Wywiady: „Dorosłe dzieci.”

Na stronie internetowej „Wysokich Obcasów” pojawił się obszerny wywiad, ciekawie wyczerpujący tematykę parentyfikacji. Rozmawiają redaktor Agnieszka Jucewicz i psychoterapeutka, prof. Katarzyna Schier:

Psychoterapia Psychodynamiczna w GdańskuBohaterski pięciolatek wezwał karetkę i uratował swoją mamę, która dostała ataku epilepsji”. To nagłówek jednego z dzienników z zeszłego roku. Podobnym newsom zawsze towarzyszą te same epitety: „dojrzałe dziecko”, „dziecko bohater”, „dzielne dziecko”.

Zgadza się, to jest wyraz dojrzałości i odpowiedzialności. Mnie jednak martwi to, że między innymi przez takie przekazy medialne kultura nieświadomie wspiera proces, w którym dzieci nie w wyjątkowych wypadkach, ale na co dzień zachowują się nad wiek dojrzale i też ratują swoich rodziców przed śmiercią, na przykład wciągając pijanego rodzica z zimnego podwórka do domu albo czuwając nad depresyjnymi mamą czy tatą, żeby nie zrobili sobie krzywdy. Takich bohaterskich pięcio-, siedmio- czy 12-latków jest całe mnóstwo. Świat jednak woli się zachwycać tymi pojedynczymi przypadkami, bo to jest nam jakoś na rękę.

W jakim sensie?

Bo trzymając ten fakt w ukryciu, nie musimy się nim zajmować. Nie musimy dotykać traumy, nie musimy szukać systemowych rozwiązań. To jest jedno wielkie tabu. W Stanach Zjednoczonych podobno już 1,4 mln dzieci pełni funkcje opiekuńcze wobec innych członków rodziny, bo nie chodzi jedynie o rodziców, czasem to są schorowani dziadkowie albo niepełnosprawne rodzeństwo, albo po prostu młodsze rodzeństwo, któremu matkuje zwykle najstarsza siostra. Pewna amerykańska dziennikarka nazwała to „największym sekretem Ameryki”.

Nie tylko Ameryki. W brytyjskim „Guardianie” niedawno ukazał się artykuł o tym, że opieka społeczna dopiero odkryła, jakiej skali jest to problem. W Wielkiej Brytanii już tysiące dzieci samodzielnie opiekują się swoimi chorymi, fizycznie bądź psychicznie, rodzicami, głównie samotnymi matkami.

Mnie wcale nie dziwi, że dopiero to „odkryto”. Te dzieci są przecież bardzo samodzielne. Muszą takie być. Jeśli chodzą do szkoły, nie są obdarte, to z zewnątrz wszystko wygląda OK. To cierpienie jest utajone. „System” dostrzega problem dopiero wtedy, kiedy dziecko opuszcza się w nauce albo w ogóle przestaje chodzić do szkoły, chociaż też nie zawsze. Pamiętam pewnego dziesięcioletniego pacjenta z mojej praktyki w Niemczech, który cierpiał na tak dużą fobię szkolną, że w końcu został skierowany na leczenie do kliniki chorób psychosomatycznych. Kilkuosobowy personel nie był w stanie go tam wprowadzić, chłopiec tak się opierał. Okazało się, że za nic nie chciał zostawić chorej matki samej w domu. (…)”


cały tekst jest dostępny tutaj:

http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,96856,17331878,Psychologia__Dorosle_dzieci.html


 TERAPIA GDAŃSKPSYCHOTERAPIA PSYCHODYNAMICZNA W GDAŃSKU

Wywiady: „Rodzicu, pozwól Zosi być samosią i zajmij się sobą.”

Na stronie internetowej „Wysokich Obcasów” można przeczytać wywiad dotyczący sposobu wychowywania dzieci w dzisiejszych czasach. Ciekawą rozmowę o nadopiekuńczości rodziców prowadzą redaktor Agnieszka Jucewicz i psychoterapeutka Barbara Arska – Karyłowska:

Psychoterapia Psychodynamiczna w GdańskuCzytała pani ostatnie wyniki badań PISA?

Słyszałam o nich. Podobno nasi gimnazjaliści są w czołówce europejskiej, jeśli chodzi o wyniki w nauce.

No właśnie, byliśmy z tego bardzo dumni. Ale niedawno opublikowano kolejną odsłonę tych badań, z której wynika, że jeśli chodzi o samodzielne rozwiązywanie problemów, to już jesteśmy na szarym końcu. Podobno wielu polskich nastolatków nie wie, jak kupić najtańszy bilet na pociąg. Mamy kłopot z samodzielnością? Pani to widzi w swojej praktyce?

To, co ja widzę, to przede wszystkim rosnąca liczba rodziców, którzy są bardzo skupieni na sukcesie edukacyjnym dziecka. To się znacznie zmieniło na przestrzeni lat. Moim rodzicom również zależało na tym, żebym się dobrze uczyła, żebym została „kimś”, ale nikt nie planował mi już w przedszkolu kariery zawodowej. A teraz tak się dzieje. Rodzice boją się, że coś przegapią, że z tym sukcesem nie zdążą, stąd te zajęcia dodatkowe już od małego: języki, gra na skrzypcach, jeśli komputer, to tylko zabawy edukacyjne itd. Gdy sukces edukacyjny staje się priorytetem, to już nie ma czasu na kształcenie innych, równie ważnych umiejętności, np. na obowiązki domowe. Po co będę zawracać dziecku głowę wyrzucaniem śmieci, sprawunkami czy wychodzeniem z psem, kiedy ono musi się przygotować do egzaminu!

