Wywiady: „Książę z bajki cię wykończy.”

W „Gazecie Wyborczej” pojawił się wywiad Agnieszki Jucewicz dotyczący współczesnej udręki związanej z podejmowaniem niezliczonych decyzji dziennie oraz ze zjawiskiem tzw. paradoksu wyboru. Na pytania odpowiada profesor psychologii w Swarthmore College w Pensylwanii, Barry Schwartz:

Psychoterapia Psychodynamiczna w Gdańsku„Agnieszka Jucewicz: Wie pan, co robi mój sześcioletni syn, gdy go pytam, w co by się chciał pobawić albo co ma ochotę zjeść?

Barry Schwartz: Co?

Rzuca się z rozpaczą na kanapę, wykrzykując: „Nie wiem!”. Zwykle doprowadzało mnie to do szału, ale po lekturze pana książki „Paradoks wyboru” zrozumiałam, że on naprawdę cierpi.

– A razem z nim wielu dorosłych, którzy są równie nieszczęśliwi, stając w obliczu tysiąca decyzji dziennie. Może już nie rzucają się z płaczem na kanapę, za to żyją w potwornym napięciu i lęku. Dokonywanie wyboru przez dzieci to zresztą szalenie ciekawy i kompletnie zaniedbany obszar badań naukowych. Niesłusznie, bo problem będzie się pogłębiał. Dzieci uczą się od dorosłych, a dorośli są coraz mniej sprawni, jeśli chodzi o umiejętność wybierania.

Na czym właściwie polega ten problem z wyborem?

– Na tym, że dzisiaj jest on po prostu zbyt duży! Liczyła pani kiedyś, ile jest rodzajów płatków w supermarkecie, w którym robi pani zakupy? Ile sosów do makaronów, ile win?

To źle, że tak dużo? Przecież każdy może znaleźć coś dla siebie.

– Przez długi czas duży wybór kojarzył się z wolnością, autonomią i samostanowieniem. W świecie, w którym istnieje praktycznie nieskończona liczba opcji, każdy znajdzie, jak to pani określiła, „coś dla siebie”. Tyle że okazało się, że kiedy mamy tysiąc możliwości, pojawia się podstawowy kłopot z określeniem, czym to „coś dla siebie” tak naprawdę jest. Wtedy wybór przestaje już być błogosławieństwem. W 2000 roku Sheena Iyengar i Mark Lepper, amerykańscy naukowcy, w sklepie z luksusowymi towarami wystawili słoiki z egzotycznymi dżemami do degustacji. Każdy z klientów dostał bon uprawniający do jednodolarowej zniżki, gdyby zdecydował się na kupienie któregoś z tych dżemów. Gdy wystawiono sześć rodzajów smaków, na zakup zdecydowało się aż 30 proc. klientów. Ale gdy zwiększono asortyment do 24 smaków, odsetek kupców zmalał do 3 proc. Większy wybór paraliżował ludzi. Praca Iyengar i Leppera opisująca ten eksperyment nosi tytuł „Kiedy wybór demotywuje” i jest bodaj pierwszym naukowym dowodem na to, że za dużo dobrego może szkodzić.

Dlaczego tak się dzieje?

– Moje długoletnie badania nad tym zagadnieniem pokazują, że rośnie grupa osób, które boją się dokonać jakiegokolwiek wyboru, by nie mieć poczucia, że źle wybrały. Wolą niczego nie wybierać, niż czuć się przegranymi.

Ale ci, którzy się na coś zdecydują, wcale nie mają się lepiej. Często czują niedosyt, a nawet żal i poczucie winy, bo zaczynają się rozwodzić nad tym, co by było, gdyby wybrali jedną z możliwości, które właśnie odrzucili. „A może któryś z tych pozostałych 23 dżemów byłby lepszy?”. Ten stan swoistego paraliżu coraz częściej dostrzegam u moich studentów. Chociaż to bardzo zdolni ludzie z ogromnym potencjałem, kończą studia i kompletnie nie wiedzą, co ze sobą począć. Lądują więc w byle jakiej pracy, żeby tylko opłacić czynsz i mieć na jedzenie. I tak sobie trwają. Wie pani, że Starbucks ma najlepiej wykształconą kadrę w Stanach Zjednoczonych? (…)”


cały tekst jest dostępny na stronie internetowej „Gazety Wyborczej”:

www.wyborcza.pl/magazyn/1,145323,18112084,Ksiaze_z_bajki_cie_wykonczy.html


TERAPIA GDAŃSKPSYCHOTERAPIA PSYCHODYNAMICZNA W GDAŃSKU

Prasa: „Anoreksja. Na życie muszę zasłużyć.”

Poruszający i przerażający list od czytelniczki cierpiącej na anoreksję ukazał się na stronie internetowej „Wysokich Obcasów”:

Psychoterapia Psychodynamiczna w Gdańsku„Nie napiszę, jak mam na imię, ile dokładnie mam lat, gdzie mieszkam, pracuję i jaki kierunek studiów skończyłam. Nie napiszę także, jak wyglądam, jakie mam zainteresowania, czy mam rodzeństwo. Opowiem tyle, ile mogę opowiedzieć, nie pozwalając, by ktoś mnie zidentyfikował. Bo to, o czym zaraz napiszę, to mój najpilniej strzeżony sekret, znany tylko kilku osobom z mojego najbliższego otoczenia.

