Portale internetowe: „Wrażliwa nauka. 'W głowie się nie mieści’ oczami psychologa.”

Na portalu internetowym „Kultura Liberalna” pojawiła się recenzja filmu „W głowie się nie mieści”. Autorem jest psychoterapeuta, Bartosz Szymczyk:

„Twórcy „W głowie się nie mieści” stworzyli baśniową, ale jednocześnie zaskakująco prawdziwą z punktu widzenia nauki metaforę umysłu i procesów w nim zachodzących. Najważniejszą zaś lekcją – zarówno dla dzieci, jak i dla dorosłych – płynącą z filmu jest to, że smutek nie musi być złą emocją.

Gabinet Psychoterapii GdańskFilmy animowane już od dawna nie są przeznaczone wyłącznie dla dzieci. „W głowie się nie mieści” nie jest jednak animacją, w której dla młodych widzów zarezerwowana jest warstwa porywającej akcji, dla rodziców zaś przewidziano jedynie mrugnięcia okiem, smaczki nawiązujące do dorosłego świata. Studio Pixar zaprasza bowiem zarówno dzieci, jak i dorosłych do fantastycznego świata naszego umysłu i pokazuje wzajemny wpływ tego, co dzieje się w naszym życiu, i tego, co dzieje się w naszym wnętrzu. Choć mamy tu fabułę czytelną dla dzieci w wieku szkolnym – bohaterowie mają misję ratunkową i wypełniając ją, przemierzają fascynujące krainy – oraz zabawne cytaty dla rodziców – jak choćby plakaty filmowe z Wytwórni Snów – to sam pomysł opowiedzenia animacją o tym, co kieruje naszym życiem, ma szansę przykuwać uwagę obu tych grup. Tak młodsi, jak i starsi widzowie będą zaskoczeni tym, jak wielki wpływ mają na nas emocje. A z filmu „W głowie się nie mieści”, szczególnie z punktu widzenia psychologa, dowiedzieć się można o nich bardzo wiele.

Umysł animowany

Radość, smutek, złość, strach i odraza to pięć z sześciu emocji podstawowych (brakuje w tym składzie zaskoczenia) wyróżnionych przez Paula Ekmana, wybitnego psychologa, który był jednym z konsultantów naukowych filmu. Badając różne kultury na całym świecie, stwierdził on, że to właśnie te emocje są uniwersalne, a ludzie nie różnią się zbytnio pod względem sposobu ich ekspresji. Radość, Smutek, Gniew, Strach i Odraza to także bohaterowie filmu, osadzeni w mózgu i umyśle jedenastolatki Riley. Przeprowadzka wraz z rodzicami z ukochanej Minnesoty, gdzie zostawić musi drużynę hokejową i przyjaciół, do odmiennego pod każdym względem i mało przyjaznego San Francisco to dla dziewczynki doświadczenie nowego trudu emocjonalnego związanego z tak dużą zmianą.

Film koncepcyjnie może się kojarzyć z francuską serią „Było sobie życie”, w której neurony, krwinki czy bakterie obdarzone zostały ludzką twarzą i głosem, by wyjaśnić funkcjonowanie całego organizmu. Tutaj jednak twórcy koncentrują się wyłącznie na oddaniu złożoności umysłu: roli relacji społecznych i wspomnień, pamięci krótko- i długotrwałej, wyobraźni i nieświadomości, a przede wszystkim znaczenia emocji, które potrafią zabarwiać nasze wspomnienia i kierować naszymi przeżyciami. Nie jest to zadanie łatwe, szczególnie gdy uświadomimy sobie stopień skomplikowania naszego mózgu. O ile niektóre procesy poznawcze, jak zapamiętywanie i przypominanie, łatwo sportretować metaforą czytelną nawet dla dzieci, o tyle niektóre procesy psychiczne mogą wymagać komentarza rodziców (sny produkowane niczym filmy w Wytwórni Snów czy lęki zamknięte w Nieświadomości), a inne nawet dla rodziców mogą być dość hermetyczne (np. jazzowo-plastyczne oddanie skomplikowanych procesów dekompozycji w Krainie Pojęć Abstrakcyjnych, z której ujęciem i neuronaukowcy mogą mieć interpretacyjny kłopot). Twórcy filmu przyglądają się zresztą umysłowi specyficznemu: umysłowi dziecka, które poprzez kryzys wywołany zmianą i stratą dorasta, tracąc coś z dziecięcości, ale zyskując coś z dorosłości. Czego więc możemy się nauczyć, przyglądając się temu, co dzieje się w głowie Riley? (…)”


cały artykuł jest do przeczytania tutaj:

http://kulturaliberalna.pl/2015/08/11/w-glowie-sie-nie-miesci-szymczyk-recenzja/


GABINET PSYCHOTERAPII GDAŃSKPSYCHOLOG W GDAŃSKU

Wywiady: „Jesteśmy noszeniakami.”