Jest kryzys, pracy dla młodych brakuje. Rodzice się zwyczajnie boją, czy ich dzieci sobie poradzą w takim świecie.

Ja to rozumiem i ich nie winię. Edukacja też jest za to współodpowiedzialna. Ja mam małych pacjentów, którzy powinni ze względu na swoje uwarunkowania – bo są np. nadpobudliwi albo lękowi – chodzić do małej, kameralnej szkoły. Ale oni się do tej szkoły nie dostają, bo już do pierwszej klasy jest egzamin, którego nie zdają. Ta presja na wyniki jest absurdalna.

Niby w przedszkolu i na początku szkoły zwraca się uwagę na samodzielność dziecka, na to, czy umie się ubrać, zapiąć guziki, samo zjeść. Zwraca się uwagę na jakieś kompetencje społeczne, czy np. dziecko umie się odnaleźć w grupie, ale bardzo szybko się to odpuszcza – i w szkole, i w domu zaczyna się liczyć tylko nauka, zdane egzaminy, testy. Takie sprawy, jak samodzielne pójście do sklepu, na pocztę, rozliczenie się z kasjerką – przestają być istotne. Wyręcza się w nich dzieci, bo są „ważniejsze” rzeczy do zrobienia. W Stanach Zjednoczonych kiedy dziecko kończy 18 lat, musi już być samodzielne. Zwykle wtedy wyjeżdża z domu do college’u i musi sobie samo radzić, ale system edukacji już wcześniej to uwzględnia. W liceum dzieci mają więc zajęcia np. z tego, jak załatwić sprawy w banku, jak spłacić pożyczkę. Nie mówiąc o tym, że większość 14-latków pracuje dorywczo, i to nie tylko w wakacje. Ja nie twierdzę, że to jest jakiś ideał, do którego należy dążyć, ale to bardzo usamodzielnia, a przy okazji wzmacnia poczucie własnej wartości. (…)”


cały tekst jest dostępny tutaj:

http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,96856,16058274,Wychowanie_z_sensem__Rodzicu__pozwol_Zosi_byc_samosia.html


PSYCHOTERAPIA PSYCHODYNAMICZNA W GDAŃSKUTERAPIA GDAŃSK

Wywiady: „Freud i polityka.”

Ten archiwalny wywiad z 2004 roku ukazał się na łamach „Wysokich Obcasów”. Z psychoanalityczką Hanną Segal rozmawiał Zbigniew Kossowski (psycholog, psychoanalityk):

Psychoterapia Psychodynamiczna w Gdańsku„(…) Co Panią popchnęło do psychoanalizy?

Biblioteka ojca. Czytałam dość dużo Freuda między 13. a 17. rokiem życia. Mam wrażenie, że na polski przetłumaczony był „Wstęp do psychoanalizy”, „Psychopatologia życia codziennego”, a chyba także – straszną mam teraz pamięć do tytułów – książka o dowcipie. Ludzki umysł do dziś jest dla mnie najbardziej fascynującym obiektem poszukiwań.

Ojciec interesował się Freudem?

Ojciec interesował się wszystkim. Mieliśmy dwa tysiące książek. Co było nowe, to czytał.

Kim był ojciec?

Warszawskim adwokatem, nazywał się Poznański. Gdy miał jakieś 40 lat, znudziła mu się adwokatura i wyjechaliśmy do Genewy. Został tam redaktorem pisma „Journal des Nations” związanego z Ligą Narodów. Założony przez włoskich emigrantów „Journal des Nations” zajmował się międzynarodową polityką, był dosyć antyfaszystowski. Ojciec redagował przegląd prasy z 40 krajów, sam znał osiem języków.

Moi rodzice mieszkali w Genewie do 1938 roku. Ja tam byłam tylko trzy lata – gdy skończyłam 16, postanowiłam, że zrobię polską maturę w Warszawie. To był mój bunt okresu dojrzewania. Dosyć cywilizowany bunt, bo ojciec właściwie się temu nie przeciwstawiał. On był wielkim patriotą i rozumiał moją decyzję jako pragnienie kształcenia się we własnym kraju. Sam był dosyć blisko Piłsudskiego; oddalił się, kiedy piłsudczyzna poszła tak na prawo.

Ojciec się zresztą mylił – ja oduczyłam się patriotyzmu w École Internationale de Geneve. Chciałam wrócić do Polski, bo mój wyjazd w wieku 13 lat był strasznie traumatyczny. Moje życie było wtedy bardziej związane ze szkołą niż z rodzicami. Tam miałam przyjaciół i zawsze chciałam wrócić do Warszawy. Choć urodziłam się gdzie indziej.

Gdzie?