Nie napiszę, ile lat mija w tym roku od momentu, gdy zostałam przyjęta do szpitala psychiatrycznego, w którym spędziłam trzy długie miesiące. Diagnoza brzmiała: anoreksja.

Nie napiszę, ile miałam wtedy lat, jakiego byłam wzrostu i ile ważyłam. Nie napiszę, ile lat mam teraz i ile ważę. Poprzestanę na informacji, że ważę dwa i pół razy tyle co w momencie przyjęcia do szpitala, co jest dolną granicą normy dla mojego wzrostu. Od śmierci mogły mnie dzielić 2-3 kilogramy.

Nie napiszę, gdzie znajduje się szpital, do którego trafiłam. Temat szpitala już nie jest poruszany przez moją rodzinę. Osobom spoza rodziny nie mówiłam nic na ten temat lub oszukiwałam je, podając inne szpitale i inne choroby. Gdy teraz o tym myślę, stwierdzam, że na podstawie wyglądu najłatwiej było powiedzieć, że mam raka. Czy teraz czuję się zdrowa? Nie, nie zawsze.

Anoreksja nie jest chorobą, którą dałoby się zredukować do chęci bycia szczupłą, podtrzymywaną przez wizerunki modelek w mediach. To sposób myślenia obejmujący pewnie większość dziedzin życia. Odsunięcie bezpośredniego zagrożenia dla życia – odkarmienie chorego – to jedno. Psychoterapia, a potem zmiana sposobu myślenia, to drugie zadanie. Znacznie trudniejsze.

Napiszę, że jestem obecnie gdzieś między 20. a 30. rokiem życia. Życia, które już od dawna nie jest normalne i być może już nigdy nie będzie. Życia, którego większość spędziłam w większej lub mniejszej izolacji, którą narzuciłam sobie sama. Na wysiłkach mających zbliżyć mnie do spełnienia celów, które także narzuciłam sobie sama. Gdybym miała streścić te cele w kilku słowach, powiedziałabym: chodziło o to, by być najlepszą. W każdej dziedzinie. Zrobić jakąś Wielką Rzecz lub Wielkie Rzeczy, dostatecznie wspaniałe, by wymazać choć na chwilę palący wstyd, który towarzyszy mi niemal zawsze. Udowodnić innym, a przez to i samej sobie, że jestem warta życia i że zasługuję na coś, na cokolwiek. Na życie. Bo w pewnym momencie zapomniałam, kiedy ostatnio czułam się warta życia, nie wspominając o takich rzeczach, jak na przykład miłość. (…)”


cały list jest do przeczytania tutaj:

www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,66725,18130682,Anoreksja__Na_zycie_musze_zasluzyc.html


PSYCHOTERAPIA PSYCHODYNAMICZNA W GDAŃSKUTERAPEUTA GDAŃSK

Wywiady: „Lojalność dobra i zła. Co robimy z niewygodną prawdą.”

Na stronie internetowej „Gazety Wyborczej” (dodatek „Duży Format”) można przeczytać wywiad z psychoterapeutką, Zofią Milską – Wrzosińską. Redaktor „Gazety” , Agnieszka Jucewicz pyta o relacje międzyludzkie, lojalność, więź. Warto przeczytać!

Psychoterapia Psychodynamiczna w GdańskuLojalność – co to takiego?

– To taka więź z drugim człowiekiem, która sprawia, że nasz własny interes nie jest bezwzględnie priorytetowy, czyli że jesteśmy gotowi w imię relacji z tą osobą ponieść stratę, zrobić coś dla nas niekorzystnego. Począwszy od drobiazgów, skończywszy na rzeczach zasadniczych.

Te drobiazgi to co na przykład?

– Powiedzmy, że w pracy grupa oplotkowuje nieobecną koleżankę, a ktoś psuje przyjemność, mówiąc: „Nie przesadzajcie, czepiacie się. Przecież to nieprawda, że ona zawsze wychodzi wcześniej, bo musi odebrać dziecko. Zostawała dłużej, kiedy ktoś z nas miał jakąś sprawę do załatwienia. I to jakaś bzdura, że przedstawia szefowi wspólne projekty jako swoje. Pomogła mi przygotować sprawozdanie na ostatnią chwilę i nie chwaliła się ani przed szefem, ani przed nikim”.

Taka osoba zachowuje się lojalnie wobec nieobecnej koleżanki, ale naraża się na niechęć pozostałych, ponieważ zakłóca wspólną rozrywkę, powoduje, że obgadujący czują się skrytykowani, obwinieni o nielojalność.

Po co ona ryzykuje takie wykluczenie? I to, że sama stanie się ofiarą plotek?

– Może być lojalna wobec koleżanki albo wobec jakiejś wartości (np. żeby nie dawać fałszywego świadectwa) i ze względu na to jest gotowa zrezygnować z korzyści, jakie daje przynależność do grupy.

To z powodu lojalności żyrujemy znajomemu pożyczkę, jeśli wiemy, że bez naszej pomocy sobie nie poradzi, mimo że boimy się ryzyka.

To lojalność skłania nas do odwiedzin u chorego przyjaciela w szpitalu, chociaż oddział szpitalny wywołuje w nas przerażenie ze względu na własne wspomnienia.

Idziemy tam, ponieważ przyjaciel nas potrzebuje.

