który jest obecny w życiu córki, w kontakcie z nią, który poświęca jej swój czas i uwagę, ale też nie „przydusza” jej swoją miłością.

O ojcu córki mówi się często „jej pierwszy mężczyzna”.

I mnie się podoba to określenie, chociaż może ono brzmieć dwuznacznie. Nieraz go używam w rozmowie z pacjentkami. Ta dwuznaczność na początku czasem je niepokoi, ale potem dostrzegają związek między tym, kogo widziały w ojcu, a tym, kogo potem widzą w swoich partnerach. Ich postacie się przenikają.

Co to znaczy? Że kobieta szuka swojego ojca w innych mężczyznach?

Nie szuka kogoś identycznego, ale przyciągają ją ci, którzy w jakichś fragmentach są podobni. To się dzieje najczęściej nieświadomie i kłopot polega na tym, że jeśli ta pierwotna relacja nie była dość dobra, to i te wybory będą nią naznaczone. Może być tak, że ojciec był chłodny, krytyczny, pił czy bił, i nieświadomie szuka się takiego, z którym tę relację będzie można powtórzyć. Stąd często córki alkoholików wybierają sobie na partnerów uzależnionych mężczyzn. Dopiero w terapii się okazuje, z czego to wynika. Czy to jest ochota „przedłużenia” tamtego związku, czy ta dziewczyna po prostu nauczyła się, jak być z kimś takim, i woli nie próbować niczego innego, czy to jest wyraz jej tęsknoty? Córki ojców kochają bezwarunkowo i bywa, że jest to miłość nieszczęśliwa.

Jak ojciec wpływa na kształtowanie się kobiecości córki?

Może podarować jej zachwyt nad tą kobiecością, zwłaszcza gdy córka będzie świadkiem tego, jak ojciec kocha, szanuje i zachwyca się jej matką. To jest fundament.

Nie wtedy, kiedy zachwyca się nią? Kiedy mówi jej, jaka jest piękna, jaka mądra?

Zależy, jak często jej to mówi i z jaką intencją. W nadmiarze to będzie niebezpieczne. Bo to nie córce powinno się mówić: „Ty jesteś moją ukochaną, najpiękniejszą, jedyną”, tylko żonie. Ojcowie bezbrzeżnie zachwyceni córkami – ich urodą, wrażliwością, pięknym spojrzeniem – mogą je tym skrzywdzić. Bo wtedy zaburza się granica międzypokoleniowa, która jest niezbędna do prawidłowego rozwoju dziecka.

Czyli to niedobrze, jeśli ojciec traktuje córkę jak księżniczkę i nieba by jej przychylił?

Jeśli traktuje żonę jak królową i ta księżniczka widzi, gdzie jest jej miejsce, to w porządku. Ale jeśli ojciec traktuje córkę jak księżniczkę, a żona w tym czasie zmywa gary, to niedobrze. Dla wszystkich. Dla dziecka – bo dostaje władzę, której nie rozumie. Dla tego małżeństwa – bo taki „romans” córki z ojcem je osłabia. Dla matki – bo jest poniżana. Zastanawiałbym się wtedy, dlaczego ten mężczyzna jest tak sfrustrowany w relacji z żoną, że swoje uczucia „przeadresowuje” do córki. Jeśli ta koalicja ojca z córką będzie się zacieśniać, to może też dojść do tzw. pętli interakcyjnej.

Co to takiego?

Na przykład ta odrzucona na rzecz córki żona zacznie odrzucać seksualnie męża, w wyniku czego odrzucony mąż będzie jeszcze bardziej faworyzował i kokietował córkę, a w efekcie będzie jeszcze bardziej odrzucany przez żonę, że jej nie uwodzi. I kryzys będzie się pogłębiał.

Jak z tym będzie się czuć ta córka?

Może jej to schlebiać. Może mieć poczucie, że wygrywa rywalizację z matką, ale też może stracić to, co kobiety wynoszą z dobrych relacji z matkami, czyli poczucie kobiecej więzi i przynależności.

I co w dorosłości może się z taką „księżniczką” dziać?

Różnie może być. Dużo będzie zależało od tego, z kim ona będzie siedzieć w szkolnej ławce, co zobaczy w rodzinie sąsiadów albo u przyjaciółki. Czy ten ojciec będzie agresywny, czy czuły, czy ta matka będzie się w stanie do niej przebić mimo wszystko. Tym, co jednak często się dzieje w takich sytuacjach, jest to, że „księżniczka” podświadomie nie chce opuszczać tego „pierwszego mężczyzny”. On pozostaje dla niej numerem jeden i za każdym razem, kiedy próbuje szukać partnera, między nią a nim staje obraz jej ojca.

Ona szuka u innych mężczyzn podobnego zachwytu?

Zależy, czym był zabarwiony ten zachwyt. Jeśli miał podtekst seksualny albo jeśli ojca niekoniecznie seksualnie, ale emocjonalnie to podniecało, to ona może się wręcz bać podobnego zachwytu. Może się bać bliskości, bo ma poczucie, że bliskość z mężczyzną jest niezdrowa. To nie będzie kobieta, która powie: „Ach, jakie mam piękne, powabne ciało, będę w ramionach innego czuć się bezpiecznie, a moje zmysły będą chętne do wspólnego tańca”. Nie, raczej poczucie grzeszności może się rozlewać na jej życie seksualne.