W 1918 roku ojciec z polecenia nowego polskiego rządu musiał pojechać do Łodzi na trzy miesiące, chyba w sprawie przejęcia elektryczności i gazu przez polskie władze. Tam się urodziłam.

Ja strasznie lubiłam Warszawę. Gdy mnie pytają, czy tęsknię do Polski… Nie. Tęskniłam zawsze do Warszawy.

Studiowała Pani medycynę na Uniwersytecie Warszawskim…

Kiedy byłam na ostatnim roku, Żydom kazano stać na wykładach, zamiast siedzieć w ławkach. Ja byłam fifty-fifty, bo jestem pochodzenia żydowskiego, a byłam zarejestrowana w Kościele katolickim. Tak chciał ojciec – był patriotą i dla niego rejestrować się w gminie żydowskiej oznaczało zamykać się w getcie. Więc gdybym się uparła, mogłabym siedzieć, ale dużo studentów polskich stało wtedy z Żydami. (…)”


cały wywiad jest dostępny tutaj:

http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,96856,1897330.html

PSYCHOTERAPIA PSYCHODYNAMICZNA W GDAŃSKUPSYCHOLOG GDAŃSK

Wywiady: „Mamo, jestem brzydka!”

Na stronie internetowej magazynu „Zwierciadło” ukazał się ciekawy wywiad o kształtowaniu się obrazu swojego ciała u dziewczynek. Z psychoterapeutką, prof. dr hab. Katarzyną Schier rozmawia Ewa Pągowska:

Psychoterapia Psychodynamiczna w Gdańsku„Jestem brzydka”. Jak takie przekonanie powstaje w głowie kilkuletniej dziewczynki?

– Jednym z głównych powodów może być zaburzony proces kształtowania się obrazu ciała. Obraz ciała jest częścią „ja cielesnego”, czyli pierwszego „ja”, jakie buduje człowiek. Przyjmuje się, że powstaje około 6. roku życia. Przez pierwsze lata zyskujemy wiedzę m.in. o tym, jak jesteśmy zbudowani, świadomość, że np. mamy twarz, chociaż możemy ją zobaczyć tylko w lustrze. Budujemy stosunek emocjonalny do ciała i jego poszczególnych części. Co ważne – to wszystko tworzy się relacyjnie, a więc w bliskości z drugą osobą.

– Jak to się dokładnie odbywa?

– Ogromną rolę w kształtowaniu obrazu ciała odgrywa dotyk. Dowiedziono, że jeśli jest częsty i czuły, małe dziecko otrzymuje informację, że jego ciało, a więc ono samo, jest piękne i warte miłości. Pomiędzy niemowlęciem a jego głównym opiekunem, czyli najczęściej matką, dochodzi do bardzo dużej liczby epizodów interakcyjnych – małych, codziennych sytuacji, w których dziecko uczy się, jak jego ciało jest odbierane. Dotyk pomaga też nauczyć się granic, czyli tego, gdzie kończy się ono samo, a gdzie zaczyna druga osoba. Ma to bezpośredni związek z późniejszą umiejętnością określania granic na poziomie emocjonalnym. Dlatego zabiegi pielęgnacyjne, takie jak przewijanie i kąpiel, nie powinny być tylko mechanicznym wykonywaniem koniecznych czynności. Ani, co gorsze, wykonywane z dezaprobatą, jak to zdarzyło się w przypadku pewnej dziewczynki. Kiedy była niemowlęciem, rodzice nie radzili sobie z zapachem jej kupy i przewijając dziecko prychali z obrzydzeniem. Dziewczynka później, w wieku kilku lat, myślała, że jest wstrętna, bo śmierdzi, chociaż nie miało to nic wspólnego z prawdą.

– Czyli dziewczynce, która czuje się brzydka, we wczesnym dzieciństwie zabrakło dotyku matki?

– Możliwe, ale dotyk to jeden z wielu elementów. Jak twierdził brytyjski pediatra i psychoanalityk Donald Woods Winnicott, szalenie ważne jest to, co dziecko widzi w oczach matki. Czy siebie jako wcielenie Wenus lub Apolla – czy przerażenie, chęć rywalizacji, depresję, wycofanie lub nawet echa konfliktu z partnerem. Jeśli nie ma tam miejsca na miłość i akceptację, to emocjonalny ból, jaki odczuje dziecko, można porównać do sytuacji porzucenia. (…)”


cały wywiad jest do przeczytania na portalu internetowym „Zwierciadła”:

http://rozwojosobisty.zwierciadlo.pl/mamo-jestem-brzydka/


TERAPIA GDAŃSKPSYCHOTERAPIA PSYCHODYNAMICZNA W GDAŃSKU

Wywiady: „Przez dotyk.”

Na stronie internetowej czasopisma „Więź” ukazał się wywiad z psychoterapeutą, psychoanalitykiem Cezarym Żechowskim. Rozmawiają Marianna Olszańska i Cezary Gawryś:

Psychoterapia Psychodynamiczna w Gdańsku„Czym dla małego dziecka jest jego ciało? 