A jeśli to nie przyjaciel? W dodatku ktoś, z kim się często nie zgadzamy? Co sprawia, że zachowujemy się wobec niego lojalnie – wykonujemy zadania, które nam zleca, nie donosimy na jego decyzje jego przełożonym?

– U niektórych lojalność jest selektywna – dotyczy wybranych osób czy grup (np. „swoich”), a wobec pozostałych nie obowiązuje. Inni, jak w podanym przykładzie, starają się być lojalni w ogóle – tyle że czasem różne lojalności mogą być w konflikcie. Chcąc nie chcąc, stosuje się hierarchię lojalności – jeśli dowiadujemy się, że nasz przyjaciel zdradza żonę albo próbuje wygryźć szefa, niekoniecznie powiadomimy szefa lub żonę, chociaż ich cenimy i zasadniczo jesteśmy wobec nich lojalni.

Co mamy z lojalności?

– Pyta pani o zyski? Lojalność nie zakłada żadnych dodatkowych korzyści. Jak pisał Leśmian, wprawdzie w zupełnie innej sprawie: ona „…w całym niebie nie zna innych upojeń oprócz samej siebie”. Zdaniem wybitnych psychologów społecznych Baumeistera i Leary’ego potrzeba przynależenia i pragnienie więzi interpersonalnej to podstawowe motywacje ludzkie. A ich fundamentem jest lojalność – nas wobec innych i innych wobec nas.

Ja myślałam raczej o takich korzyściach jak na przykład lepsze mniemanie o sobie, poczucie, że jesteśmy „porządni”.

– Jeśli zachowywalibyśmy się lojalnie po to, żeby poprawić mniemanie o sobie, to lojalny byłby może uczynek, ale nie intencja, bo nie dobro drugiego człowieka byłoby dla nas najważniejsze, tylko własne. (…)”


cały tekst jest dostępny na stronie internetowej:

www.wyborcza.pl/duzyformat/1,149687,19382499,lojalnosc-dobra-i-zla-co-robimy-z-niewygodna-prawda.html


TERAPIA GDAŃSKPSYCHOTERAPIA PSYCHODYNAMICZNA W GDAŃSKU

Audycje radiowe: „Chory psychicznie jest niebezpieczny? Polskie stereotypy są krzywdzące.”

W eterze Polskiego Radia 4 wyemitowana została rozmowa z z lekarzami ze szpitala psychiatrycznego w Tworkach, drem Jonathanem Britmannem i Jarosławem Ziółkowskim. Jest mowa o normie, patologii, osobach chorych psychicznie i o tym, jak są one postrzegane w Polsce.

Psychoterapia Psychodynamiczna w GdańskuTak rozmowa została opisana na stronie internetowej popularnej radiowej „czwórki”:

„Stosunek Polaków do osób zmagających się z chorobami psychologicznymi wciąż pozostaje niezmienny. Od lat powiedzenie komuś „wyszedłeś z Tworek, Dziekanki, Kochanówki, albo innego szpitala” kojarzy nam się jednoznacznie i nacechowane jest pejoratywnie.

Jak przyznaje dr Jonathan Britmann, psycholog, psychoterapeuta, kierownik zespołu leczenia środowiskowego w szpitalu w Tworkach, a także prezes Polskiego Towarzystwa Psychologii Klinicznej, określeniami „wariat”, „schizofrenik” opisuje się ludzi, uważanych „z góry” za niebezpiecznych, a pacjenci szpitali kojarzą się z osobami udającymi na przykład Napoleonów, którzy wydają rozkazy swojej wyimaginowanej armii, albo Chrystusów, którzy niosą dobrą nowinę. Skąd bierze się negatywne wyobrażenie Polaków na temat szpitali psychiatrycznych? – Jest to odległa historia, wynikająca z krzywdzących najczęściej stereotypów – mówi ekspert. – Prawda jest także taka, że gmachy szpitali psychiatrycznych nie wyglądają  zachęcająco. To najczęściej pocarskie budynki z czerwonej cegły, mają kraty w oknach i wyglądają więziennie.

Obok lęku, który wzbudzają pacjenci „psychiatryków” z większości Polaków, przyznanie się do pobytu w takim miejscu – zdaniem Jarosława Ziółkowskiego, psychologa, leczącego pacjentów w Tworkach – wzbudza w rozmówcach także fascynację. – Tajemnica, związana ze szpitalem psychiatrycznym ludzi intryguje. Nie wiedzą do końca, co tam się tak naprawdę dzieje – mówi gość „Na cztery ręce”. (…)”


całej audycji oraz innych rozmów na pokrewne tematy można posłuchać na stronie internetowej Radia 4:

www.polskieradio.pl/10/601/Artykul/1234883,Chory-psychicznie-jest-niebezpieczny-Polskie-stereotypy-sa-krzywdzace


PSYCHOLOG GDAŃSKPSYCHOTERAPIA PSYCHODYNAMICZNA W GDAŃSKU

Portale internetowe: „Psychoterapia – czy to dla mnie?”