Gabinet Psychoterapii GdańskNa łamach „Polityki” ukazał się ciekawy wywiad dotyczący bliskości cielesnej rodziców z dziećmi. Rozmawiają redaktorka Martyna Bunda i etolożka, dr Evelin Kirkilionis:

„Martyna Bunda: – Irytuje się pani słysząc, że branie niemowlęcia na ręce to hodowanie sobie małego tyrana?

Evelin Kirkilionis: – Irytuję się. A niestety jest to pogląd wciąż powszechny. Ale jeszcze bardziej dziwię się, jak to możliwe, że tak wielką woltę kulturową wykonaliśmy w ciągu jednego pokolenia. Tak daleko odeszliśmy od zapisanych w naszych genach instrukcji postępowania właściwych dla gatunku.

A jakie to instrukcje?

Genetycznie rzecz biorąc, ludzkie dziecko należy do noszeniaków. Od małp począwszy, dla nich wszystkich dotyk, bezpośrednia bliskość jest potrzebą podstawową, tej samej rangi co jedzenie. Dziecko pozostawione samo odczuwa to jako zagrożenie życia, co ma ogromne konsekwencje dla jego rozwoju. Z perspektywy naukowej pomysł, że niemowlę noszeniaka można rozpieścić noszeniem, okazuje się absurdalny.

Dorosły myśli zwykle, że stwarza dziecku lepsze warunki do odpoczynku, stawiając mu łóżeczko w spokojnym, oddalonym miejscu.

Więc popełnia błąd, przykładając do niemowlęcia swoją dorosłą miarę. Niemowlę przychodzi na świat z programem stworzonym dla swojego gatunku więcej niż 4 czy 5 mln lat temu – bo tyle czasu upłynęło, odkąd przestaliśmy być koczownikami i zmieniliśmy tryb życia. Kilka milionów lat to jednak za mało, aby w naszych zapisach genetycznych mogły się dokonać jakieś większe zmiany. Genetycznie wciąż jesteśmy tamtymi koczownikami, a pozostawione w osobnym miejscu dziecko musi zawalczyć krzykiem, by ktoś zabrał je ze sobą, tak jakby walczyło o życie.

Oczywiście nie znaczy to, że dwójka rodziców ma nosić swoje dziecko przez 24 godziny na dobę. Jeśli trzymając je na rękach czują się nieswojo albo wręcz walczą z bólem fizycznym, to takie noszenie przyniesie skutek odwrotny do zamierzonego. Wówczas lepiej będzie, jeśli poprzestaną na intensywnych zabawach z przytulaniem czy nawet na regularnym masażu dziecka, dając mu oprócz tego jakiś substytut noszenia, choćby kołyskę. No i będą oczywiście reagować na jego potrzeby.

Dlaczego akurat dotyk ma takie znaczenie?

Pomaga dziecku i opiekunowi lepiej wzajemnie dostroić się do siebie. Natura tak to wymyśliła, że w następstwie wzajemnego dotykania się do mózgu dziecka i rodzica uwalniają się bardzo ważne hormony. Co więcej, dziecko rodzi się wyposażone we wszystkie neurony, którymi będzie dysponować całe życie, ale to właśnie dotyk stoi za wytwarzaniem się połączeń między tymi neuronami. To liczba połączeń, a nie liczba neuronów, jest kluczowa z perspektywy inteligencji. (…)”


cały tekst jest dostępny na stronie internetowej tygodnika „Polityka”:

http://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/nauka/1523107,1,o-niezwyklych-relacjach-doroslych-i-dzieci.read


TERAPIA W GDAŃSKUGABINET PSYCHOTERAPII GDAŃSK

Wpisy na blogach: „Jak pomóc dzieciom radzić sobie z emocjami?”

Gabinet Psychoterapii GdańskNa blogu „Edukowisko” pojawił się ciekawy wpis na temat emocji dzieci i tego, jak pomagać im sobie z nimi radzić. Zapraszam do lektury!

„Jednym z najczęstszych pytań, z jakim spotykam się ze strony rodziców jest pytanie, jak pomóc dzieciom w radzeniu sobie z emocjami. To pytanie ma często swoje drugie dno: rodzice chcieliby się dowiedzieć, co zrobić, aby ich dzieci emocji nie doświadczały, albo przynajmniej nie w tak intensywnym stopniu, jak to ma miejsce teraz. Chcielibyśmy, żeby nasze dzieci nie histeryzowały, nie wpadały w furię, nie  rzucały się z krzykiem na podłogę (zwłaszcza na środku zatłoczonego supermarketu), żeby nie rzucały zabawkami, nie biły innych dzieci (i/lub nas),  nie płakały.   Czasem bywa też, że chcielibyśmy, żeby i krzyczały trochę mniej z radości. Jednym słowem, żeby nie doświadczały takich emocji jak złość, frustracja, smutek, rozpacz, odraza. Bez tych wszystkich ‚trudnych’ emocji byłoby nam łatwiej być przy naszym dziecku.