U małego dziecka ciało i psychika istnieją bardzo blisko siebie, są nierozerwalne i prawie nierozróżnialne. Kiedy jednak mówimy o ciele, trzeba odróżnić ciało rzeczywiste od obrazu ciała. Według Michaela Probsta obraz własnego ciała to wszystkie myśli, fantazje, emocje dotyczące ciała, a także nasze doznania percepcyjne, decydujące o tym, jak postrzegamy swoje ciało, jak je odczuwamy, jak o nim myślimy, jakie mamy o nim wyobrażenie. Wszystko to razem jest integrowane w postaci wizerunku własnego ciała. W przypadku małego dziecka trudno jeszcze mówić o wizerunku ciała – ciało jest dzieckiem i dziecko jest ciałem.

Na tym wczesnym etapie rozwoju dziecko i jego psychika są bardzo mocno powiązane z matką, która przez opiekę, jaką otacza dziecko, przez miłość, bliskość i swoje emocje pozwala na wytworzenie się pierwotnego „ja” dziecka. To pierwotne „ja” jest bardzo silnie powiązane z ciałem. Didier Anzieu, wybitny psychoanalityk francuski, używał sformułowania „skórne ja” i uważał, że kontakt matki z dzieckiem, a więc dotyk , pieszczoty, wszystkie czynności związane z opieką mają ogromny wpływ na tworzenie się „ja” dziecka i na formowanie się granicy między jego „ja” a światem zewnętrznym. To „skórne ja” wywiera fundamentalny wpływ na rozwój procesów percepcji, poczucia spójności, oparcia, integracji i tożsamości. Dla każdego człowieka jego naturalną granicą jest skóra, granica ta tworzy się również w naszej psychice.

Skoro „skórne ja” ma tak fundamentalne znaczenie, to uzasadnione wydaje się twierdzenie, że „pierwszy dotyk” po narodzinach ma zasadniczy wpływ na późniejszy stosunek człowieka do swego ciała?

Ten „pierwszy dotyk” opisywany był w bardzo różny sposób. Donald W. Winnicott sformułował koncepcję holdingu – uważał, że matka czy ojciec, trzymając dziecko w ramionach, zapewniają mu rodzaj bezpieczeństwa, które chroni je przed lękiem i pozwała na wytworzenie się jakiejś wewnętrznej spójności i integralności. O holdingu można mówić także w szerszym wymiarze – psychicznym i emocjonalnym. Wówczas rodzic ogarnia to wszystko, co dzieje się z dzieckiem. To właśnie mogłaby wyrażać metafora „pierwszego dotyku” – matka, ojciec albo opiekunka trzyma dziecko na rękach, ale jednocześnie ogarnia emocjonalnie. Inny psychoanalityk, Wilfred R. Bion, posługiwał się metaforą kontenera, pojemnika – jego zdaniem matka jest takim właśnie pojemnikiem czy kontenerem, który zawiera w sobie dziecko. Ono jest obecne w niej, w jej przeżyciach, emocjach, umyśle, a poprzez to uczestniczy ona w regulacji bardzo głębokich procesów psychicznych dziecka i wytwarzaniu się jego mentalnego świata. (…)”


cały tekst jest do przeczytania tutaj:

www.wiez.pl/czasopismo/;s,czasopismo_szczegoly,id,554,art,15283


 TERAPIA GDAŃSKPSYCHOTERAPIA PSYCHODYNAMICZNA W GDAŃSKU

Wywiady: „Splątane więzy: kiedy trudno jest kochać własne rodzeństwo.”

Na łamach „Wysokich Obcasów” ukazał się wywiad z psychoterapeutą Ewą Chalimoniuk. Rozmawia Agnieszka Jucewicz:

Gabinet Psychoterapii GdańskAmerykański fotograf Nicholas Nixon przez 40 lat co roku robił jedno zdjęcie żonie i jej trzem siostrom. Na kilku pierwszych fotografiach, gdy siostry mają naście i dwadzieścia kilka lat, widać między nimi napięcie – niektóre pozują zwrócone bokiem do siebie, krzyżują ręce, mają ponure miny. Na tych z ostatnich lat, kiedy są już po sześćdziesiątce, jest między nimi czułość – przytulają się, zwracają ku sobie. Nie znam historii ich relacji, ale samo to, że co roku uczestniczą w tym projekcie, o czymś świadczy. To nie są fotografie typu „z rodziną najlepiej na zdjęciach”

Nie widziałam tego projektu, ale ta obserwacja pokrywa się i z badaniami, i z moim doświadczeniem terapeutycznym, z których wynika, że rodzeństwo jest nam najbardziej potrzebne dopiero po 30., 40. roku życia, właściwie dopiero wtedy, albo i później, mamy największą szansę przeformułować te relacje, jeśli wcześniej nie były zbyt dobre. Zwłaszcza jeśli potraciliśmy ważnych ludzi – rodziców, małżonków, dzieci, przyjaciół – bo wtedy silniej konfrontujemy się z przemijaniem i pojawia się tęsknota za bliskością z kimś, kto nas zna od początku. Z kim mamy wspólną historię.

I z kim można powspominać, jak to było naprawdę?