Krótki, praktyczny „poradnik” dla osoby, która zastanawia się nad podjęciem psychoterapii – tak w skrócie można opisać ten artykuł, który napisała psychoterapeutka, Anna Radomska – Malczak. Tekst ukazał się na portalu internetowym „Polki.pl”:

Psychoterapia Psychodynamiczna w Gdańsku„Czym jest psychoterapia? Jaki jest jej cel? Jaki przebieg może mieć terapia? Jaką rolę w czasie psychoterapii odgrywa psychoterapeuta? Co możemy osiągnąć w czasie terapii?

Ludzie rozpoczynają psychoterapię z różnych powodów. Ktoś nie radzi sobie z rozstaniem z bliską osobą, ktoś z napadami lęku, ktoś czuje, że jego życie traci sens, jeszcze ktoś inny chce pozbyć się destrukcyjnych nawyków, nabrać pewności siebie lub polepszyć jakość swojego życia. Czy psychoterapia może to zapewnić?

Co może psychoterapia?

Cierpienia, niepowodzenia, smutki i stres są wpisane w ludzkie życie. Psychoterapia nie służy temu, by pozbawić nas tych uczuć. Nie upodobni ona naszego życia do bezchmurnego nieba i nie doprowadzi do stanu nieprzemijającej szczęśliwości. Nie jest to ani możliwe, ani potrzebne.

Pozbawienie człowieka realnych trudności też nie jest jej zadaniem. Znalezienie zatrudnienia na rynku pracy z wysokim wskaźnikiem bezrobocia jest zadaniem trudnym. I trudnym pozostanie. Jeśli opuścił nas partner, udział w psychoterapii nam go nie przywróci. Zadaniem psychoterapii zarówno w pierwszym, jak i drugim przypadku, jest znalezienie najlepszych możliwych sposobów radzenia sobie w zaistniałych sytuacjach.

Podstawą psychoterapii jest założenie, że każdy człowiek posiada wrodzoną zdolność do zaspakajania swoich potrzeb, do wzrostu i rozwoju osobistego. Jest to naturalnym warunkiem życia i synonimem dobrostanu. Jeśli proces ten okazuje się zablokowany, przeżywamy wewnętrzne poczucie dyskomfortu, cierpimy. Psychoterapia może nam pomóc w zobaczeniu, dlaczego nie możemy zaspokoić swoich potrzeb, jakie są tego przyczyny, mechanizmy i co możemy zrobić, by poczuć się lepiej.

Psychoterapia to wspólna praca i odpowiedzialność

Moralne znaczenie psychoterapii polega na tym, że pomaga ona ludziom wziąć odpowiedzialność za własny rozwój (za stanowienie o sobie samych), do którego jesteśmy powołani chociażby z racji przynależności do rodzaju ludzkiego.

Psychoterapia nie polega na naszej pasywnej obecności w gabinecie terapeutycznym, podczas gdy terapeuta nas „leczy” lub „uczy”. Jest to zawsze wspólna praca, wspólna odpowiedzialność za przebieg terapii. Terapeuta, w zależności od zapotrzebowania procesu terapeutycznego, może być katalizatorem, przewodnikiem lub towarzyszem w naszej podróży do wewnętrznego świata. Nie zostanie on jednak ani naszym lekarzem, ani nauczycielem.

Jeśli przełożymy odpowiedzialność za przebieg naszej terapii na psychoterapeutę, nie będzie to prawdziwa psychoterapia. Niektórym terapeutom udaje się co prawda „zdjąć”, na jakiś czas, niektóre dręczące nas objawy, np. uczucie przygnębienia lub lęk. Jeśli jednak zrobił to sam terapeuta, a nie my sami przy wsparciu terapeuty, to ta ulga może się okazać chwilową ucieczką lub zamaskowaniem tego, co nam naprawdę przeszkadza.

Warto też wziąć pod uwagę to, że terapia nie zrobi z nas innego człowieka. Nadal pozostaniemy sobą. Jednak w przypadku udanej terapii – osobą dobrze radzącą sobie w życiu. (…)”


cały tekst można przeczytać tutaj:

http://psychologia.wieszjak.polki.pl/psychoterapia-czy-to-dla-mnie,psychoterapia-artykul,10401184.html


TERAPEUTA GDAŃSK PSYCHOTERAPIA PSYCHODYNAMICZNA W GDAŃSKU

Prasa: „Uwiązani.”

Na stronie internetowej tygodnika „Polityka” można przeczytać artykuł o symbiotycznej relacji z rodzicami, autonomii, dojrzałości psychicznej, odseparowywaniu się. Autorka, Joanna Drosio-Czaplińska w ciekawy sposób łączy przykłady z życia wzięte z teoriami psychologicznymi a także wypowiedziami współczesnych psychoterapeutów:

Psychoterapia Psychodynamiczna w Gdańsku„Mądrze przecięta pępowina to podstawa do tego, by w przyszłości mieć poczucie sensu i celu. Łatwiej go znaleźć, gdy rodzic dał przyzwolenie na bycie sobą, pozwolił się zbuntować. Nie uzależnił, nie uwiązał. Bo dzieci nie należą do rodziców. Nie żyją po to, by ich zadowalać. Nie są im nic dłużne.