Oczekujemy złotych rad i szybkich rozwiązań. W konfrontacji z intensywnością emocji dziecka stajemy się tak bezsilni, że zaczynamy wierzyć w metody karnych jeżyków, time-outów itp. Zbyt często przy tym zapominamy, że nasze dziecko nie jest małą miniaturką dorosłego, ale małym człowiekiem, który dopiero uczy się poznawać i regulować własne emocje. Czy wpadacie w złość, kiedy wasze dziecko po raz setny przewraca się podczas nauki stawiania swoich pierwszych kroków? Nie. Zamiast tego staracie się mu tym pomóc. Na spacer idziecie za rączkę, aby wesprzeć niestabilną jeszcze równowagę malucha, zabieracie ze sobą wózek, na wypadek gdyby wasz smyk się zmęczył. A gdy dziecko po raz kolejny przewróci się na chodniku, troskliwie zalepiacie na zadrapaniu plaster.  Wszyscy wiemy, że nauka chodzenia nie przychodzi od razu, ale wymaga czasu i ćwiczeń.  Dlaczego więc zakładamy, że nauka radzenia sobie z własnymi emocjami to umiejętność, która pojawi się sama z siebie, bez wysiłku i treningu?

Jeśli czytaliście poprzedni wpis dotyczący emocji to wiecie, że za umiejętność oswajania naszego emocjonalnego świata odpowiada część naszej kory nowej- płaty przedczołowe. Musimy pamiętać, że płaty przedczołowe to miejsce w naszym mózgu, które rozwija się bardzo długo. Kiedy dziecko przychodzi na świat, jego płaty przedczołowe zaczynają właściwie swój prawdziwy rozwój. Przed nimi ciężkie i skomplikowane zadanie do wykonania: integracja świata emocjonalnego. I tak, jak nauka biegania wymaga czasu, ćwiczeń i licznych potknięć, tak umiejętność regulowania własnych emocji wymaga jeszcze więcej czasu, jeszcze więcej ćwiczeń i jeszcze więcej potknięć. Nauka sprawnego chodzenia zabiera dziecku jakieś dwa i pół roku. Nauka zarządzania własnymi emocjami to proces, który rozkłada się niekiedy na dwadzieścia lat (przyjmuje się, że płaty przedczołowe są w pełni dojrzałe w okolicach dwudziestego roku życia). Wymaganie od trzy latka, żeby umiał konstruktywnie radzić sobie z zalewającą go właśnie falą złości i frustracji na wieść o tym, że nie kupisz mu nowych naklejek, zwłaszcza gdy ta sytuacja ma miejsce po pełnym wrażeń dniu w przedszkolu ( zmęczenie powoduje, że płaty przedczołwe gorzej sobie radzą z regulowaniem emocji), to tak, jakby wymagać od niemowlaka, że zaraz wstanie i samodzielnie przejdzie kilometr. (…)”


całość tekstu i inne ciekawe wpisy są do przeczytania tutaj:

Jak pomóc dzieciom radzić sobie z emocjami?


TERAPIA W GDAŃSKUGABINET PSYCHOTERAPII GDAŃSK

Portale internetowe: „Co to jest 'grzeczność’?”

Gabinet Psychoterapii GdańskNa portalu internetowym „Dzieci są ważne” pojawił się ciekawy artykuł dotyczący tak zwanego „bycia grzecznym”:

„Wyobraźmy sobie taką sytuację: Dziecko wybrało się z mamą na plac zabaw. Świetnie się bawi, tym bardziej, że znalazło kompana. Mama stara się mieć je na oku, zajmuje miejsce na ławce. Zjeżdżając ze zjeżdżalni dziecko wpadło do kałuży, której wcześniej nie zauważyło. Buty i skarpetki są całe w błocie.

Szybkim krokiem zbliża się mama, która mówi: “Tyle razy powtarzałam ci, żebyś był/a ostrożny/a. Zobacz, co zrobiłeś/aś. Jesteś niegrzeczny/a! Wracamy do domu!”. Z taką reakcją możemy się spotkać u dużej grupy rodziców, ale także babć i dziadków, nauczycieli oraz niań. Co to znaczy, że opiekunowie chcą, by dziecko “było grzeczne”?

Co to jest “grzeczność”?

To przede wszystkim popularna etykieta, którą nadają dzieciom opiekunowie. To pojęcie ogólnikowe, które raczej nie odnosi się do konkretnego zachowania. Używamy go zwykle w momencie, kiedy dziecko robi coś, na co nie wyraziliśmy zgody, co nam się nie podoba. Tymczasem dla dziecka jest to sformułowanie niezrozumiałe i abstrakcyjne, nawet jeśli sądzimy, że powinno wiedzieć, jakiego zachowania od niego oczekujemy w danej chwili.

Mówiąc do dziecka “jesteś (nie)grzeczny” automatycznie stawiamy siebie na pozycji dominującej, demonstrujemy swoją wyższość i władzę. Oceniamy jego zachowanie w sposób bardzo ogólny i wartościujący, nie mówiąc, co nas cieszy lub złości. Wysyłamy dziecku niejasny komunikat, a ono doświadcza oceny i braku jasności – nie wie, co w danym momencie zrobiło dobrze lub źle.