To jest możliwe pod jednym warunkiem: jeśli każde z rodzeństwa będzie w stanie przyjąć opowieść brata czy siostry o tym, jak to jego zdaniem „było naprawdę”. I zaciekawi się nią, zamiast bronić swojej prawdy na ten temat. Takie otwarcie zbliża i wzbogaca, bo wtedy możemy spojrzeć na rodzinę, ale też na siebie, innymi oczami. Dowiedzieć się na przykład, że nasza mama nas tuliła, a ojciec nosił na barana, chociaż my tego nie pamiętamy, albo że bywaliśmy złośliwi czy zazdrośni.

Czasem jednak ktoś nie chce dopuścić innej opowieści niż własna.

Bywa, że któreś z rodzeństwa jest zafiksowane na swojej wersji, bo ona pomaga mu/jej w jakiś sposób, dobry bądź nie, iść przez życie i mieć względnie przyzwoite mniemanie o sobie. Może być też tak, że rodzeństwo jest przesiąknięte narracją rodziców, ponieważ oni nadal są dla nich bardzo ważnymi postaciami i kwestionowanie ich wersji byłoby nie do zniesienia. Wszyscy nosimy w sobie mnóstwo projekcji i zaprzeczeń, zwłaszcza jeśli coś było dla nas trudne, bolesne, i często nie chcemy usłyszeć tego, co by nam o tym bólu przypomniało. Ale żadne z dzieci, nawet w najbardziej kochającej się rodzinie, nie ma identycznego doświadczenia tej rodziny.

Jak to rozumieć?

Dzieci rodzą się na różnych etapach życia rodziny. Inna jest rodzina z jedynakiem, inna, kiedy jest brat czy siostra, a jeszcze inna, kiedy dziecko rodzi się w wielodzietnej rodzinie, na przykład w dużym odstępie czasu. Wtedy tak naprawdę chowa się jak jedynak, a jego rodzeństwo pełni raczej funkcje rodzicielskie. Podobnie jest z dzieckiem, które ma więcej niż sześć-siedem lat i dopiero wtedy rodzi mu się siostra czy brat. Ono też ma często cechy jedynaka, bo osobowość, w tym zdolności interpersonalne, kształtuje się przez pierwsze sześć-siedem lat życia. A jeśli taki „jedynak” był oczkiem w głowie całej rodziny i nie nauczył się konfrontować z odmową, to do końca życia może się nie pogodzić ze stratą związaną z pojawieniem się rodzeństwa. (…)”


cały tekst jest do przeczytania tutaj:

http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,127763,19016363,splatane-wiezy.html


PSYCHOTERAPIA W GDAŃSKUGABINET PSYCHOTERAPII GDAŃSK

Wywiady: „Nie muszę z tobą być.”

Gabinet Psychoterapii GdańskNa portalu internetowym „Gazety Wyborczej” ukazał się wywiad dotyczący kryzysów w związkach. Na pytania odpowiadają psychoterapeuci: Wojciech Eichelberger, Alicja Długołęcka, Agnieszka Iwaszkiewicz i Danuta Golec.

AGNIESZKA JUCEWICZ, GRZEGORZ SROCZYŃSKI: Czym jest kryzys w związku? Czy jest różnica między tym, co pacjenci nazywają kryzysem, a tym, co widzi doświadczony terapeuta?

WOJCIECH EICHELBERGER: Słowo „kryzys” jest nadużywane. Może dlatego, że żyjemy w hedonistycznej kulturze i oczekujemy, że wszystko będzie służyło przyjemności i szczęściu. Wielu ludzi wchodzi w związek z oczekiwaniem, że będzie jak w reklamach. Gdy pojawiają się trudności, zwłaszcza rozwojowe, które są w związku nieuchronne, natychmiast nazywa się to kryzysem. Podobnie nadużywamy słowa „depresja”: wszystko jest depresją, jak nam się humor obniży, to gotowi jesteśmy wziąć zaraz leki, do czego zachęcają reklamy.

ALICJA DŁUGOŁĘCKA: Kryzys może się pojawić, kiedy boimy się zdjąć maski i wejść w głębszą relację. Tak się zwykle dzieje, kiedy minie faza zauroczenia, zakochania, gdy odbijaliśmy się w oczach tej drugiej osoby lepsi i piękniejsi. Nie bardzo wierzymy, że partner przyjmie nas takimi, jacy jesteśmy naprawdę, że pora przestać udawać. Wielu ludzi boi się, że po fazie zakochania nic już nie ma. A właśnie wtedy może się zrobić najciekawiej.

Czyli kryzys jest związany z końcem udawania?

DŁUGOŁĘCKA: Tak często bywa.

AGNIESZKA IWASZKIEWICZ: Pary czasem nazywają kryzysem coś, co jest całkiem naturalne. Czasem wygodniej tak o tym myśleć, żeby nadać ważność jakiemuś własnemu stanowi wewnętrznemu, który jest związany z nową sytuacją w życiu. W książce pytaliście mnie np. o moment, kiedy pojawia się pierwsze dziecko. Niektóre pary odczuwają to jako kryzys, a to jest po prostu doświadczenie rozwojowe, trudny czas zgody na to, że zaczynamy funkcjonować w nowych rolach.