Rodzice dzielą się na tych, którzy wychowują dzieci dla świata, i tych, którzy zachowują je dla siebie. Ci drudzy, choć nieświadomie, mają swoje wyrafinowane metody wikłania. Jak państwo L., którzy, nadal mieszkają z dziećmi Ewą i Markiem. Żadne z nich, choć przekroczyli już czterdziestkę (oboje po studiach i na etatach), nie miało jeszcze stałego związku. Nie licząc tego pierwszego i jak dotychczas jedynego – z rodzicami. „Gdyby była taka potrzeba, to pokupowałoby się dzieciom mieszkania” – tłumaczy sąsiadom tata. Mama wie, dlaczego dzieci nie założyły jeszcze swoich rodzin: „Córka nie miała szczęścia do mężczyzn, a Marek, to, niestety… pierdoła”. Ostatni absztyfikant Ewy był wdowcem z trójką dzieci, dlatego rodzice odradzili córce związek. Dziewczyna, która spotykała się z Markiem jeszcze rok temu, „za bardzo się rządziła”. Państwo L. znajdują wiele argumentów, by zachować dzieci przy sobie. Siedemdziesięcioletni emeryci, okopani w swoich rodzicielskich rolach, stworzyli hermetyczny system.

Czasami więzi stają się wiązaniem. Bolesną niemożliwością, chorą lojalnością, błędnym kołem. Dr Jolanta Berezowska, psychiatra, terapeutka rodzin, superwizor Polskiego Towarzystwa Psychologicznego, ma wielu klientów, którzy nie potrafią odseparować się od rodziców. Mimo dojrzałego wieku, a nawet posiadania własnej rodziny nie wiedzą, kim są. Wszystko wydaje im się przypadkowe, począwszy od wyboru partnera, na pracy skończywszy. Nie potrafią stworzyć związku, bo każdy, prędzej czy później, przynosi rozczarowanie. Boją się odpowiedzialności lub są nadmiernie kontrolujący. Uzależnieni na różne sposoby od swoich rodziców nie potrafią o siebie zawalczyć, wyrwać się w świat, choć są na nim od 20, 30, a nawet 40 lat. Nie znają swoich potrzeb. Nie radzą sobie z życiem, choć pozornie wygląda to zupełnie inaczej. Dlaczego „odpępnienie” dla wielu ludzi jest takie trudne? Dr Berezowska wyjaśnia: – Dziecko zaczyna odchodzić od pierwszego spaceru na własnych nogach. Mądrzy rodzice powinni dawać wsparcie mówiąc: „poradzisz sobie”, zamiast „nie dasz rady beze mnie”. Wychowywanie to trenowanie rozłąki, która z czasem staje się coraz dłuższa.

Krok pierwszy: miłość

W dzieciństwie, gdy niewiele jeszcze zależy od nas, uczymy się wszystkiego, co najważniejsze. Człowiek rodzi się zaprogramowany na miłość. Przywiązać się i być kochanym – to nasze pierwsze zadanie rozwojowe. Jeśli matka przytula, dotyka, mówi, patrzy – mały człowiek nabiera przekonania, że świat jest bezpieczny tak jak bliskość. Psychologowie nazywają to nadzieją podstawową lub bazową ufnością.

To pierwszy moment na osi życia, które według psychologa Erika Eriksona zakończyć się powinno wewnętrzną integracją: pozbawioną bilansów akceptacją siebie i swoich wyborów. Kompetencje emocjonalne Erikson zamknął w hasłach: bazowa ufność, autonomia, inicjatywa, produktywność, tożsamość, intymność, generatywność, integralność (patrz także s. 6). To nazwy etapów, które uczą nas sztuki życia. Nic z tego, jeśli nie towarzyszy nam w tym mądry rodzic.

Bez nadziei podstawowej i wszystkich po kolei zdobytych „sprawności” nie ma nagrody – wspomnianej integralności.

Amerykański psycholog Richard D. Logan na podstawie teorii Eriksona pogrupował te poziomy rozwojowe. Według niego, jeśli nie dostaliśmy bazowej ufności, a potem nie zdobyliśmy autonomii, mamy marne szanse na udaną partnerską relację, na intymność. Bez niej według innego amerykańskiego psychologa Roberta Sternberga, autora trójczynnikowej teorii miłości, nie ma dobrego związku. (…)”


cały tekst jest do przeczytania tutaj:

www.polityka.pl/jamyoni/1524795,1,uwiazani.read


TERAPIA GDAŃSKPSYCHOTERAPIA PSYCHODYNAMICZNA W GDAŃSKU

Wywiady: „Chcemy mieć Boże Narodzenie jak z reklamy. To nierealne oczekiwania.”

Na portalu internetowym „Gazeta.pl” pojawił się wywiad z psychologiem i psychoterapeutą, Andrzejem Wiśniewskim. Redaktor Ewa Pągowska pyta o nasze oczekiwania wobec Świąt, relacje rodzinne oraz o to, jak uniknąć kłótni przy świątecznym stole:

Psychoterapia Psychodynamiczna w Gdańsku„Ewa Pągowska: – Dlaczego święta tak często nas rozczarowują?

Andrzej Wiśniewski: – Dlatego, że zwykle mamy w stosunku do nich ogromne, czasem nierealne, oczekiwania. Chcemy mieć Boże Narodzenie jak z bajki albo reklamy. Liczymy, że z jego nadejściem, bliscy nam ludzie przestaną się kłócić, wszystkie krzywdy zostaną wybaczone, nagle zrobi się miło i bezpiecznie. Tymczasem, chociaż magia świąt działa, to nie w takim stopniu jak nam się marzy. Niektórzy ludzie rzeczywiście przez te kilka dni zachowują się lepiej, niż na co dzień, ale nie możemy liczyć na ich diametralną metamorfozę. Naiwnym byłoby spodziewać się, że np. nasi rodzice, którzy całymi dniami się kłócą, w czasie świąt nie powiedzą sobie złego słowa.