Dlaczego w okresie dojrzewania ojcowie często odsuwają się od córek, ochładzają tę relację?

Ze strachu przed jej seksualnością. Bo granica między bliskością uczuciową a zmysłową jest często płynna. I wtedy może się pojawiać z tyłu głowy pytanie: na ile ten pocałunek jest rodzicielski, a na ile nie?

Dojrzewająca córka może budzić w ojcu takie skojarzenia?

W olbrzymiej większości nie, bo dzięki tabu kazirodztwa ta relacja jest erotycznie zablokowana. Ale ojcowie rzeczywiście często się wycofują, bo czują, że córka musi mieć też prawo do prywatności, do intymności. Wiedzą, że do łazienki czy do pokoju już się nie wchodzi bez pukania. To nie znaczy, że ojciec ma nie mówić córce: „Jak pięknie ci dziś w tej sukience”, ale wszystko zależy od tego, na jakich strunach on tę pieśń miłości gra. Czy to komplement, który sprawia, że ona leci na spotkanie ze swoim Zdzichem przeświadczona, że pięknie wygląda, czy też zostaje w domu, żeby jeszcze raz to usłyszeć? Bo za tym „ślicznie wyglądasz” kryje się jeszcze inny komunikat, wprost lub nie wprost wypowiedziany: „Musisz uważać na innych facetów. Jedyny bezpieczny facet to ja”. To zresztą ciekawe, co robią ojcowie, kiedy wokół córki zaczynają się kręcić absztyfikanci.

Ja od ojców nawet kilkuletnich córek słyszę szczery niepokój. Jakby się na wojnę szykowali.

To jest naturalne do pewnego momentu. Boją się, że ktoś im bliski zostanie zabrany. Jeśli ona jest nastolatką, to on niewiele może zrobić, żeby mieć kontrolę nad jej wyborami. Badania zresztą pokazują, że wpływ rodziców na los dziecka jest coraz mniejszy, a coraz większy mają rówieśnicy, internet i środowisko. Kiedyś autorytet był oparty na wiedzy, a w świecie, w którym wnuki mają większą wiedzę od dziadków, to zaczyna być groteskowe. I ja to w swoim gabinecie też obserwuję. Więc wygłaszanie kazań może być wręcz kontrproduktywne, jeśli dziecko przechodzi przez fazę buntu. Jedyne, co ma sens, to przekazywanie wartości przez realizację tych wartości.

Ale jak to zrobić?

Samemu dokonywać dobrych wyborów, a poza tym być razem, rozmawiać, wspólnie coś robić, dbając o siebie nawzajem. Coś, co w anglosaskiej kulturze nazywa się quality time. To znacznie lepiej wyposaża córkę w umiejętność dokonywania dobrych wyborów niż prelekcje na temat tego, że „jak ktoś pije, pali i nadużywa, to rodzina się kiwa”.

A kiedy to jest już wybór partnera na życie, nie chłopaka na bal maturalny?

To dobrze by było, gdyby ojciec potrafił z godnością przyjąć fakt, że córka idzie do innego. I to w dodatku nie do tego wymarzonego. Bo córka ma raczej nie liczyć na to, że z ust ojca padnie: „Boże, jaki on cudowny!”. Prędzej matka to powie.

To wynika z lęku, że ten mężczyzna nie będzie dla niej dość dobry, czy z zazdrości?

Możliwe, że z zazdrości, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Ja na zazdrość nie patrzę jakoś negatywnie, o ile nie zamienia się w zawiść czy agresję. Dla mnie, jako ojca, najważniejszym kryterium jest: czy z tym partnerem moja córka ma dobrze? Czy jest kochana i kochająca?

Czasem im jest ze sobą dobrze, ale ojcu zięć się nie podoba.

Nie musi, ale musi go szanować. I powstrzymać się od komentarzy i okazywania niechęci. Ojciec jest głosem obecnym w sercu córki. Jeśli to głos dezaprobaty, to wtedy psuje jej związek. To nie muszą być nawet teksty typu: „Aleś sobie wybrała!”, „Co z niego za mężczyzna!”, tylko taka negatywna nuta. Już to wystarczy, żeby sączyć do jej małżeństwa jad. Co innego, jeśli ojciec wie, że w tym związku jest przemoc albo jakieś nadużycie, to wtedy powinien wrócić do dawnej roli, wtrącić się i pomóc. Ja bym tak w każdym razie zrobił. (…)”


cały artykuł do przeczytania na stronie internetowej „Wysokich Obcasów”:

www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,127763,18163241,Dobry_ojciec_to_taki__ktory_jest_obecny_w_zyciu_corki_.html#TRwknd


 PSYCHOTERAPIA PSYCHODYNAMICZNA GDAŃSKPSYCHOLOG GDAŃSK