DANUTA GOLEC: W związkach pojawiają się kryzysy rozwojowe i kryzysy chorobowe i często są mylone. Trudne wyzwania bywają traktowane jak gorączka, którą należy natychmiast zbijać, co może tylko pogarszać stan. Para zakłada, że czegoś nie powinno w ogóle być, a kiedy pojawiają się trudności, no to koniec, trzeba się rozstać.

A jak się zorientować, czy mój związek przechodzi naturalny kryzys rozwojowy czy chorobowy?

GOLEC: Pojawia się inny klimat. Kryzys rozwojowy daje parze poczucie, że staje razem wobec trudności. A jeśli związek choruje, to zwykle każde jest osobno, na innej planecie.

Pojawia się poczucie osamotnienia?

GOLEC: To jeszcze za mało, bo ono może być subiektywne i zmienne, chodzi bardziej o całkowite rozminięcie się w zajmowaniu się wspólnymi problemami związku.

Czy w dzisiejszej kulturze jest coś, co wyraźnie sprzyja kryzysom? Bo statystyki są jednak dosyć zatrważające, np. w USA rozpadnie się połowa zawieranych dziś małżeństw, w Polsce – jedna trzecia.

GOLEC: Mamy dziś problem z osiąganiem dojrzałości emocjonalnej. Dojrzałość testuje się właśnie w sytuacjach trudnych, wtedy widać, czy osoba, która pozornie posiadła wszystkie atrybuty dorosłości, jest wystarczająco poukładana wewnętrznie, żeby sobie radzić z wyzwaniami życiowymi.

EICHELBERGER: Sięgając do praprzyczyn zaburzeń w sferze związków, trzeba powiedzieć o kryzysie bardziej podstawowym – kryzysie więzi, który zaczyna się w dzieciństwie. Skutkiem kryzysu więzi między rodzicami a dziećmi jest ogromny deficyt miłości. W gabinecie i w życiu od pewnego czasu obserwuję, że wielu młodych ludzi nie wierzy w to, że mogą być kochani. Jeśli wchodzi się w związek z takim bagażem, to para jest z góry skazana na głęboki kryzys, bo obie strony będą się zachowywać asekuracyjnie, nie będą tak naprawdę wierzyć, że to wszystko przetrwa.

Na wszelki wypadek nie zaangażuję się na sto procent, bo mogę zostać skrzywdzony, porzucony. Tak to działa?

EICHELBERGER: Bo NA PEWNO zostanę porzucony. Bo nie wierzę, żeby ktoś tak naprawdę chciał mnie wybrać i pokochać. I to jest podstawą całego tego zamieszania. Kryzys więzi rodzice – dzieci wynika z przemian ustrojowych i obyczajowych, kiedy całe pokolenia rodziców, już dwa, po prostu nie miały czasu dla dzieci. (…)”


cały wywiad jest do przeczytania tutaj:

http://wyborcza.pl/magazyn/1,144511,17843016,Nie_musze_z_toba_byc.html?


 TERAPEUTA W GDAŃSKUGABINET PSYCHOTERAPII GDAŃSK

Wywiady: „Najpierw skrzywdzone, potem karane.”

Gabinet Psychoterapii GdańskNa łamach „Wysokich Obcasów” ukazał się wywiad dotyczący przestępczości seksualnej. Rozmawiają redaktorka gazety, Bożena Aksamit i prof. Maria Beisert:

Przychodzi do mnie dziewięcioletnia córka i mówi: „Mamo, przytulaliśmy się z nauczycielem na wuefie”. Jak się zachować?

Poprosić: „Powiedz coś więcej”. Ten nauczyciel mógł klepnąć dziewczynkę w plecy albo objął ją ramieniem i powiedział: „OK, dzisiaj było świetnie”. Choć pani zapaliła się czerwona lampka, reakcja nie powinna być gwałtowna, można jeszcze spytać: „Czy chcesz teraz o tym porozmawiać?”. Moment wydaje się dobry, skoro córka sama przyszła. Jej zachowanie mogło być związane z dodatnią emocją i chciała podzielić się tym, że pan nagrodził ją dobrym gestem, albo ma wątpliwości i wypuściła próbny balon, żeby zobaczyć, co matka na to. Unikałabym krzyżowego ognia pytań: czy cię dotknął, gdzie, kiedy?

A gdy córka powie: „Mamo, wujek Marysi dotykał ją tam, gdzie nie powinien”?

Reagować tak samo. Należałoby dowiedzieć się, czy historia nie dotyczy naszego dziecka. Zdarza się, że maluchy tak sprawdzają, jaka będzie reakcja dorosłego. Jak już opowie i wiemy, że sprawa dotyczy Marysi, musimy ocenić, czy interwencja jest konieczna. Mamy do czynienia z bardzo delikatną sferą seksualną i wchodzenie na siłę z pomocą może zaszkodzić. Zachęciłabym córkę: „Super, że o tym mówisz, chodź, porozmawiajmy”.

Należy ją pochwalić?