Zamiast więc nastawiać się: „Na pewno będzie wspaniale!”, lepiej myśleć „Postaram się, by było fajnie, ale wiem, że może się nie udać.” Dobrze, by była w nas zgoda na to, że święta nie będą perfekcyjne, a my nie będziemy przeżywać wielkiej radości. Paradoksalnie, dopiero takie podejście może sprawić, że będziemy ze świąt naprawdę zadowoleni. A już na pewno bardziej je docenimy. Nawet to, że udało nam się uniknąć kłótni z teściową.

Niestety bywa tak, że już kilka tygodni przed Bożym Narodzeniem dochodzi do kłótni np. o to, u kogo świeżo upieczeni rodzice mają spędzić święta.

– Nie ma wątpliwości, że powinni wybrać to, co wydaje im się najlepsze dla dziecka. Może to być spędzenie całych świąt u tych dziadków, którzy mieszkają bliżej, albo tych, którzy mają większe mieszkanie, albo w ogóle świętowanie tylko w trzyosobowym gronie. Obojętnie, jaka będzie ta decyzja, starsze pokolenie powinno ją uszanować. Jednak nawet, jeżeli dziadkowie się obrażą, to młodzi rodzice nie powinni czuć się winni. Jedyne, co mogą zrobić, to z dużym wyprzedzeniem poinformować rodzinę o swoich planach i krótko wyjaśnić swoją decyzję, by nikt nie doszukiwał się tajemniczych jej przyczyn.

A może najlepiej wyjechać na Boże Narodzenie za granicę? Oszczędzimy sobie nerwówki przedświątecznych przygotowań, wymówek i rodzinnych kłótni nad karpiem.

– Na pewno, jeśli raz na jakiś czas, zamiast spędzać Boże Narodzenie z rodzicami, pojedziemy w świat, wszystkim wyjdzie to na dobre. Zyskamy poczucie, że potrafimy oprzeć się społecznym naciskom i podejmować wybory w zgodzie ze sobą. Taki wyjazd pomoże nam też oddzielić się od rodziców, odciąć pępowinę. Oni zresztą też na tym skorzystają, bo będą musieli się sobą nawzajem zająć. Oczywiście, jeśli pochodzimy z bardzo spójnej rodziny, w której kultywuje się bycie razem, trzeba się liczyć z tym, że nasza decyzja zostanie potraktowana jak wielkie faux pas. Raz jednak warto się tak narazić. Sposobem na podkreślenie tego, że jesteśmy już dorośli i zaczynamy tworzyć własną rodzinną tradycję, może być też zaproszenie rodziców i teściów do siebie. (…)”


cały wywiad jest dostępny tutaj:

http://www.edziecko.pl/edziecko/1,80257,6030710,_Chcemy_miec_Boze_Narodzenie_jak

_z_reklamy___To_nierealne.html


TERAPIA GDAŃSKPSYCHOTERAPIA PSYCHODYNAMICZNA W GDAŃSKU

Portale internetowe: „Baby blues – dźwięczna nazwa, nierytmiczny stan.”

Portal internetowy „Dzielnica Rodzica” zamieścił interesujący artykuł dotyczący stanu „baby blues” po porodzie. Autorka Maria Dobrowolska pisze o emocjach w połogu, depresji poporodowej oraz o tym, kiedy warto zgłosić się po profesjonalną pomoc psychologiczną a kiedy stan emocjonalny jest „w normie”:

Psychoterapia Psychodynamiczna w Gdańsku„Oczekujemy potomstwa. Wreszcie rodzi się mały człowiek. Radość, euforia, zachwyt i… kilka dni po porodzie coś się zaczyna dziać, coś co nie pasuje do tego ślicznego obrazka. Z początku wygląda jak depresja poporodowa. Lecz „baby blues” to stan emocjonalny. Jaki jest i jak sobie z nim radzić?

„Baby blues” to stan obniżonego nastroju po urodzeniu dziecka. Szacuje się, że dotyka on mniej więcej 60% – 80% kobiet. Długość i nasilenie tego stanu są różne. Od lekkiego smutku po silną depresję.

Jako symptomy wymienia się przede wszystkim: smutek, płaczliwość, kłopoty ze snem, rozdrażnienie i zmienność nastrojów, po brak chęci zadbania o siebie czy o dziecko. Często dodatkowym czynnikiem są kłopoty z karmieniem niemowlęcia, które niekiedy kształtują samoocenę matki. Pierwsze tygodnie rodzicielstwa okazują się być inne niż oczekiwaliśmy. Dziecko śpi, nie śpi, je, nie je, boli brzuszek, a matka miała być piękna i wypoczęta niczym z kolorowych magazynów. Wyobrażenia matki zderzają się z rzeczywistością powodując niepewność i obniżenie samooceny.

Objawy te mogą pojawić się między 3. a 5. dniem po porodzie, a czas ich trwania waha się od kilku dni do kilku tygodni.

Skąd się bierze „Baby blues”?