“Bądź grzeczny… bo zwykle nie jesteś”. Tak nasze słowa odbiera dziecko. Słysząc “bądź grzeczny” sądzi, że rodzic nie postrzega go jako dobrego człowieka. Inaczej nie powtarzałby z uporem maniaka tych słów.

Jak zwracać uwagę dziecku bez użycia słów “bądź (nie)grzeczny”?

Najlepiej jest dokładnie nazywać to, co zauważamy. Dać dziecku czytelną i krótką wskazówkę (instrukcję), co ma zrobić lub czego nie. Zapominamy, że to, co dla dorosłego jest oczywiste, nie jest takie dla dziecka. To niby proste, a jednak często sprawia nam trudność. Szybka ocena zachowania zawarta w słowach “grzeczny” i “niegrzeczny” to czasem najprostsze rozwiązanie, bo dobrze nam znane z własnego dzieciństwa. Sęk w tym, że jest ono nieskuteczne. Zamiast mówić: “jesteś dzisiaj niegrzeczny!”, powiedz:

  • “Kiedy będziesz u babci, chcę, żebyś pozbierał zabawki, gdy skończysz się bawić.”
  • “W sklepie możesz mi pomóc popchnąć wózek, iść obok albo mogę wozić cię w wózku”.
  • “Cieszę się, że wyszedłeś z piaskownicy, kiedy cię o to poprosiłam”.
  • “W kinie, by dobrze słyszeć, musimy być cicho i mówić szeptem. Żeby wszyscy dobrze widzieli, stawiamy nogi na podłodze, a nie ma fotelu w niższym rzędzie.” (…)”

cały tekst jest do przeczytania tutaj:

Co to jest „grzeczność”?


PSYCHOLOG W GDAŃSKUGABINET PSYCHOTERAPII GDAŃSK

Portale internetowe: „Rodzic po przejściach.”

Katarzyna Dobryniewska napisała artykuł dotyczący stosowania przemocy wobec dzieci. Obowiązkowa lektura dla każdego rodzica!

Gabinet Psychoterapii Gdańsk„Jak przerwać łańcuch złych doświadczeń z dzieciństwa, przemocy emocjonalnej i fizycznej i stać się świadomym rodzicem?

Jak zauważył Wojciech Marciszewski, założyciel Fundacji Rodzice Przyszłości: żeby zostać rodzicem nie trzeba ukończyć żadnej szkoły, nie ma wymogu zdania „egzaminu na rodzica”. Niestety – chciałoby się powiedzieć…  Tylko czy jakakolwiek szkoła lub egzamin coś by zmieniły? Od czego zależy to, jak realizujemy rolę matki czy ojca? Czy możemy się rozwijać jako rodzice i tym samym jako ludzie, dążąc do większej dojrzałości, a więc i do dojrzalszego rodzicielstwa? Jak to się dzieje, że nie wystarczy po prostu bardzo chcieć być dobrym rodzicem, żeby nim rzeczywiście być? Dlaczego w rodzinach zdarza się tyle przemocy, zarówno fizycznej, jak i emocjonalnej?

Podobne pytania można by mnożyć w nieskończoność. Odpowiedzi również nie ma jednej, prostej i oczywistej. Mimo tego nie ma wątpliwości, że warto przyglądać się temu, czym jest rodzicielstwo, a najlepiej gdyby przyglądać się swojemu rodzicielstwu stając się rodzicem bardziej świadomym swoich emocji, postaw czy motywacji, jakie kryją się za zachowaniami wobec dziecka. Wtedy dajemy sobie szansę na bycie rodzicem, może nie idealnym, ale wystarczająco dobrym, żeby zapewnić dziecku warunki zdrowego rozwoju.

Przemoc przenoszona z pokolenia na pokolenie

Bettelheim w książce „Wystarczająco dobrzy rodzice” (2012) w rozdziale o znamiennym tytule „Ideał a rzeczywistość” pisze, że „od samego początku dziecko wywiera znaczący i kształtujący wpływ na swoich rodziców”. To, jaki będzie ten wpływ, zależy od doświadczeń z okresu dzieciństwa rodzica, ale również od jego postawy wobec tych doświadczeń. W niniejszym artykule skupiam się na sytuacjach, gdy rodzic w okresie własnego dzieciństwa doznawał przemocy, choćby „tylko” emocjonalnej. Często bagatelizujemy tę formę przemocy, bo wydaje się ona mniej znacząca czy okrutna od przemocy fizycznej.

Warto podkreślić, że tak być nie musi, tym bardziej, że przemoc psychiczną trudniej dostrzec, nazwać po imieniu. W związku z tym sama ofiara często minimalizuje te doświadczenia i z trudem dostrzega skutki, jakie przemoc emocjonalna wywarła na jej życie, nawet gdy są one naprawdę znaczące i przynoszące wiele cierpienia.