Najpierw nagradzamy dziecko, że nam o tym powiedziało. Potem należy spytać, czy możemy o tym rozmawiać, czy Marysia na to pozwoliła, i podkreślić, że ja, mama, uważam, że należy tak zrobić. Dobrze by było wiedzieć, kim jest ta dziewczynka, czy jest zostawiona bez pomocy, a może ma troskliwych rodziców, ale woli powiedzieć koleżance. I ostatnia sprawa – musimy sprawdzić, czy Marysia nie zastrzegła tajemnicy. Jeśli tak, należy delikatnie zwolnić z niej córkę, czyli nakłonić ją, aby poprosiła koleżankę o zwolnienie z sekretu i wyjaśniła, że mama wie i chciałaby pomóc.

Taka droga ujawniania wykorzystań seksualnych jest częsta. Dziecko nie ma odwagi iść do rodziców, ale ufa komuś, kto jest na tym samym poziomie rozwoju, wie o nim, że nie wpadnie w panikę i zrozumie. Ofiara przemocy seksualnej zwierza się osobie bliskiej w nadziei, że razem znajdą rozwiązanie. Często nadzieja dotyczy tego, że koleżanka ma fajnych rodziców. (…)”


cały wywiad jest do przeczytania tutaj:

http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,53664,15087257,Najpierw_skrzywdzone__potem_karane.html


PSYCHOLOG W GDAŃSKUGABINET PSYCHOTERAPII GDAŃSK

Wywiady: „Twardziel, czyli kto?”

Gabinet Psychoterapii GdańskW „Wysokich Obcasach” pojawił się ciekawy wywiad dotyczący odporności i dojrzałości psychicznej. Rozmawiają redaktorka Agnieszka Jucewicz i psycholog dr Magdalena Kaczmarek:

Dr Magdalena Kaczmarek – psycholog, adiunkt w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie. Interesuje się różnicami indywidualnymi, które mają znaczenie w radzeniu sobie z wyzwaniami, zarówno tymi pozytywnymi, jak i negatywnymi.

Prawdziwi twardziele, których nic nie rusza – są tacy ludzie?

Nigdy i nic? Wątpię. Chociaż w latach 60. i 70. w Stanach Zjednoczonych rzeczywiście w psychologii pojawiło się pojęcie „hardiness”, czyli dosłownie „twardość”. Opisywało ono ludzi, u których pewna kombinacja cech osobowości miała sprawiać, że byli oni w stanie sobie poradzić nawet z najbardziej traumatycznymi zdarzeniami. Mówiąc kolokwialnie: brali je na klatę i szli dalej. We mnie to pojęcie budzi wiele wątpliwości, bo to, jak człowiek sobie radzi ze stresem, nie jest jego stałą cechą, nie wynika jedynie z tego, jakie on ma predyspozycje. Gdyby założyć, że twardziele są zawsze jak skała, to jak wytłumaczyć chociażby samobójstwa takich niezłomnych ludzi jak znany polityk czy generał?

W latach 90. pojawiło się inne, moim zdaniem bliższe rzeczywistości pojęcie tzw. rezyliencji, zaczerpnięte z inżynierii, a konkretniej – nauki o materiałach. Jeśli materiał zostanie poddany dużej sile i się odkształci, ale nie pęknie, to znaczy, że jest rezylientny.

Inaczej mówiąc – sprężysty?

Raczej odporny. Są takie materiały i są tacy ludzie. To nie znaczy, że traumatyczne doświadczenia po nich „spływają”. One też ich zaburzają, ale dzięki pewnej pracy, którą ci ludzie wykonują, podnoszą się i dalej dobrze funkcjonują.

Tę umiejętność mają po prostu w sobie?

Pyta mnie pani, czy rezyliencja to kwestia genów? No właśnie nie. To jest cecha, którą każdy może się nauczyć w sobie wzmacniać. Bo ona nie zależy jedynie od tego, jacy jesteśmy, ale również od innych czynników, na przykład od tego, w jakim momencie życia spotyka nas to negatywne doświadczenie, jaki rodzaj wsparcia dostajemy, czy przed chwilą nie spotkała nas inna tragedia.

W jakich okolicznościach pojawiły się badania nad odpornością psychiczną?

Kiedy na nowo zaczęto definiować traumę. Przez dziesiątki lat po wojnie, gdy po raz pierwszy zajęto się traumą w psychologii, mówiono o tym, że jest to wydarzenie przekraczające normalne wyobrażenie, coś „niebywałego”: zagrożenie życia albo widok śmierci drugiego człowieka. Bycie ofiarą napaści, pobicia, gwałtu, katastrofy, pożaru, powodzi czy widok makabrycznych scen – to wszystko zakwalifikowano jako traumę. Ale kiedy – właśnie w latach 80. w USA – przeprowadzono badania nad powszechnością traumatycznych zdarzeń na dużej grupie ludzi, okazało się, że takie doświadczenia nie są ani rzadkie, ani „niebywałe” – przeszła je blisko połowa ludzi, z czego jedna trzecia nawet więcej niż raz. Rozszerzono też definicję traumy, bo zorientowano się, że nie musi dojść do zagrożenia życia czy zdrowia – wystarczy, że czyjeś poczucie bezpieczeństwa, integralność zostaną naruszone, na przykład w wyniku napaści rabunkowej, aby takie zdarzenie było traumatyczne.

I co się okazało?