Przyczyn pojawienia się tego nieprzyjemnego stanu należy upatrywać przede wszystkim w hormonach, które buzowały przez okres ciąży i samego porodu, a teraz muszą się ustabilizować.

„Baby blues” to także wynik konfrontacji z samą sobą, nowo podjętą rolą matki, a także problemami dotyczącymi wychowywania dziecka. Często im wyższe wymagania stawia matka wobec siebie, tym większe prawdopodobieństwo wystąpienia tego stanu.

Odczuwana sytuacja nie musi oznaczać totalnej bezradności. Można sobie pomóc! Przede wszystkim trzeba sobie dać prawo do wszystkich odczuwanych emocji. Masz prawo być zmęczona i wyczerpana. Dni okołoporodowe, sam poród i czas po porodzie to niezwykle obciążający okres, zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Teraz jest moment obowiązkowego odpoczynku i nabrania na nowo sił. Większość kobiet musi skonfrontować się z zadaniami i obowiązkami młodej mamy.

Wszystko jednak powoli i nie na siłę. Codzienność wraz z pojawieniem się dziecka nabiera nowego znaczenia. Potrzeba czasu, aby wszystko na nowo zorganizować. Co ważne, trzeba dać sobie czas na poznanie swojego dziecka – jakie jest, co lubi, czego potrzebuje. Proces stawania się mamą również wymaga czasu. U niektórych kobiet instynkt macierzyński pojawia się po pewnym czasie. Teoretycznie jesteśmy gotowe na przyjęcie nowego członka rodziny, ale teraz musimy poznać praktyczne aspekty bycia mamą. To nie musi zadziać się od razu i nie będzie w tym nic złego. (…)”


cały tekst jest do przeczytania tutaj:

www.dzielnicarodzica.pl/42348/40/artykuly/mama_i_tata/aktywna_mama/Baby_blues_dz

wieczna_nazwa_nierytmiczny_stan


PSYCHOTERAPIA GDAŃSKPSYCHOTERAPIA PSYCHODYNAMICZNA W GDAŃSKU

Wywiady: „Bliskość w XXI wieku. Lubimy używać tego słowa, ale nie wiemy, co się za nim kryje.”

Na portalu internetowym „Na Temat” pojawił się obszerny, wyczerpujący temat wywiad z psychoterapeutą Mieczysławem Jaskulskim. Rozmowa jest o bliskości i o tym, co to znaczy „być blisko” z drugą osobą w dzisiejszych czasach:

Psychoterapia Psychodynamiczna w Gdańsku„Mam przekonanie, że bliskość to słowo ‘wytrych’. Niby oczywiste, niby wszyscy wiedzą, ale koniec końców nie ma jasności czym naprawdę jest.

Właśnie, to słowo, którego znaczenie wydaje się dość oczywiste, ale nie ma jednak swojej psychologicznej definicji. Ludzie, często mówiąc o bliskości, identyfikują się tylko z tą częścią drugiego człowieka, która im się podoba, którą akceptują. Natomiast realna bliskość polega na byciu z kimś, kto nie jest idealny, ale mimo tego przeważa rodzaj sympatii i czegoś dobrego, co się między ludźmi wydarza. To jest dojrzała bliskość.

Mnie podoba się definicja, według której, bliskość między ludźmi jest wtedy, kiedy znają swoje zalety, ale też wady, jednak nie wykorzystują ich przeciwko sobie.

Tak, bliskość jest też rodzajem zaufania, kiedy mogę się odsłonić przed drugim człowiekiem i nie bać się zranienia. Wtedy można mówić o prawdziwym związku czy relacji, bo człowieka nie da się podzielić na pół i wybrać tylko tej jego części, która jest fajna, i z którą jest nam przyjemnie.

A kiedy możemy mówić o bliskości w rodzinie?

Każdy z nas ma swoją miarę bliskości. Uczymy się tego od dziecka, wynosimy z domu, najczęściej jako powielenie lub zaprzeczenie relacji z rodzicami. Dzieci są blisko organicznie. Potrzebują dotyku, przytulenia, poczucia, że mama przyjdzie zawsze, na każde zawołanie.

Kiedy dorośniemy, warto zadać sobie pytanie, co faktycznie oznacza dla nas bliskość w relacjach rodzinnych. Jak ją rozumiemy, jak możemy być blisko innych, ale też jaka jest nasza potrzeba bliskości, zwłaszcza taka, w której możemy dawać, nie tylko brać. Definicja bliskości zawsze będzie subiektywna, bo odnosi się do naszych potrzeb.

Wie Pan, myślę, że nie zastanawiamy się nad tym zbyt dużo, a potem zdarza się taki czas jak święta, który generalnie ‘z urzędu’ związany jest ze spotkaniem i wspólnym stołem i z tym, że jesteśmy razem, a więc też bliżej. I wtedy zaczynają się schody…

Tak, kulturowo jest to czas, kiedy powinniśmy być razem. I często stan relacji rodzinnych jaki mamy zbudowany z bliskimi, w święta skupia się jak w soczewce. Dla jednych będzie to faktycznie czas radości, dla innych powód do dużego wysiłku spędzenia świąt w otoczeniu ludzi, z którymi niekoniecznie chce się być. Inne pytanie, jakie należy sobie zadać, to czy święta to zadanie, które należy wykonać, czy może w tym czasie ważniejszy jest kontakt ze sobą… (…)”


cały wywiad jest dostępny tutaj:

www.natemat.pl/165943,czym-jest-prawdziwa-bliskosc


PSYCHOTERAPIA PSYCHODYNAMICZNA W GDAŃSKUTERAPEUTA GDAŃSK

Wpisy na blogach: „Ciało pamięta. Dlaczego traumy pozostawiają bolący ślad w naszym ciele?”