Niestety osoba taka często również powiela schemat zachowań rodzicielskich swoich rodziców wobec własnych dzieci. I tak mamy błędne koło przemocy przenoszonej z pokolenia na pokolenie i kolejnych osób, które nie rozwijają w pełni swojego potencjału nie mają poczucia spełnienia w życiu. Brzmi to mocno pesymistycznie. Chcę jednak podkreślić, że nie mamy tu do czynienia z determinizmem i swego rodzaju skazaniem na określone funkcjonowanie w rolach życiowych. (…)”


cały tekst jest dostępny na stronie internetowej portalu „Dzielnica Rodzica”:

www.dzielnicarodzica.pl/42368/39/artykuly/mama_i_tata/mama_i_tata/Rodzic_po_przejsciach?cid=9176838


GABINET PSYCHOTERAPII GDAŃSKTERAPIA W GDAŃSKU

Wywiady: „Wychowanie – kara nie uczy dobrych zachowań. Ona tylko powstrzymuje te niedopuszczalne.”

Gabinet Psychoterapii Gdańsk

Bardzo ciekawy wywiad. Z psychologiem Barbarą Arską – Karyłowską rozmawia Aleksandra Szyłło („Wysokie Obcasy”):

„Coraz więcej mówi się o tym, żeby unikać karania dzieci. Zapytam przewrotnie: czy istnieje taka sytuacja, w której kara jest zasadna?

Tak. Ale zacznę od odpytania pani. Do czego pani zdaniem służy kara?

Na przykład siedzimy w pizzerii, córka z synem kopią się pod stołem, rzucają serwetkami i wyją. Proszę, tłumaczę – nic nie pomaga. W końcu mówię: „Jak nie przestaniecie, nie będzie bajki przez trzy dni”.

Czyli po co jest ta kara?

Żeby przestali.

No tak, prawie dobrze. Kara ma zastosowanie, kiedy chcemy natychmiastowo przerwać jakieś działanie dziecka. Dlaczego twierdzę, że pani przykład jest prawie dobry? Bo ograniczyłabym się ze stosowaniem kar do sytuacji, gdy działanie dziecka zagraża bezpieczeństwu i trzeba to zachowanie przerwać natychmiast. Dziecko wybiega na ulicę. Wchodzi dziesiąty raz na zjeżdżalnię pod prąd, mimo że na placu zabaw jest tłok i w każdej chwili grozi kolizja. Wtedy stosujemy karę.

Kara powinna być bezpośrednio związana tematycznie z niepożądanym zachowaniem dziecka, działać natychmiast i uchronić dziecko przed niebezpieczeństwem. Czyli np. za wybiegnięcie na ulicę sześciolatek do końca spaceru idzie prowadzony za rękę. A nie: „Za wybiegnięcie na ulicę po powrocie do domu zabiorę ci klocki na tydzień”, „Za uparte wdrapywanie się na zjeżdżalnię pod prąd natychmiast opuszczamy plac zabaw”.

Znam dzieci, które powiedzą: „No i co z tego, wcale już nie muszę być na tym placu zabaw, i tak mi się znudził”.

Tym bym się akurat w ogóle nie przejmowała. Dziecku takie rzeczy nie są obojętne, nawet jeśli świetnie udaje, że są. (…)”


cały wywiad jest do przeczytania na stronie internetowej „Wysokich Obcasów”:

www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,53664,18005518,Wychowanie__Kara_nie_uczy_dobrych_zachowan__Ona_tylko.html


GABINET PSYCHOTERAPII GDAŃSKPSYCHOTERAPEUTA W GDAŃSKU

Portale internetowe: „Jakich bohaterów potrzebują dzieci?”

Gabinet Psychoterapii GdańskNa portalu internetowym „Mam terapeutę” pojawił się ciekawy wpis dotyczący roli posiadania bohaterów w dziecięcym świecie. Autorką jest psycholog Anna Bal:

„Maluchy bacznie obserwują świat, zapamiętują i powielają ulubione schematy. Tym samym uczą się i rozwijają, pod warunkiem, że mają wystarczająco dobre wzorce.

Nasi mali naśladowcy

Dzieci potrzebują w swoim życiu bohaterów niemalże tak samo, jak swoich rodziców. W idealnym świecie dzieci są kochane i otoczone opieką. Rodzice odpowiadają za przekazanie swoim małym naśladowcom takich modeli zachowania, które w przyszłości pozwolą im żyć szczęśliwie w społeczeństwie i budować satysfakcjonujące relacje z innymi ludźmi. Świat jednak nie jest idealny, a więc rodzice, mimo najszczerszych chęci, nie zawsze są w stanie zaprezentować dzieciom odpowiednie wzorce. Poza tym, zanim dziecko będzie mogło uczyć się od swoich rodziców, może potrzebować innych bohaterów, którzy pomogą im oswoić podstawowe lęki i konflikty rozwojowe, a także będą stanowić źródło identyfikacji i wzmocnienia korzystnych wzorców relacji.