Okazało się, że większość ludzi jakoś sobie radzi! I to było kolejne odkrycie, bo w badaniach zakładano, że trauma automatycznie oznacza zespół stresu pourazowego. To znaczy wiadomo było, że nie wszyscy na niego cierpią, ale bardziej się interesowano tymi, którzy go mieli, i tym, jak powstaje, niż całą resztą. W imię tego, że to przecież oczywiste, że jak w życiu człowieka dzieje się coś „nienormalnego”, to on reaguje na to psychopatologią: ma objawy przypominające depresję, izoluje się, unika tego, co się z traumą kojarzy, na przykład nie wychodzi z domu, jeśli był napadnięty, zmaga się ze wspomnieniami tego wydarzenia – na jawie i we śnie – jest drażliwy, ma kłopoty z koncentracją, ze snem itd. To są klasyczne objawy zespołu stresu pourazowego, czyli PTSD (posttraumatic stress disorder). W trakcie tych badań okazało się też, że to nieprawda, iż PTSD dotyka każdego po traumie i że w zasadzie pełne objawy tego zaburzenia rozwijają się u mniejszości ludzi. Jeśli chodzi o wypadki drogowe – poważne, nie takie, w których komuś się lusterko odgięło – to dotyczy około 10 proc. osób. (…)”


cały wywiad jest do przeczytania tutaj:

http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,53664,17169969,Twardziel__czyli_kto_.html


PSYCHOTERAPEUTA W GDAŃSKUGABINET PSYCHOTERAPII GDAŃSK

Wywiady: „Jesteśmy noszeniakami.”

Gabinet Psychoterapii GdańskNa łamach „Polityki” ukazał się ciekawy wywiad dotyczący bliskości cielesnej rodziców z dziećmi. Rozmawiają redaktorka Martyna Bunda i etolożka, dr Evelin Kirkilionis:

„Martyna Bunda: – Irytuje się pani słysząc, że branie niemowlęcia na ręce to hodowanie sobie małego tyrana?

Evelin Kirkilionis: – Irytuję się. A niestety jest to pogląd wciąż powszechny. Ale jeszcze bardziej dziwię się, jak to możliwe, że tak wielką woltę kulturową wykonaliśmy w ciągu jednego pokolenia. Tak daleko odeszliśmy od zapisanych w naszych genach instrukcji postępowania właściwych dla gatunku.

A jakie to instrukcje?

Genetycznie rzecz biorąc, ludzkie dziecko należy do noszeniaków. Od małp począwszy, dla nich wszystkich dotyk, bezpośrednia bliskość jest potrzebą podstawową, tej samej rangi co jedzenie. Dziecko pozostawione samo odczuwa to jako zagrożenie życia, co ma ogromne konsekwencje dla jego rozwoju. Z perspektywy naukowej pomysł, że niemowlę noszeniaka można rozpieścić noszeniem, okazuje się absurdalny.

Dorosły myśli zwykle, że stwarza dziecku lepsze warunki do odpoczynku, stawiając mu łóżeczko w spokojnym, oddalonym miejscu.

Więc popełnia błąd, przykładając do niemowlęcia swoją dorosłą miarę. Niemowlę przychodzi na świat z programem stworzonym dla swojego gatunku więcej niż 4 czy 5 mln lat temu – bo tyle czasu upłynęło, odkąd przestaliśmy być koczownikami i zmieniliśmy tryb życia. Kilka milionów lat to jednak za mało, aby w naszych zapisach genetycznych mogły się dokonać jakieś większe zmiany. Genetycznie wciąż jesteśmy tamtymi koczownikami, a pozostawione w osobnym miejscu dziecko musi zawalczyć krzykiem, by ktoś zabrał je ze sobą, tak jakby walczyło o życie.

Oczywiście nie znaczy to, że dwójka rodziców ma nosić swoje dziecko przez 24 godziny na dobę. Jeśli trzymając je na rękach czują się nieswojo albo wręcz walczą z bólem fizycznym, to takie noszenie przyniesie skutek odwrotny do zamierzonego. Wówczas lepiej będzie, jeśli poprzestaną na intensywnych zabawach z przytulaniem czy nawet na regularnym masażu dziecka, dając mu oprócz tego jakiś substytut noszenia, choćby kołyskę. No i będą oczywiście reagować na jego potrzeby.

Dlaczego akurat dotyk ma takie znaczenie?

Pomaga dziecku i opiekunowi lepiej wzajemnie dostroić się do siebie. Natura tak to wymyśliła, że w następstwie wzajemnego dotykania się do mózgu dziecka i rodzica uwalniają się bardzo ważne hormony. Co więcej, dziecko rodzi się wyposażone we wszystkie neurony, którymi będzie dysponować całe życie, ale to właśnie dotyk stoi za wytwarzaniem się połączeń między tymi neuronami. To liczba połączeń, a nie liczba neuronów, jest kluczowa z perspektywy inteligencji. (…)”


cały tekst jest dostępny na stronie internetowej tygodnika „Polityka”:

http://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/nauka/1523107,1,o-niezwyklych-relacjach-doroslych-i-dzieci.read


TERAPIA W GDAŃSKUGABINET PSYCHOTERAPII GDAŃSK