Na blogu „Psychologia Wyglądu” ukazał się artykuł dotyczący pamiętania przez ciało traumatycznych wydarzeń a także o objawach psychosomatycznych. Autorką tekstu jest dr psychologii, Agnieszka Widera-Wysoczańska:

Psychoterapia Psychodynamiczna w Gdańsku„Uważa się obecnie, że osoby po przebytej traumie zachowują utajoną pamięć traumatycznych zdarzeń w swoich mózgach i ciałach. Pamięć ta często wyraża się w objawach zespołu stresu pourazowego – koszmarach, flashbackach, reakcjach przestrachu i zachowaniach dysocjacyjnych. W gruncie rzeczy ciało takiej osoby nie pozwala o sobie zapomnieć. Dr Peter Levine wyjaśnia, że trauma jest po prostu nie do końca rozładowaną energią, która została zmobilizowana w organizmie w momencie zagrożenia życia (tak nasze ciało traktuje każdy upadek czy nawet drobną stłuczkę samochodową, nie mówiąc już o poważniejszych przekroczeniach granic ciała i psyche). Jeżeli ta energia pozostanie uwięziona w organizmie, może latami chaotycznie szukać wyjścia, tworząc najrozmaitsze nieswoiste objawy. Jeżeli jednak świadomie ją rozpoznamy, możemy pozwolić ciału ją delikatnie rozładować i znowu wprawić w ruch naturalny przepływ energii witalnej w całym organizmie.

Co ciało chce nam przekazać?

Pani B. często brakuje tchu, ciągle jest spięta bez powodu. Serce skacze jej w piersi, a razem z nim ciśnienie. Nie może spać, nie ma apetytu, a innym razem objada się bez opamiętania, no i te okropne bóle głowy. Cierpi, a lekarze mówią, że nic jej nie dolega.

Wiele osób podobnych do pani B. po wizytach u różnych specjalistów słyszy w końcu: „Ma pani nerwicę”. Tak trafiają do psychologa. W trakcie terapii docierają do przyczyny fizycznych problemów. Często leży ona w doznanej przemocy, o której osoba „zapomniała” lub której nigdy nie łączyła z bólem ciała.

W jaki sposób ból psychiczny wynikający z doznanych urazów wiąże się z chorobą ciała? Związek nie jest do końca jasny. Sądzi się, że niepokój powstały w wyniku doświadczonego urazu powoduje wzmożoną czujność na „niebezpieczeństwa” wokół, niezależnie od tego, czy istnieją one obiektywnie, czy nie. Powstaje nadmierny przymus sprawowania kontroli nad otoczeniem, związany z przekonaniem, że nawet drobna niemożność ochrony siebie prowadzić może do katastrofy. Niepokój dręczący osobę automatycznie pobudza jej ciało. Tak powstają problemy psychosomatyczne. Są one bardziej skutecznym sposobem zwrócenia na siebie uwagi, wołania o pomoc lub utrzymania bezpieczeństwa przez kogoś, kto nauczył się, że pokazywanie bólu psychicznego nie jest poważnie traktowane przez otoczenie.

Dzieci alkoholików

Dom alkoholika zagraża żyjącym w nim dzieciom. Stres kumulowany wewnątrz ciała wpływa na ich stan zdrowia. Dzieci alkoholików częściej niż inne narzekają na bóle głowy, płytki, nerwowy i czujny sen, bóle brzucha i nudności, rozstrój żołądka, nerwowe tiki, zmęczenie i znużenie. Częściej też chorują na alergie, astmy, anemie i przeziębienia. Kobiety mówią o problemach z jedzeniem: nadwagą lub niedowagą. Kłopoty te pojawiają się już we wczesnym dzieciństwie i nasilają się w życiu dorosłym.

Ania podczas terapii mówiła: „Przez wiele dni jadłam mało. A potem zaczynało się… Gdy się objadałam, najpierw czułam przyjemność w połykaniu dużej ilości pokarmu. W pewnym momencie zaczynałam mieć poczucie winy, że nie dbam o siebie, że znowu będę gruba. I to poczucie winy powodowało, że… jadłam jeszcze trochę. Uczęszczałam na różne programy odchudzające, ale efekty były krótkotrwałe, to wzmagało rezygnację. Teraz wiem, że moje nadmierne jedzenie było sposobem radzenia sobie z niskim poczuciem własnej wartości. W ten sposób mogłam stłumić złość na rodziców zajętych alkoholem i pokazać im, że cierpię. Nie potrafiłam wyrazić tej złości. Gdy zaakceptowałam siebie, polubiłam swoje ciało i nauczyłam się wyrażać uczucia wprost, kłopoty z jedzeniem minęły”. (…)”


całość jest do przeczytania na stronie internetowej:

www.psychologiawygladu.pl/2015/06/ciao-pamieta-dlaczego-traumy.html


PSYCHOLOG GDAŃSKPSYCHOTERAPIA PSYCHODYNAMICZNA W GDAŃSKU