„Wystarczająco dobry bohater”

Jakich więc bohaterów potrzebują nasze dzieci? Zastanawiając się nad odpowiedzią, przychodzi mi do głowy pojęcie „wystarczająco dobrego bohatera”, stworzone w oparciu o pojęcie „wystarczająco dobrej matki” (za: D.W. Winnicott: Dom jest punktem wyjścia. Eseje psychoanalityczne, Wyd. Imago, Gdańsk 2010). Termin ten w dużej ogólności można wyjaśnić tym, że matka nie musi być „idealnym rodzicem” (gdyż idealni rodzice nie istnieją), lecz jedynie w wystarczająco dobry sposób spełniać swą matczyną funkcję. W taki sposób chciałabym również opisać cechy, które „powinien” spełniać wystarczająco dobry bohater dziecięcy.

Małe dzieci potrzebują pomocy w radzeniu sobie z wieloma trudnymi sytuacjami, jakie mają miejsce w ich dziecięcym świecie. Często doznają bardzo silnych emocji, których nie potrafią nazwać, zatrzymać, nie rozumiejąc ani zaistniałej sytuacji, ani siebie. W tym celu potrzebują identyfikacji z bohaterami bajek, filmów, książek, którzy pomogą im przejść przez te trudne stany, wzbogacą wiedzę o sobie i świecie. Dobrze by było, żeby bohater wykazywał optymalne podobieństwo, a problemy rozwiązywał za pomocą środków dostępnych w świecie ludzkim, wówczas dziecko będzie mogło razem z nim przeżyć swoje problemy rozwojowe. (…)”


cały tekst jest do przeczytania tutaj:

www.mamterapeute.pl/jakich-bohaterow-potrzebuja-dzieci


POMOC PSYCHOLOGICZNA W GDAŃSKUGABINET PSYCHOTERAPII GDAŃSK

Portale internetowe: „Jak wychować człowieka z poczuciem własnej wartości?”

Gabinet Psychoterapii GdańskNa portalu internetowym „Dzieci są ważne” pojawił się ciekawy tekst – poradnik dotyczący poczucia własnej wartości u dzieci. Autorką jest Ewelina Adamczyk. Warto przeczytać!

„Kiedy myślę o poczuciu wartości człowieka, wyobrażam sobie dom i jego fundament. Zdarza się, że budowniczy użyją zbyt słabych materiałów, bywa że miejsce na dom zostało niezbyt roztropnie wybrane i fundament jest stale podmywany przez wodę. Bywa i tak, że dom dostaje solidny fundament w bezpiecznym otoczeniu.

Zatem bez poczucia własnej wartości trudno wyobrazić sobie spełnione, udane, satysfakcjonujące życie człowieka – małego i dużego.

Agnieszka Stein tak mówi o poczuciu własnej wartości:

„Dobrze, że jestem na świecie. Mam tu swoje miejsce i jestem potrzebny. Mam własną drogę do przejścia, własną lekcję do nauczenia i własne zadanie do wykonania. Nie jestem ani lepszy, ani gorszy od innych i nie ma nikogo na świecie takiego samego, jak ja. Jestem niepowtarzalny. W tej chwili może niewiele wiem i umiem, ale cały czas się uczę i rozwijam. Robię to we własnym tempie i najlepiej jak potrafię.”

„Jestem w porządku i mam swoją wartość tylko dlatego, że istnieję”, dodaje Jesper Juul.

Zdolne to za mało

Takie postrzeganie dziecka rodzice przyjmują w pierwszych latach jego życia – jest ono darem, cudem, źródłem radości i miłości. Niestety zdarza się zbyt często, że z budowania poczucia własnej wartości rodzice, sami nie wiedząc kiedy, zaczynają inwestować w kształtowanie u dziecka wiary w siebie, w swoje możliwości, zdolności – a to nie to samo. Nie ma w tym nic niewłaściwego, ale wzmacnianie wiary w siebie nie spowoduje podniesienia poczucia własnej wartości, jeśli jest ono niskie. T, jak zdolne czuje się dziecko, nie podniesie jego samooceny.

Warto zadbać o to, by dziecko miało satysfakcję z faktu bycia sobą – „jestem ok, taki, jaki jestem”. By nie czerpało radości życia tylko z tego, co mu się udało, co osiągnęło – „lubię siebie, mimo, że nie potrafię pływać, nie udaje mi się zbudować wieży z klocków, boję się ciemności”.

Jak zatem wspierać poczucie wartości u dzieci?

1. Dostrzegać i akceptować takimi, jakimi są.

Bez ocen i etykietek – także tych pozytywnych – widzę, słyszę, jestem, gdy moje dziecko potrzebuje mojej uwagi np.:

„Mamo, patrz” – „Widzę cię” zamiast – „Super!, ależ jesteś zdolna”. Dostrzeganie istnienia dziecka zastępuje chwalenie osiąganych przez nie celów.

„Boję się”  – „ Jestem przy tobie. Boisz się, bo tego nie znasz….” zamiast „ Nie ma się co bać, przecież to nic takiego”.

Uznawanie uczuć dziecka zastępuje ich bagatelizowanie i podważanie.

2. Wyrażać miłość i czułość tak, by dziecko czuło się kochane.

Czasem wystarczy spojrzenie, uśmiech, pomachanie ręką w odpowiedzi na zaproszenie dziecka, by uczestniczyć w jego doświadczeniu zamiast: „ Uważaj, bo spadniesz i złamiesz nogę . Ciągłe zamartwienie się odwraca uwagę dziecka od nowych doświadczeń i skupia ją na uczuciach matki. Jednocześnie osłabia rozwój poczucia własnej wartości, gdyż dziecko otrzymuje komunikat ”nie może ci się to udać”. Można powiedzieć o swoich uczuciach: „Nie czuję się pewnie, gdy to widzę, boję się, że…chcesz mojej asekuracji?” (…)”


cały artykuł jest do przeczytania tutaj:

www.dziecisawazne.pl/jak-wychowac-czlowieka-z-poczuciem-wlasnej-wartosci/


PSYCHOTERAPIA W GDAŃSKUGABINET PSYCHOTERAPII GDAŃSK

Wpisy na blogach: „Dlaczego nastolatki buntują się?”

Gabinet Psychoterapii GdańskNa blogu NISHKA.PL pojawił się bardzo ciekawy tekst na temat dojrzewania i separacji. Warto przeczytać!

Z 15-letnią córką mam dobrą relację: rozmawiamy, żartujemy, wiemy co u siebie słychać, lubimy swoje towarzystwo. Jednak równie często jej wzrok mówi: „Nie mogę na ciebie patrzeć. Odejdź, zagiń, przepadnij, mamo”. 

Iskrzące między nami napięcie nie przypomina tego, które pcha ku sobie zakochanych, lecz bardziej to, które odpycha od siebie pary z bardzo długim stażem.

Bywa, że kontestuje wszystko, co powiem i zrobię: dobór składników do potrawy (fatalna kompozycja), sposób śpiewania piosenki w samochodzie (najgorszy z możliwych), komentarz do wydarzeń na świecie (zupełnie nietrafiony), wybór wakacyjnego miejsca pobytu, styl zakupionej sukienki itd.

Gdy piszę ten tekst, właśnie wbiegła wściekła do pokoju, krzycząc:

– Jak mogłaś zjeść pół słoika Nutelii??!

– Wcale nie zjadłam pół słoika, to były dwie ostatnie łyżki – bronię się i daję Wam słowo, to były dwie łyżki, no może cztery… – Wczoraj  wieczorem robiłam dziewczynom (młodszej córce i jej koleżance) kanapki – dalej się bronię i nie wierzę własnym uszom. Dlaczego mam tłumaczyć się córce ze zjedzenia produktu, który kupiłam za własne pieniądze?

– Jak mogłaś to zrobić, mamo? Nie mogę na ciebie patrzeć! – krzyczy i znika za drzwiami DYNAMICZNIE zamkniętymi.

A teraz uwaga: w szafce stoi drugi, cały słoik tego czekoladowego kremu i córka o tym wie. Nie chodzi tu więc o to, że pozbawiłam ją przesłodkich kalorii, wtedy złość byłaby w pewnym sensie usprawiedliwiona. Tu chodzi o mnie. Tu chodzi o to, że drażnię ją i irytuję. Tym, że jestem.

Czasem, gdy siada obok mnie, mam wrażenie, że ma mi ochotę przyłożyć, bynajmniej nie porcji jedzenia. Jeżeli już to porcją. Przy obiedzie siedzimy sobie w miłej atmosferze, żartujemy, śmiejemy się, a już przy kolacji patrzy na mnie tak, że gdyby jej wzrok potrafił zabijać, to byłabym już martwa.

Żeby zacząć żyć swoim życiem, musimy najpierw oddzielić się od rodziców.

Jakiś czas temu spytałam o to znajomą psycholog i oto, co usłyszałam.

– 15-latka, która ma świetną relację z mamą opartą wyłącznie na miłości: TO byłoby dopiero podejrzane. Nie widzę nic niepokojącego w tym, co mówisz. To, że czuje do ciebie złość jest zupełnie normalne w tym wieku – wyjaśniła mi.

– Ale dlaczego tak się dzieje? – spytałam.

– Żeby łatwiej było się wam rozdzielić. Żeby córka mogła pójść własną drogą. Osoby, którym to się nie udało, które mają zbyt silny związek ze swoimi rodzicami, mają zwykle przez to wiele problemów w relacjach z innymi ludźmi i z samym sobą. Żeby zacząć żyć swoim życiem, musimy najpierw oddzielić się od rodziców.

– Nasza relacja bywa teraz taka trudna, żeby łatwo było jej się ode mnie oddzielić? – dalej pytałam, mimo że przecież przed chwilą to usłyszałam.

  Tak. Jej od ciebie, a tobie od niej. Bo przyznaj, ty też masz czasem dość córki, co?

– O tak 🙂 Czasem żartujemy sobie z mężem i mówimy do niej: „Słuchaj, a może liceum nie tylko z internetem, ale i z internatem, he? Na przykład może jakieś… we Wrocławiu? (czyli najbardziej oddalonym od naszego miasta mieście).

– Otóż to. W sytuacji, gdybyście były wciąż tak blisko związane: bezwarunkowo uwielbiałybyście się, nieustannie czułybyście się w swoim towarzystwie doskonale, to rozstanie byłoby bardzo bolesne, a może nawet niewykonalne.

W momencie, gdy to zrozumiałam życie stało się prostsze.

Niechęć do rodzica pomaga dziecku odejść.

Rzeczywiście, gdyby moja relacja z nastolatką była porównywalna do tej jaką miałyśmy, gdy była młodsza, czyli relacji, w której dominował zachwyt, bezwarunkowa miłość, czułość, potrzeba bliskości (czyli porównując do relacji męsko-damskich: stan zakochania), to rozstanie sprawiłoby nam wiele bólu, jakby ktoś wyrżnął nam po kawałku serca.

Tymczasem teraz zaczynamy przypominać „ludzi, którym nie układa się w związku”. Drażnimy się nawzajem i irytujemy, jest nam zbyt ciasno, zaczyna nam brakować powietrza, czasem aż chce się powiedzieć: „Słuchaj, mam tego dość, koniec z nami!”

To, że coraz częściej tak trudno nam znieść swoje towarzystwo, sprawia że wkrótce będziemy mogły naturalnie i w miarę bezboleśnie odłączyć się od siebie. Moje dziecko będzie w stanie samo stanąć na własnych nogach. (…)”


cały artykuł jest dostępny na stronie internetowej blogu NISHKA.PL:

www.nishka.pl/dlaczego-nastolatki-buntuja-sie-pozwol-dziecku-odejsc-od-siebie-hen-daleko/


PSYCHOTERAPEUTA W GDAŃSKUGABINET PSYCHOTERAPII GDAŃSK

Portale internetowe: „Pozwólcie dzieciom dobrze się bawić.”

Psychoterapeuta w GdańskuNa portalu internetowym „Charaktery” pojawił się krótki artykuł dotyczący ważnej kwestii wychowawczej – pozwalaniu dzieciom na zabawę:

„Ryzykowne zabawy dzieci, te które ich rodziców przyprawiają o palpitację serca, są pożyteczne i ważne dla rozwoju – przekonują psychologowie i radzą, by dawać dzieciakom więcej swobody.

Nie wolno biegać po deszczu i mierzyć własnymi stopami głębokości czy długości kałuż, bo to pewny sposób na przeziębienie i chorobę. Nie wchodź na drzewo, bo spadniesz i złamiesz rękę albo nogę. Sanki i stroma górka to prosta droga do okaleczenia. Oddalanie się od domu może skończyć się tym, że zabłądzisz, zaginiesz albo ktoś cię porwie i zrobi ci krzywdę – litania zakazów, którą wygłaszają rodzice do swoich dzieci jest nieskończenie długa, współcześni troskliwi rodzice często próbują ukrywać swoje dzieci pod kloszem i usuwać spod ich nóg najdrobniejsze przeszkody. To błąd, przekonują psychologowie – trochę ryzyka w zabawie jest dla dziecka dobre, rozwija go zarówno pod względem fizycznym jak i psychologicznym.

Zaplanowane dzieciństwo

– Niebezpieczne zabawy przyczyniają się do większej ruchliwości dzieci, zapobiegają siedzącemu trybowi życia i służą socjalizacji najmłodszych – uważa Mariana Brussoni, psycholog rozwojowy z University of British Columbia. Jej badania wykazały, że przyzwolenie rodziców na takie formy spędzania wolnego czasu wcale nie zwiększa ryzyka kontuzji lub psychicznej traumy.
– Od lat 90. dzieciństwo wygląda inaczej. Rodzice bardziej kontrolują dzieci, nie pozwalają się włóczyć, sami planują im wolny czas – mówi Tim Gill, autor książki  „No Fear: Growing Up in A Risk Averse Society”. – Rodzice robią to w dobrej wierze. Są świadomi niebezpieczeństw czyhających na najmłodszych i ich naiwnego spojrzenia na świat. Mimo dobrych chęci, ograniczenie do zera dziecięcej wolności nie jest dobrym posunięciem.
Mariana Brussoni z kilkoma współpracownikami przeprowadziła wnikliwą analizę badań psychologicznych dotyczących tego, jakie korzyści i zagrożenia niesie szczypta ryzyka podczas zabawy. Z tysięcy badań naukowcy wyselekcjonowali 21 najlepszych pod względem metodologicznym. Żadne z nich nie pozwalało na wyciągnięcie wniosków, jakoby ryzykowne zabawy miały zły wpływ na dzieci. Większość wskazywała za to, że ryzyko podejmowane przez najmłodszych poprawia ich rozwój fizyczny, podnosi ich pewność siebie oraz odporność w obliczu napotykanych trudności. (…)”


cały artykuł jest do przeczytania na stronie internetowej portalu „Charaktery”:

www.charaktery.eu/wiesci-psychologiczne/9579/Pozw%C3%B3lcie-dzieciom-dobrze-si%C4%99-bawi%C4%87/


TERAPIA GDAŃSKPSYCHOTERAPEUTA W GDAŃSKU